Hasło Wolność słowa od bardzo dawna było pragnieniem wielu. Chcieli mówić to co myślą. Bez kar, bez kodeksów i cenzury.
Chyba pierwsi zrozumieli te potrzebę Brytyjczycy. Królowa udostępniła poddanym mały fragment swojego westminsterskiego ogrodu Hyde Park - narożnik Soeaker's Corner - gdzie każdy kto chciał mógł stanąć na krzesełku, drabince, albo skrzynce po kapuście i przemawiać do zgromadzonej gawiedzi.
Takiej okazji nie przepuścili nawet Karol Marks i Włodzimierz Lenin. A niedawno The Rolling Stones, Pink Floyd, a nawet Madonna.
Pod sam koniec XX wieku, gdy Polska teoretycznie była wolna od komunistów (ha, ha), z prędkością błyskawicy rozszalała się oczekiwana długo radość – będziemy wreszcie posiadali prawdziwą wolność słowa. Umożliwią to nam komputery, tworząca się światowa sieć i ten wspaniały tajemniczy Internet.
Chyba za początek trzeba przyjąć rok 1993, kiedy powstały strony www.
Lecz jeszcze parę lat trzeba było poczekać, aby ten kompletnie nowy sposób komunikacji i propagacji informacji upowszechnił się.
Dla mnie, z powodu pracy na morzu, Internet stał się łatwo dostępny dopiero pod koniec pierwszej dekady XXI wielu. W nowym Millenium.
Co za radość i ekscytacja!
Dla mnie osobiście, inżyniera elektronika, w tamtym czasie również na stanowisku radiooficera, więc znającego dobrze cierpienia i niesłychaną potrzebę rozmowy z rodziną, czy tylko z ukochaną, raz na tydzień, przez kiepskiej jakości telefony, ledwo słychać i różne naziemne stacje radiowe, dla nas głównie przez Gdynia Radio, był to niesamowity przełom. Jakby nagle chmury się rozsunęły, przestało padać, a na błękitnym niebie zakrólowało wyłącznie słońce.
Resztę już chyba wszyscy znają. Poczta e-mail, Internet Explorer, Google, You Tube... A potem jeszcze Wi-Fi! Żyć nie umierać.
Powtórzę jeszcze raz – wreszcie radosny dzień nam nastał. Obaliliśmy komunistów, a przy okazji Mur Berliński; Balcerowicz, Bogu dzięki, wreszcie odsunięty na bok zanim umarliśmy z głodu. Zdekonspirowaliśmy Bolka.
Coraz lepiej. A teraz jeszcze ogólnodostępny Internet. Wolność na całego.
Ile lat cieszyliśmy się Internetem, a jedynym bogiem był Microsoft i jego Windows? Wkrótce dołączyło też Apple. A potem już najpierw miliony, potem miliardy dolarów zaczęły sobie zapewniać Google, Facebook, czy Amazon (który właśnie w tej chwili chce Polsce odebrać suwerenność logistyczną.)
Oczywiście rzuciliśmy się na to skokiem na główkę, nawet nie sprawdzając czy jest woda w basenie. Jednak po pewnym czasie zaczęły nam się zapalać światełka: najpierw żółte, potem pomarańczowe, a jak w końcu ostatnie czerwone zaczęło denerwująco mrugać, to wiedzieliśmy, że coś jednak jest nie tak.
Światełka się zapalały, bo nagle te Google i Facebooki zapraszały i ferowały ci mnóstwo cudów za darmochę, ale już wkrótce, jakoś mimochodem, poprosili o twój adres e-mail, potem z grubsza o lokalizację – OK, wystarczyło Gdynia, Poland, a gdy już ciebie GPS namierzył, to ze zdumieniem zauważyłeś, że na mapach Google jest dokładnie wyświetlany twój adres. A potem poprosili o twój numer telefonu, tak na wszelki wypadek, żeby ciebie powiadomić jak Internet padnie. I tak dalej to szło, gdy za pomocą szpiegów cookies, znali nawet twój numer buta i inne intymne szczegóły.
Oczywiście chciałeś być blogerem, mieć swój blog, by snuć swoje opowieści, obserwacje, krytyki i frustracje. Lecz po co zakładać swój własny www blog, który przecież musisz rozreklamować, by ktokolwiek się na nim zjawił; jak już jest do wyboru i koloru dużo różnorodnych portali, mniej lub bardziej wypasionych za pieniądze, których ty nie masz, gdzie możesz się aktywnie wyżyć w temacie, który ciebie interesuje – od karabinów i czołgów po dziewczyny o włosach blond, albo rude.
Zamiast tu teraz wymyślać mądrości, zobaczmy co o tym procesie rozwoju Internetu mówi redaktor Ziemkiewicz, w tej chwili moja gwiazda publicystki filozoficzno-zdroworozsądkowej.
"Owszem, każdy może założyć swoją stronę i głosić na niej, co chce, ale nikt w swoją stronę nie zainwestuje takich pieniędzy, jaką może zainwestować w portal wielki koncern. Poza tym strona jest umieszczona na jakimś serwerze, a każdy, co chce uczestniczyć w wirtualnej społeczności, musi dołączyć się do niej przez jakiegoś prowajdera. Który to prowajder może pewnego dnia oznajmić, że dane treści "nie spełniają standardów". Które on wyznacza i szlus. Można więc będzie Internet cenzurować równie dobrze jak książki i filmy (a także wszystkie pozostałe media – gazety, radio, czy TV – JK), kroić go i odcinać różnymi "fajerłolami" – ba, nawet trzeba będzie to robić, bo przecież zaludnią go zaraz nie tylko romantyczni anarchiści, zwykli handlarze i konsumenci, ale też wszelkiego rodzaju terroryści, zboczeńcy i przestępcze mafie (m.in dlatego niemal wszystkie portale mają fikuśne "Regulaminy" – JK).
Wrażenie nieograniczonej wolności było chwilowe, tak samo jak na przykład wrażenie ogólnej darmochy. Po prostu każdy nowo zdobywany obszar to najpierw "Dziki Zachód". Gdzie ciągną różne wolne i niespokojne duchy, traperzy, pionierzy i ryzykanci, by przez jakiś czas cieszyć się brakiem władzy i rygorów. Ale z czasem zaczyna się grodzenie terenów, wszystko zostaje przypisywane notarialnie konkretnym właścicielom, którzy najmują swoich pastuchów i strażników. [...]
W tej chwili gdy piszę tę książkę, mniej więcej 70 procent światowych zasobów Internetu należy do dwóch wielkich koncernów: Google'a i Facebooka.
Ale to nie znaczy, ze pozostałe 30 procent jest wolne – większość pozostaje we władaniu wasali, którzy we własnym dobrze pojętym interesie starają się nie wchodzić w konflikt z potentatami. Jeżeli któryś z internetowych magnatów chce kogoś zniszczyć, także kogoś ze świata realnego, wystarczy szepnąć słówko pełniącym rolę hajduków algorytmom (lub administratorom - JK). [...] Cyfrowi magnaci mogą z dnia na dzień zablokować komuś możliwość porozumiewania się z innymi, uniemożliwić dokonywanie i przyjmowanie płatności, prowadzenie wszelkiej innej działalności – choćbyś był urzędującym prezydentem Stanów Zjednoczonych.
[...]
To, że internetowa wolność jest tylko stanem chwilowym, nawet ja mogłem przewidzieć przez historyczne analogie. Nie przewidziałem natomiast – ale nikt tego nie zrobił, więc nie mam do siebie żalu (a może to było celowe? – JK) – że skutkiem nieustannego plotkowania wszystkich ze wszystkimi, [...] będzie nie tylko zobojętnienie usieciowionego społeczeństwa na przeszłość i przyszłość i utopienie informacji potencjalnie ważnych w globalnym "small talk", paplanie o niczym, wiodące do skokowego zidiocenia mas [...] - tworzenie przez plotkujących swoich "baniek" i zamykanie się w nich.
W istocie ten rodzaj komunikacji, którego symbolem stały się Facebook, twitter i pomniejsze platformy tego rodzaju, spowodował właśnie błyskawiczną dezintegrację społeczeństw.
[...]
Grupy ludzi pozamykały się w swoich światach, z których panujące algorytmy usłużnie usuwają wszystko, co mogłoby użytkowników przyprawić o dyskomfort. Wszyscy znajomi człowieka ery Internetu mają podobne poglądy, podobne gusta, nie spierają się więc, a tylko nawzajem utwierdzają się w przekonaniu, że ich poglądy i gusta są jedyne i najlepsze.
[...]
To nie wódka jest winna pijaństwa, jak się wydawało surowym amerykańskim protestantom, starającym się przez dziesięciolecia o wpisanie do konstytucji prohibicji. To ludzie, którzy rozrabiają i prostytuują się, z reguły nie potrafią także pić w sposób odpowiedzialny.
[...]
Więc, owszem to nie algorytmy (i Regulaminy – JK) zamykają "bańki", to ludzie nauczyli się – jeśli ktoś wyrwie się z jakimkolwiek nieodpowiednim spostrzeżeniem - - natychmiast usuwać go jednym kliknięciem z list znajomych i z grupy – czasem opluwszy dla dodania sobie poczucia pewności."
" [x]
To smutne co mówi Ziemkiewicz. I bolesne. Czy to oznacza, ze nigdy nie wyrwiemy się z tego piekła życia? Że nigdy nie będziemy w pełni wolni? Bo zawsze chciwość, cwaniactwo i pieniądz zwycięży?
Cóż więc robić? W odpowiedzi zacytuję Richarda Feynmana, fizyka, noblisty, genialnego pedagoga i gościa ze świetnym poczuciem humoru:
"Jak ci się nie podoba rzeczywistość, to idź sobie gdzie indziej."
A na deser jeszcze takie coś do właścicieli, rednaczy i adminów portali, również od Feynmana:
" Na konferencji było mnóstwo durniów, do tego zadufanych w sobie, a zadufani w sobie durnie doprowadzają mnie do szalu. ..."
________________________
[x] Ziemkiewicz "STROLLOWANA REWOLUCJA"