Trudno policzyć, która to już afera za rządów koalicji PO-PSL Donalda Tuska. Wobec afery Amber Gold z wyjątkową intensywnością nasuwa się pytanie: czy mamy do czynienia z całkowitym rozkładem instytucji i organów państwa, ich paraliżem i bezradnością, czy też z rodzajem tarczy politycznej osłaniającej przestępczą działalność oszusta, z którym powiązani są ludzie władzy? Trudno, nawet przy najlepszej woli, uwierzyć, że w demokratycznym państwie prawa (jeśli nim Polska jeszcze jest) na oczach wszystkich instytucji państwowych: prokuratury, policji, służb specjalnych, Komisji Nadzoru Finansowego i wszystkich ministerstw, mediów i całej opinii publicznej, przestępca skazany wielokrotnie prawomocnymi wyrokami sądu przez kilka lat na taką skalę może oszukiwać i krzywdzić tysiące ludzi, budując swoje nielegalne finansowe imperium. Dodajmy też - na oczach szefa rządu z tego samego miasta, którego bliscy polityczni koledzy współpracowali z przestępcą i go wspierali (np. prezydent Gdańska Paweł Adamowicz).
Donald Tusk za swoją propagandową tarczę przyjął zmitologizowaną przez siebie i używaną do celów PR-owskich kategorię (rzekomej) niezależności instytucji państwowych, zwłaszcza prokuratury, od polityków. To ta oderwana od rzeczywistości i w sposób cyniczny używana wartość ma według premiera Tuska usprawiedliwiać jego bezczynność oraz odsuwać odpowiedzialność za zaniechania i opieszałość instytucji państwa. Polacy oczekują sprawności i skuteczności działań państwa i jego organów, a nie bajek o ich upozorowanej niezależności.
Premier powiedział w Sejmie mniej więcej tyle, że on nic nie może, bo gdyby podjął jakieś działania, to naruszyłby niezależność różnych instytucji, a więc lepiej, żeby rozwijała się przestępcza praktyka niż on miałby zmienić swoją wizję liberalnego państwa. Jego minister finansów Jan Vincent-Rostowski uznał z kolei, że urzędy skarbowe nie działały w sposób właściwy, ale nawet gdyby dobrze wykonywały swoje obowiązki, to i tak nie zapobiegłoby to działalności spółki Amber Gold, a tak w ogóle to klienci, a nie instytucje państwa powinni sami sprawdzić, czy spółka wywiązała się z obowiązku złożenia dokumentów sprawozdawczych i czy jest wiarygodna.
Tupet, bezczelność i cynizm Donalda Tuska i jego ministrów, zaniechania instytucji państwowych oraz blokada powołania sejmowej komisji śledczej świadczą o tym, że premier i Platforma Obywatelska mają coś do ukrycia i po raz kolejny boją się prawdy. W tym kontekście należy ponowić pytanie o pracę syna premiera - dziennikarza „Gazety Wyborczej” dla grupy Amber Gold. W państwie powszechnego nepotyzmu, które stworzył Donald Tusk jego syn mógł znaleźć zatrudnienie i dochody niemal w każdej firmie i każdym urzędzie. Wybrał jednak przedsiębiorstwo gdańskiego oszusta i przestępcy. Pytanie - dlaczego? Jakie interesy polityczno-biznesowe się za tym kryją? To musi być wyjaśnione.
A na pytanie postawione w tytule i na wstępie trzeba odpowiedzieć: i jedno, i drugie. Bez rozkładu instytucji państwa nie byłaby możliwa polityczna tarcza osłaniająca przestępczą działalność. I za jedno, i za drugie odpowiedzialna jest koalicja PO-PSL pod przewodnictwem Donalda Tuska.
Nie ma komisji śledczej, PO i PSL usiłują kolejną aferę zamieść pod dywan. Ale sprawa nie jest zakończona, na dłuższą metę dławienie prawdy nie może się udać.
Inne tematy w dziale Polityka