W ostatnim internetowym wydaniu „Naszego Dziennika” znalazł się wywiad red. Piotra Falkowskiego z prof. Wiesławem Biniendą – ekspertem Zespołu Sejmowego – zatytułowany„Ani dowód, ani zdjęcie.”
Jak łatwo się domyślić głównym wątkiem wywiadu jest wyjaśnienie kwestii owego „zdjęcia”. Mnie jednak lektura tekstu wywiadu przyniosła kilka innych smutnych konstatacji. Po pierwsze – jak wrednym trzeba być, niegodziwym – by kwestionować dobrą wolę profesora Biniendy, szkalować jego dobre imię, nie doceniać szlachetnych pobudek i ogromnego, bezinteresownego zaangażowania w sprawę wyjaśniania niektórych technicznych kwestii związanych z katastrofą smoleńską. Przecież w kraju nie mamy możliwości tego typu badań prowadzić - a co spotyka Biniendę zamiast prostego podziękowania za wkład pracy? Obelgi i insynuacje.
Oto co w wywiadzie możemy przeczytać na temat prof. Biniendy:
„……. Przede wszystkim moja praca przyniosła uczelni 8 mln USD z zewnątrz, co jest rekordową wielkością funduszy, jakie uzyskuje jeden naukowiec. Od 2000 r. jestem dziekanem (department chair) i udaje mi się wykonywać tę funkcję administracyjną z powodzeniem, godząc ją z aktywną pracą naukową. Kiedy zaczynałem kierowanie wydziałem, było na nim 200 studentów i 12 profesorów. Teraz jest 450 studentów i 19 profesorów. To konkretne mierniki mojego sukcesu. Oczywiście najważniejsze są wskaźniki dotyczące moich publikacji naukowych, liczba wypromowanych magistrów i doktorów. Kieruję też od trzech lat czasopismem naukowym „Journal of Aerospace Engineering”. Od tego czasu tak zwiększyła się ilość przysyłanych i przyjmowanych artykułów, że wydawca podjął decyzję o zwiększeniu liczby stron oraz częstotliwości pisma z kwartalnika na dwumiesięcznik. Ostatnio wydaliśmy numer specjalny z okazji 70-lecia Centrum Badań NASA Glenn w Cleveland.”
Na temat zarzutów o nierzetelność badań i polityczną ich motywację:
„…..To naprawdę śmieszne. Powiem tylko tyle, że większość pracy przy tych symulacjach wykonywali moi doktoranci i studenci. To są Amerykanie, Chińczycy czy Hindusi. Oni nie tylko nie głosują na PiS, ale wielu nie wie nawet, gdzie leży Polska. Gdziekolwiek mówię o swoich ustaleniach na temat katastrofy w gronie naukowców, nie natrafia to na żaden sprzeciw czy uwagi. Dla nich wpisuje się to w cały nurt podobnych wyników, na przykład prac profesora Roberta Bocchieri na temat testu samolotu Constellation opublikowanych w 2012 roku.”
I wreszcie na temat ostatniej nagonki na niego i innych ekspertów Zespołu:
„W tym szale medialnej nienawiści do niezależnych ekspertów inspirowanej z ośrodków prokuratury nie chodzi przecież ani o nasze badania, ani o nasze zeznania, ani o nasze kompetencje. Chodzi wyłącznie o zabicie niezależnego głosu sprzeciwu wobec absurdów zawartych w raportach MAK i Millera. Dyskredytowani jesteśmy wszyscy hurtowo za to, że nie akceptujemy oficjalnego kłamstwa smoleńskiego”.
To jakaś aberracja. Ślepa nienawiść. By człowieka o takim dorobku naukowym, takiego formatu, międzynarodowej renomie, jednego z najbardziej rozpoznawalnych naukowców polskiego pochodzenia – traktować w ten sposób. Trafnie to ujął prof. Binienda – to tłumaczy tylko zoologiczny „szał nienawiści”. Szał nienawiści, który ogarnął część mediów z "Gazetą Wyborczą" na czele, część blogerów, także tutaj, na S24 - ale, jak zauważa prof. Binienda - dotyka także naszą prokuraturę wojskową. Na pytanie:
Czy z perspektywy czasu nie wydaje się Panu, że pytania prokuratora były tendencyjne i już wtedy planowano wykorzystanie Pana zeznań poza śledztwem?
Odpowiedział:– Tak.
Nasuwa się oczywiste pytanie - kto w istocie stoi za kampanią nienawiści wobec prof. Biniendy i innych ekspertów Zespołu Sejmowego? Bo że była to zorganizowana kampania nie mam żadnych wątpliwości. ........? Może kiedyś poznamy odpowiedź na to pytanie.
P.S. Dawno temu, na początku całej sprawy (17 września) napisałem notkę:
http://jerzy.korytko.salon24.pl/534532,ustawka-gazety-wyborczej-i-prokuratury
z satysfakcją stwierdzam, że się nie pomyliłem w ocenach.
Inne tematy w dziale Rozmaitości