Nie wiem jaki los spotkał naszego Tupolewa gdy opuścił granice Polski. Doprawdy – nie wiem. Ale wiem coraz więcej na temat tego, jak bardzo fałszywa jest oficjalna wersja przyczyn katastrofy.
W jednej z poprzednich notek ( tutaj ) wskazałem na pierwsze twarde dowody udowadniające to, że w okolicach lotniska Siewiernyjw Smoleńsku Rosjanie czynili jakieś dziwne przygotowania przed 10 kwietnia. Wycięli fragment lasku a także znalazły się tam jakieś dziwne, białe, dotychczas niezidentyfikowane obiekty. Tyle, że było to w miejscu (dokładnie) przyszłego „wrakowiska” i stąd wyciągnąłem wniosek, że te białe obiekty dostrzeżone podczas analizy zdjęć satelitarnych przez prof. Cieszewskiego – mogły być częściami jakiegoś samolotu. W jakim celu wycinano las i coś tam położono? Bo na to, że to zrobiono – są stuprocentowe dowody. Pojawia się inna kwestia. Kwestia brzozy. Dziś wiadomo, że brzoza została złamana 5 kwietnia lub niedługo przed tą datą. Wskazuje na to stan złamanego pnia na kolejnych zdjęciach satelitarnych. Ale jest dowód na to, że to nie przez pomyłkę ową brzozę wskazano, jako bezpośrednią przyczynę katastrofy – a przynajmniej urwania istotnej części lewego skrzydła Tupolewa. Bowiem wbito w nią jakieś metalowe części – podobno miały to być fragmenty poszycia czy skrzydła. Czyli jest dowód na to, że celowo fabrykowano dowody. Brzoza była bowiem złamana już przed 5 kwietnia!
Nasuwa się pytanie – dlaczego dopuszczano się takich fałszerstw. Tworzono fałszywą scenografię miejsca, które później wskazano jako miejsce katastrofy.
Te fakty, które wyszły na jaw tak naprawdę za sprawą badań prof. Cieszewskiego pozwalają dziś zrozumieć sens także innych kłamstw smoleńskiej oficjalnej narracji. Pewne znane fakty - w świetle tych ustaleń - nabierają zupełnie innego znaczenia.
Bo zastanówmy się – gdyby to nie było jednak prawdziwe miejsce katastrofy – a tylko pokazano by nam jakieś uprzednio przygotowane, „ucharakteryzowane” – to gdzie byłby słaby, najsłabszy punkt? Brak zwłok ofiar. To oczywiste. Elementów samolotu od razu nie dało by się zidentyfikować. Przecież naszych biegłych dopuszczono do badań dopiero ok. 15 kwietnia. Tak zeznał nasz akredytowany płk. Klich, tak to przedstawiał w Sejmie prok. gen. Seremet (ten mówił, że zgodę dostali 13go, ale przecież nie od razu zaczęto badania). Co więcej – nie mamy też żadnej dokumentacji z miejsca zdarzenia sporządzonej przez Rosjan. Wielokrotnie, w ramach pomocy prawnej, o takie materiały występowała przecież nasza prokuratura. Nie otrzymała ich do dziś. Ale zwłoki ofiar przecież ktoś powinien widzieć!
I tutaj zaczyna się niewyobrażalna spirala kłamstw. Oto kilka kwestii, które mają istotne znaczenie do zrozumienia tej sprawy:
- pierwsza poważna informacja – przekazał ją pracownik naszej ambasady Tomasz Turowski – „podobno trzy osoby dawały oznaki życia – czyli – żyzniennyje refleksy”. Przyznaję, sam się na to dałem nabrać. Że taka informacja w ogóle mogła się pojawić! Może gdzieś ktoś przeżył – ale nie na Siewiernym. Ta informacja w zamierzeniu miała budować pewność, że to tutaj spadł nasz samolot i że co prawda, większość zginęła, ale może ktoś przeżył! Koncentrujesz uwagę na trzech osobach, gdzie, kto i dokąd go zawieźli - a tracisz z pola widzenia fakt, że to tylko słowa. A żadnych zwłok bezpośrednio po katastrofie nikt nie widział! I kto to przekazywał? Czy nic to nie daje do myślenia?
- kolejny fakt – film Wiśniewskiego – coś światu (to główny powód – światu ) - trzeba było pokazać, coś, co by miało jakiś obiektywny charakter. Czy nie najlepiej się do tego nadaje film nakręcony przez polskiego dziennikarza? Świadomie czy nie Wiśniewski był narzędziem w rękach Rosjan. (te kpiny z rozumu, że funkcjonariusze nie potrafili mu odebrać kasety z nagraniem, gdy rekwirowali mu sprzęt…)Musieli coś pokazać – ale zwłok nie mogli. Bowiem filmy można analizować, powiększać kadry itd. – dzisiaj technika wiele oferuje…. Musiano pokazać i pokazano - ale praktycznie w tym materiale dostarczono dowodu na fałszywość miejsca katastrofy! Na filmie Wiśniewskiego, który sfilmował przecież szmat terenu wrakowiska – nie widać żadnych zwłok! Później tłumaczono to tym, ze zwłoki znajdowały się z drugiej strony wraku. Ale jak to? Byłyby tylko po jednej stronie? Przecież później przedstawiono szkice gdzie odnaleziono ciała - i inaczej to wyglądało. To fizycznie niemożliwe, by kamera Wiśniewskiego nie zarejestrowała jakichkolwiek zwłok!
- po trzecie – film Koli – nie widać na nim żadnych realnych zwłok. Są tylko dziwne głosy i jakieś fantomy. Mamy się zastanawiać czy tam strzelano, dobijano kogoś – nigdy nic takiego nie da się udowodnić. A tracimy ponownie z pola widzenia fakt, że ani śladu zwłok! Prosta mistyfikacja!
- wreszcie zeznania świadków – pomińmy relacje, że ktoś coś widział z daleka, albo później, po kilku godzinach. Pozostają dwie. Przynajmniej tyle ich znam. Chor. Musia, nieżyjącego już i oficerów BOR. Oto, co zeznał chor. Muś :”…„…Na miejsce katastrofy udaliśmy się po około 1 godzinie od jej zaistnienia. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały już tam służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał”.
Przeanalizujmy to zeznanie. Pierwsze pytanie – jak to możliwe, że zeznanie to wyciekło do mediów, Internetu? Ostatnie „ustawki” prokuratury ( w sprawie zeznań ekspertów Zespołu Parlamentarnego) wskazują na to, że na potrzeby utrwalania oficjalnej wersji katastrofy - sięga się po zeznania świadków, ujawnia się je. Może ktoś inny to ujawnił, trudno dociec. Ale to podejrzana sprawa. Komuś widocznie zależało, by jakiś wiarygodny, polski w dodatku, świadek widzący zwłoki ofiar jednak był… I jeszcze te zacieranie znaczenia powodu upublicznienia zeznania Musia. Bo cała ta heca z owymi "50-cioma metrami" miała zapewne na celu odwracanie uwagi od istoty przekazu - tak, chor. Muś widział zwłoki.....
A co jest w tekście zeznań? Z jakiegoś powodu Rosjanie nie przeszkodzili mu, by dostał się na miejsce katastrofy… by mógł zobaczyć jakieś zwłoki… ale ile tych zwłok …jedne, nagie? A reszta to nogi i ręce? I nikt się nimi nie interesował? Niezrozumiałe zupełnie… A może jednak… może nie można tego było uprzątać, dopóki ktoś tego nie zobaczy? Całość wygląda zupełnie nieprawdopodobnie, surrealistycznie wręcz …nagie, pojedyncze zwłoki? Nagie? Na zdjęciach opublikowanych w sieci (w rosyjskiej przestrzeni internetowej, tzw. "drastyczne zdjęcia") żadne zwłoki nie były kompletnie nagie. Cóż więc widział Muś?
Są jeszcze „opowieści” BORowców. tutaj. Ci mówią dużo, dużo szczegółów przekazują. Nie ma wątpliwości – zwłoki były. Pomagali je nawet identyfikować….. Ale, ale – jak to? Do 15 Rosjanie blokowali dostęp naszym śledczym – a im pozwalano nie tylko oglądać zwłoki, uczestniczyć w identyfikacji - a nawet robić (podobno, tak twierdzili) setki zdjęć? I gdzie są te zdjęcia? Nigdy nikt ich nie widział. Zero zdjęć z 10 kwietnia. Więc może jednak wiarygodność tych zeznań jest… tylko spokojnie – powiedzmy – wątpliwa? Wypowiadali się ponadto anonimowo, znamy tylko ich inicjały, pewnie tak sobie życzyli...
Co pozostaje? Gdzie były zwłoki ofiar rankiem, 10 kwietnia? Dlaczego nikt ich z bliska nie widział? Czy to było prawdziwe miejsce katastrofy? Może jednak było, a tylko celowo gmatwa się sprawę? Nie wiem.
Całość robi ponure wrażenie. Rysuje się straszny obraz. Wersji przebiegu katastrofy zbudowanej na kłamstwie, fałszu. W tworzeniu której, wiele na to wskazuje – świadomie uczestniczyli także Polacy. Nie wiem jaki los spotkał Tupolewa. Ale wiem, że wszystko co napisano na ten temat w raportach MAK/Millera – to kłamstwo.
Inne tematy w dziale Rozmaitości