W znanej baśni Andersena potrzeba było niewinnego dziecięcia, by wszyscy dostrzegli to, że król jest nagi. Wypisz, wymaluj jak w przypadku badania okoliczności katastrofy smoleńskiej. Pojawił się bowiem prof. Chris Cieszewski, człowiek znikąd, który w pojedynkę, bez żadnych powiązań - wykazał niezbicie to, że oficjalna wersja przyczyny katastrofy jest fałszywa. Brzoza, która miała doprowadzić do oderwania końcówki lewego skrzydła i być wówczas złamana – była bowiem złamana już 5 kwietnia! A więc 5 dni przed katastrofą! Ponadto prof. Cieszewski, badając zdjęcia satelitarne odkrył kilka białych obiektów, rozmieszczonych na terenie miejsca, które później Rosjanie wskazali jako miejsce upadku Tupolewa, a które wg prof. Cieszewskiego nie mogły być np. stertami śniegu. Na pewno nie były pochodzenia naturalnego. Prof. Cieszewski nie znalazł odpowiedzi na pytanie – co to mogło być. A spekulować nie chciał. Ale podkreślał stanowczo – to nie były obiekty pochodzenia naturalnego. Ktoś, coś - tam zainstalował, położył. I to znalazło się w miejscu rzekomej katastrofy Tupolewa już 5 dni wcześniej! Prof. Cieszewski nie chciał spekulować - ale mnie wolno - na ten przykład: czy nie mogły to być części jakiegoś samolotu?
Po drugie – porównanie zdjęć satelitarnych z 5 kwietnia i 12 kwietnia przynosi jeszcze inną informację – została wycięta część (i to znacznych rozmiarów) lasku smoleńskiego – dowód (powyżej zdjęcie - zapożyczone z bloga MysticMan-a).
Zastanówmy się dokąd nas te nowe fakty prowadzą. Przede wszystkim trzeba dostrzec to, że udowodniono fakt celowego fałszowania przez Rosjan dowodów w sprawie katastrofy.Przecież to nie przez pomyłkę ową brzozę wskazano, jako bezpośrednią przyczynę katastrofy – a przynajmniej urwania istotnej części lewego skrzydła Tupolewa. Ponieważ wbito w nią jakieś metalowe części – podobno miały to być fragmenty poszycia czy skrzydła. Czyli jest dowód na to, że celowo fabrykowano dowody. Brzoza była bowiem złamana już przed 5 kwietnia! I w takim razie nie mogła być powodem urwania skrzydła!
Nasuwa się pytanie – dlaczego dopuszczano się takich fałszerstw. Tworzono fałszywą scenografię miejsca, które później wskazano jako miejsce katastrofy.
Najpierw kilka słów o „maskirowce”, jako wczesnym wątku blogerskiego badania okoliczności katastrofy. Głównie w wydaniu FreeYourMind-a i jego grupy.
Otóż uderzała rzecz jedna – forsowano przeróżne, niekiedy absurdalne teorie przeważnie w oderwaniu od faktów. W pewnym sensie ponadto ta wersja „maskirowki” odwzorowywała to, co się na ten temat ukazywało w rosyjskiej przestrzeni internetowej. Według mnie to była w zamyśle inspiratorów tzw. „ucieczka do przodu”. Absurdalność niektórych tez musiała w końcu spowodować wypalenie się prezentowanych tam teorii, ich ośmieszenie i zohydzenie. Przyznaję, sam to zwalczałem. I w końcu „maskirowka” przepadła, FYM zmarginalizowany, wydawało by się – na wieki pogrążona w niebyt. Czy nie o to chodziło? Od razu też pojawiło się kilku blogerów, którzy wszelkie próby nawiązania, nawet najbardziej łagodnego, do tamtych wątpliwości - starali się zakrzyczeć i stygmatyzować. Zniechęcać i unicestwiać.
Mnie tam wszystko jedno. Pojawiły się nowe, niezbite dowody. Uważam, że w tej sytuacji, przecież zupełnie odmiennej – można i – co więcej – trzeba – pewne pytania postawić ponownie. Bowiem fakty, które wyszły na jaw tak naprawdę dopiero za sprawą badań prof. Cieszewskiego pozwalają dziś zrozumieć sens także innych znanych okoliczności katastrofy. Nadać im zupełnie nowe znaczenie. Otworzyć łańcuch ich nowych wzajemnych powiązań.
Spójrzmy ponownie na to co wiemy na pewno: brzoza była ścięta przed 5 kwietnia, ale to ją Rosjanie wskazali, jako powód utraty przez Tupolewa istotnej części skrzydła. Co więcej – wbito w nią jakieś metalowe odłamki z jakiegoś samolotu. Jest sprawa wyciętego lasku, dokładnie w rejonie wrakowiska. 5 kwietnia jeszcze był – 10 rankiem – już nie. Został wycięty tuż przed katastrofą. Dokładnie w miejscu jej rzekomego zaistnienia. Ponadto owe „białe obiekty”, które odkrył prof. Cieszewski. Możliwe, że były to już wcześniej poukładane jakieś części samolotu. W świetle powyższych dowodów można pokusić się o taką tezę – choćby po to, by w końcu ją odrzucić.
Zastanówmy się jakie jeszcze fakty można by przywołać na umocnienie twierdzenia, że to nie było prawdziwe miejsce katastrofy – a tylko pokazano nam jakieś uprzednio przygotowane, „ucharakteryzowane”. Gdzie powinien być najsłabszy punkt? Zwłoki ofiar. Brak zwłok ofiar. To oczywiste. Elementów samolotu od razu nie dało by się, po oglądzie tych tysięcy części, zidentyfikować. Przecież naszych biegłych dopuszczono do badań dopiero ok. 15 kwietnia. Tak zeznał nasz akredytowany płk. Klich, tak to przedstawiał w Sejmie prok. gen. Seremet (ten mówił, że zgodę dostali 13go, ale przecież nie od razu zaczęto badania). Co więcej – nie mamy też żadnej dokumentacji z miejsca zdarzenia sporządzonej przez Rosjan. Wielokrotnie, w ramach pomocy prawnej, o takie materiały występowała przecież nasza prokuratura. Nie otrzymała ich do dziś. Ale zwłoki ofiar przecież ktoś powinien widzieć!
I tutaj zaczyna się niewyobrażalna spirala kłamstw. Oto kilka kwestii, które mają istotne znaczenie do zrozumienia tej sprawy:
- pierwsza poważna informacja – przekazał ją pracownik naszej ambasady Tomasz Turowski – „podobno trzy osoby dawały oznaki życia – czyli – żyzniennyje refleksy”. Przyznaję, sam się na to dałem nabrać. Dałem się zwieść wymowie tej informacji! Może gdzieś ktoś przeżył – ale nie na Siewiernym. Ta informacja w zamierzeniu miała budować pewność, że to tutaj spadł nasz samolot i że co prawda, większość zginęła, ale może ktoś przeżył! Koncentrujesz uwagę na trzech osobach, gdzie, kto i dokąd go zawieźli - a tracisz z pola widzenia fakt, że to tylko słowa. A żadnych zwłok bezpośrednio po katastrofie nikt nie widział! I kto to przekazywał? Czy nic to nie daje do myślenia? Pan Tomasz Turowski pospieszył się nieco…. Po takim czasie, gdy nikt nie widział nic podejrzanego, gdy ponadto była inna potrzeba nawiązania do tych okoliczności – samo to przyznał, że to on przekazał taką wiadomość…
- kolejny fakt – film Wiśniewskiego – coś światu (to główny powód – światu ) - trzeba było pokazać, coś, co by miało jakiś obiektywny charakter. Czy nie najlepiej się do tego nadaje film nakręcony przez polskiego dziennikarza? Świadomie czy nie Wiśniewski był narzędziem w rękach Rosjan. (te kpiny z rozumu, że funkcjonariusze nie potrafili mu odebrać kasety z nagraniem, gdy rekwirowali mu sprzęt…)Musieli coś pokazać – ale zwłok nie mogli. Bowiem filmy można analizować, powiększać kadry itd. – dzisiaj technika wiele oferuje…. Musiano pokazać i pokazano - ale praktycznie w tym materiale dostarczono dowodu na fałszywość miejsca katastrofy! Na filmie Wiśniewskiego, który sfilmował przecież szmat terenu wrakowiska – nie widać żadnych zwłok! Później tłumaczono to tym, ze zwłoki znajdowały się z drugiej strony wraku. Ale jak to? Byłyby tylko po jednej stronie? Przecież później przedstawiono szkice gdzie odnaleziono ciała - i inaczej to wyglądało. To fizycznie niemożliwe, by kamera Wiśniewskiego nie zarejestrowała jakichkolwiek zwłok!
- po trzecie – film Koli – nie widać na nim żadnych realnych zwłok. Są tylko dziwne głosy i jakieś fantomy. Mamy się zastanawiać czy tam strzelano, dobijano kogoś – nigdy nic takiego nie da się udowodnić. A tracimy ponownie z pola widzenia fakt, że ani śladu zwłok! Prosta mistyfikacja!
- wreszcie zeznania świadków – pomińmy relacje, że ktoś coś widział z daleka, albo później, po kilku godzinach. Pozostają dwie. Przynajmniej tyle ich znam. Chor. Musia, nieżyjącego już i oficerów BOR. Oto, co zeznał chor. Muś :”…„…Na miejsce katastrofy udaliśmy się po około 1 godzinie od jej zaistnienia. Kiedy przybyliśmy na miejsce, to pracowały już tam służby ratownicze. Ja widziałem dużo nagich ciał. Leżały one pomiędzy częściami samolotu. Jedno ciało ludzkie było całe. Pozostałe, to były części ludzkich ciał, ręce, nogi. Kiedy my tam byliśmy, to nikt się nimi nie interesował, tzn. nie przykrywał ich, nie zbierał”.
Przeanalizujmy to zeznanie. Pierwsze pytanie – jak to możliwe, że zeznanie to wyciekło do mediów, Internetu? Ostatnie „ustawki” prokuratury ( w sprawie zeznań ekspertów Zespołu Parlamentarnego) wskazują na to, że na potrzeby utrwalania oficjalnej wersji katastrofy, z politycznych powodów - sięga się po zeznania świadków, ujawnia się je. W tym wypadku może ktoś inny to ujawnił, trudno dociec. Ale to podejrzana sprawa. Komuś widocznie zależało, by jakiś wiarygodny, polski w dodatku, świadek widzący zwłoki ofiar jednak był… I jeszcze te zacieranie znaczenia powodu upublicznienia zeznania Musia. Bo cała ta heca z owymi "50-cioma metrami" miała zapewne na celu odwracanie uwagi od istoty przekazu - tak, chor. Muś widział zwłoki..... Wielokrotnie sam do tego nawiązywałem.
A co jest w tekście zeznań? Z jakiegoś powodu Rosjanie nie przeszkodzili mu, by dostał się na miejsce katastrofy… by mógł zobaczyć jakieś zwłoki… ale ile tych zwłok widział …jedne, nagie? A reszta to nogi i ręce? I nikt się nimi nie interesował? Niezrozumiałe zupełnie… A może jednak… może nie można tego było uprzątać, dopóki ktoś tego nie zobaczy? Całość wygląda zupełnie nieprawdopodobnie, surrealistycznie wręcz …nagie, pojedyncze zwłoki? Nagie? Na zdjęciach opublikowanych w sieci (w rosyjskiej przestrzeni internetowej, tzw. "drastyczne zdjęcia") żadne zwłoki nie były kompletnie nagie. Cóż więc widział Muś?
Są jeszcze „opowieści” BORowców. tutaj. Ci mówią dużo, dużo szczegółów przekazują. Nie ma wątpliwości – zwłoki były. Pomagali je nawet identyfikować….. Ale, ale – jak to? Do 15 Rosjanie blokowali dostęp naszym śledczym – a im pozwalano nie tylko oglądać zwłoki, uczestniczyć w identyfikacji - a nawet robić (podobno, tak twierdzili) setki zdjęć? I gdzie są te zdjęcia? Nigdy nikt ich nie widział. Zero zdjęć z 10 kwietnia. Więc może jednak wiarygodność tych zeznań jest… tylko spokojnie – powiedzmy – wątpliwa? Wypowiadali się ponadto anonimowo, znamy tylko ich inicjały, pewnie tak sobie życzyli...
- wreszcie: pod ostatnią moją notką kilku kolegów-blogerów kierowało moją uwagę na okoliczności wylotu delegacji. Znam tą kwestię. Rzeczywiście wydaje się dziwna. Czytałem notkę CyprianaPolaka na ten temat. Ale nie bardzo wiem jak te wątpliwości wytłumaczyć. Tym niemniej – na jeden (zupełnie teoretyczny, zaznaczam) aspekt tej sprawy zwrócę jednak uwagę. Ktoś zapyta – a jakie znaczenie mają wątpliwości co do okoliczności wylotu delegacji dla sprawy zaistnienia katastrofy. Przecież żadne. Żeby spaść – samolot musiał wystartować. A przecież gdzieś spadł, dostarczono przecież 96 trumien. Tyle, że to nie w tym rzecz. Gdyby celowo ukrywano okoliczności wylotu to z jakiego powodu? Myślę, że taki powód by się znalazł. Jest na to jedna, maleńka – tym niemniej jest – przesłanka. Rosjanie z dziwnym uporem, jak się okazuje wbrew jakimkolwiek dowodom co unaoczniła nawet komisja Millera, umieszczali gen. Błasika w kokpicie Tupolewa. Kazali mu pić alkohol nawet… ponadto w stenogramach jakieś aluzje zaledwie do obecności generalicji… Czy to nie jest podobna „ucieczka do przodu”? Coś a la „żyzniennyje refleksy”? Jasne już? Gdyby generalicja nie poleciała z Prezydentem, to trzeba by drugi środek lokomocji ukryć. Nikt bowiem nie uwierzył by w dwie katastrofy jednocześnie. A najwyraźniej chciano rozbić bank… Dlatego sugerowano, że gen Błasik był nie tylko na pokładzie Tupolewa - ale nawet w kokpicie. Możemy go "wyjmować" z kokpitu ale w Tupolewie miał zostać...
W tej sprawie mamy zeznania świadków tylko. Niejasne, pozostawiające wątpliwości. Powrócę do sprawy Katynia I. Jak wiadomo komisja Budrenki miała 127 świadków którzy na własne oczy widzieli, jak zbrodni na naszych jeńcach wojennych dokonywali Niemcy. To nakazuje z wielką ostrożnością odnosić się do wszelkich zeznań świadków w tym dochodzeniu. Dochodzeniu, w którym krzyżują się wielkie interesy, a w tle widać działania tajnych służb, niestety, nie tylko naszych. Także wobec stresu, w jakim (podobno) znalazł się chor. Muś…. I wobec jego tragicznej śmierci.
Co pozostaje? Gdzie były zwłoki ofiar rankiem, 10 kwietnia? Dlaczego nikt ich z bliska nie widział? Czy to było prawdziwe miejsce katastrofy? Czy fałszywe? Może jednak było prawdziwe, a tylko celowo gmatwa się sprawę? Nie wiem.
Całość robi ponure wrażenie. Rysuje się straszny obraz. Wersji przebiegu katastrofy zbudowanej na kłamstwie, fałszu. W tworzeniu której, wiele na to wskazuje – świadomie uczestniczyli także Polacy. Nie wiem jaki los spotkał Tupolewa. Ale wiem, że wszystko co napisano na ten temat w raportach MAK/Millera – to kłamstwo.
Inne tematy w dziale Rozmaitości