Budowę smoleńskiego kłamstwa rozpoczęto tuż po katastrofie. A właściwie – już przed nią. Aktywny w tym udział wzięli, niestety, przedstawiciele naszej strony. Co więcej – w odniesieniu do naszej przestrzeni medialnej, opinii publicznej – to przekaz płynący od właśnie naszych władz, różnych instytucji czy wiodących mediów miał tutaj decydujące znaczenie. To nie było tylko żyrowanie (czyli milcząca akceptacja) rosyjskich kłamstw. Pewne elementy owego kłamstwa są bowiem ewidentnie „naszej produkcji”. Spójrzmy na dowody owego kłamstwa. Oto kilka spośród wielu, tych najbardziej jaskrawych, matactw i fałszerstw.
…:::::::::::::::::::::::::…
Pierwszy na linii frontu kłamstwa smoleńskiego znalazł się minister Radosław Sikorski. Oto jak wspomina ranek 10 kwietnia Jarosław Kaczyński (w wywiadzie dla Gazety Polskiej 15 lipca 2010r.):
„…Akurat goliłem się, gdy zadzwonił telefon. Byłem pewien, że to brat telefonuje już ze Smoleńska. Usłyszałem jednak jakiś nieznajomy głos. Chyba był to któryś ze współpracowników ministra Sikorskiego. Później słuchawkę przejął sam minister. Poznałem go. Nie miałem cienia wątpliwości, że stało się coś złego. Dowiedziałem się, że doszło do katastrofy. Rozbił się samolot. Wszyscy zginęli. Powiedziałem mu: „To jest wynik waszej zbrodniczej polityki – nie kupiliście nowych samolotów”. Na tym rozmowa się skończyła.
Czy minister Sikorski odpowiedział na te słowa?
Nie. Chyba zresztą sam odłożyłem słuchawkę. Po kwadransie był następny telefon. Miałem cień nadziei, że może ktoś przeżył. Znów dzwonił Sikorski i kategorycznie stwierdził, że katastrofa była wynikiem błędu pilota. Pamiętam jego słowa: „to był błąd pilota”.
Minister Sikorski nigdy nie przedstawił wiarygodnych dowodów na to, skąd już w niespełna godzinę po katastrofie wiedział, że wszyscy pasażerowie Tupolewa zginęli - a za katastrofę odpowiedzialni są piloci. Ambasador Bahr zaprzeczył, jakoby takiej informacji expressis verbis udzielał. Nie miał bowiem takiej wiedzy. Stał od miejsca katastrofy zbyt daleko by móc cokolwiek w tym względzie wnioskować. Rosjanie dopiero znacznie później taki komunikat podali. A już zupełną aberracją było twierdzenie, że za katastrofę odpowiadają piloci. Przyczyna katastrofy do dziś nie została wyjaśniona. Dlaczego zatem Sikorski tak twierdził kilkadziesiąt minut po jej nastąpieniu? Ostatnio, w jednym z programów telewizyjnych, zapytany o tą sprawę – mówił o zejściu samolotu poniżej wysokości płyty lotniska, wypowiedziach kontrolerów lotu, alarmach TAWS…. telepata jakiś? I o tym wszystkim wiedział kilkadziesiąt minut po katastrofie?
…:::::::::::::::::::::::::…
Kolejna sprawa – sławetny SMS rozsyłany do działaczy PO. Kilka szczegółów na ten temat (od blogera Foros-a):
14.04.2011, gen. Petelicki ujawnia SMS jaki dostać mieli członkowie PO tuż po katastrofie smoleńskiej: "Katastrofę spowodowali piloci, którzy zeszli we mgle poniżej 100 metrów. Do ustalenia pozostaje, kto ich do tego skłonił". Wg Petelickiego sms miał powstać w trójkącie Tusk-Arabski-Graś.
Trzy dni później, 17 kwietnia, o sprawie wypowiada się reprezentant Kancelarii Prezydenta Tomasz Nałęcz:
"Żeby w II Rzeczpospolitej emerytowany generał mówił, co ktoś komuś w rozmowie powiedział, to by sobie najpierw w łeb strzelił. To było poniżej honoru polskiego oficera. Mówić o cudzej rozmowie? To chyba jakaś łajza, a nie generał"
Jak ta sprawa wygląda z dzisiejszego punktu widzenia? Przede wszystkim uderza zbieżność przekazu – SMS-a i tego wyłaniającego się z rozmów Sikorskiego z Jarosławem Kaczyńskim. To była skoordynowana akcja. Tak można przypuszczać. Sądząc po tym, że była rozpoczęta już kilkadziesiąt minut po katastrofie można przypuszczać, że była przygotowana wcześniej.
…:::::::::::::::::::::::::…
Kolejna kwestia. Pierwotnie ogłoszonego czasu katastrofy czyli 8:56. Z udostępnionych zapisów rozmów telefonicznych z dnia 10 kwietnia przez Centrum Operacyjne MSZ wynika, że min. Sikorski dowiedział się o katastrofie o godz. 8:48. Z innych dokumentów wiadomo, że np. nasza prokuratura wojskowa wiedziała o tym także – że katastrofa miała mieć miejsce o zupełnie innej godzinie. I co? I nic. Przez kilka tygodni pozwalano Rosjanom podawać, dla im tylko znanych powodów, kłamliwą wersję o czasie 8:56. Dopiero później – Rosjanie sami ją odwołali.
…:::::::::::::::::::::::::…
Wyniki prac naszego akredytowanego przy komisji MAK – płk. Edmunda Klicha zostały ukryte przed opinią publiczną. A ich wymowa była druzgocząca – całkowitą winę za nastąpienie katastrofy mieli, wg niego, ponosić Rosjanie. Oto kilka zdań z jego wniosków:
„…Dlaczego, pomimo wielu meldunków do Moskwy o braku warunków do lądowania nieustalona osoba odpowiedzialna w Moskwie podjęła decyzję skierowania samolotu Tu-154 na lotnisko Smoleńsk „Północny”. Świadczy o tym rozmowa telefoniczna prowadzona o godz. 10.31.09 po której kierownik lotów skierował do zastępcy [dowódcy] JW. 21350 [tj. płk Krasnokutskiego] następujące słowa: „No tak powiedzieli cholera, sprowadzić na razie”. W tym czasie pogoda była wielokrotnie gorsza niż minimum lotniska, samolotu i załogi. Z tej rozmowy wynika jednoznacznie, że to w Moskwie bezprawnie zdecydowano o sprowadzeniu samolotu na lotnisko Smoleńsk „Północny”. Samo użycie słowa „sprowadzać” świadczy o tym, że samolot był sprowadzany to znaczy lotem jego kierowały służby naziemne.[…]Szczególnie źle świadczy o decydentach, którzy widząc jakie zagrożenie spowodował samolot Ił-76 podjęli, całkowicie nieodpowiedzialną decyzję o zezwoleniu na wykonanie próby podejścia do lądowania samolotu Tu-154 i to w warunkach znacznie gorszych niż w czasie podejścia Ił-76!!! […]O godz. 10.25.11 zastępca dowódcy po bezprawnym przejęciu mikrofonu zapytał dowódcę załogi „jeden-zero-jeden po kontrolnym zajściu starczy wam paliwa na zapasowe?” i po odpowiedzi dowódcy „Wystarczy” odpowiedział: „Ja was zrozumiałem”. Takie przejęcie dowodzenia samolotem przez osobę nie znającą nawet kryptonimu załogi [tj. samolotu] jest całkowicie sprzeczne z wszelkimi zasadami kierowania lotami. Po zapytaniu zastępcy dowódcy JW 21350 „1-0-1 po kontrolnym podejściu wystarczy Wam paliwa na lotnisko zapasowe” należy obowiązkowo uzupełnić wpisem, że przejęcie mikrofonu na stanowisku dowodzenia przez zastępcę dowódcy JW 21350 było całkowicie bezprawne. Również trudno zaakceptować stanowisko doświadczonego dowódcy, który bez zastrzeżeń przyjął do wiadomości decyzję dowódcy załogi o wykonaniu podejścia do lądowania w warunkach atmosferycznych wielokrotnie gorszych niż minimalne dopuszczalne dla lotniska załogi i samolotu. W tych warunkach decyzja powinna być tylko jedna: zabronić lądowania i zamknąć lotnisko.
I takie ustalenia zostały ukryte przed opinią publiczną. Dodajmy do tego, że płk. Klich zwracał wielokrotnie uwagę na fakt, ograniczania mu dostępu do rosyjskich prac. Kluczowa sprawa – nie zezwolono mu wziąć udział w tzw. oblocie technicznym. Jednym z najważniejszych przedsięwzięć podjętych w celu odtworzenia przebiegu ostatniej fazy lotu Tupolewa. A o przekazanej przez Rosjan dokumentacji tegoż – tak się płk. Klich wypowiedział:
17 sierpnia zaprezentowano nam wyniki oblotu środków radiotechnicznych tych, do których obserwacji nas nie dopuszczono. No i była to, niestety, trochę sytuacja kuriozalna, bo jak ja zapoznałem się z tymi wynikami, to powiedziałem, że Proszę nie traktować nas, jakbyśmy my nie mieli pojęcia o lataniu, bo niezgodnie z prawdą przedstawiano nam niektóre elementy. Powiedziano, że samolot nie lądował, tylko przechodził na drugie zajście ze względów bezpieczeństwa. A nasi koledzy, mimo żeśmy udziału nie brali w tym oblocie, to jednak obserwowali, bo wyszli sobie. Obserwowali i widzieli, że lądował. Zresztą to jest nieprofesjonalne, jeśli się przy ładnej pogodzie odchodzi na drugie zajście, gdzieś tam daleko od pasa. No i żeby to zakończyć, te wyniki tego oblotu. Do tej pory tych wyników nie mamy.
Mimo zgłaszania takich uwag płk. Klich nigdy żadnego istotnego wsparcia ze strony naszych władz nie otrzymał. Nikt nie protestował. Wyników oblotu do dziś nie otrzymaliśmy – choć w raporcie MAK to jeden z najistotniejszych elementów sprawy. Zresztą – przecież do dziś Rosjanie nie przekazali nam żadnych istotnych dowodów w sprawie – ani wraku samolotu, jego „czarnych skrzynek”, kompletnej dokumentacji medycznej ofiar katastrofy, dokumentacji foto- i video – z miejsca katastrofy z dnia 10 kwietnia, itd. itp. A nasze władze wychwalały cały czas „doskonałą współpracę” w ramach smoleńskiego śledztwa.
…:::::::::::::::::::::::::…
Sprawa telekonferencji 13-go kwietnia z premierem Putinem. Wielokrotnie to omawiałem – nasi przedstawiciele na niej kłamliwie zapewniali o doskonałej współpracy w ramach śledztwa – gdy w owym czasie żadnej współpracy nie było. Są na to bezsporne dowody. Kłamali ówczesna min. Ewa Kopacz, szef NPW gen. Parulski.
…:::::::::::::::::::::::::…
No i wreszcie sprawa „pancernej brzozy” – dziś, za sprawą badań prof. Cieszewskiego z USA bezspornie zostało udowodnione, że brzoza była złamana już przed 5 kwietnia 2010 r. A więc co najmniej 5 dni przed katastrofą. Świadczy o tym porównanie zdjęć satelitarnych ze stycznia, 5 kwietnia i 12 kwietnia tegoż roku. Tymczasem to ową brzozę obarczono odpowiedzialnością za oberwanie końcówki skrzydła Tupolewa - i w efekcie doprowadzenia do jego upadku. Stworzono zarazem wygodną płaszczyznę konfrontacji – oto bowiem miano się spierać do końca świata i nawet jeden dzień dłużej o to, czy to było możliwe czy nie. Przeciętny czytelnik/obywatel nie miał prawa się w tym wszystkim połapać. Ta sprawa miała pozostać nigdy nie rozstrzygnięta. Podobnie jak wybuchy na pokładzie Tupolewa. Jak można cokolwiek udowodnić, gdy nie ma dostępu do kluczowych dowodów?
Ale badania prof. Cieszewskiego zdruzgotały tą narrację. Udowodnił on bowiem nie tylko to, że brzoza była już wcześniej złamana – ale także zwrócił uwagę na fakt, że na zdjęciu z 5 kwietnia widać, że dokładnie na miejscu wskazanym później jako miejsce katastrofy – Rosjanie rozmieścili jakieś „białe obiekty”. Profesor wykluczył, by mogły być one pochodzenia naturalnego. Na przykład - stertami śniegu, jak wcześniej sugerowano. Dodajmy do tego fakt, że owo zdjęcie dokumentuje również wycięcie części lasku, pokaźnych rozmiarów, też dokładnie w tym samym miejscu – a całość ukazuje się w nowym świetle. Rosjanie przygotowali przed faktem jakąś inscenizację tego miejsca. Najprawdopodobniej ukryli tam już przed 10 kwietnia części jakiegoś samolotu. To zastanawiająca sprawa. Ale bezspornie udowodniona. Każe to zastanawiać się nad tym, czy w tym miejscu w ogóle jakaś katastrofa była. Pisałem o tym w swoich kilku poprzednich notkach. Proszę także rzucić okiem na zdjęcie powyżej notki. Pocieszające jest także to, że prof. Cieszewski zapowiedział kontynuowanie swoich badań.
…:::::::::::::::::::::::::…
Od pewnego czasu nawet najbardziej zagorzali zwolennicy Platformy Obywatelskiej nabrali podejrzeń, że oficjalny przekaz w sprawie przyczyn katastrofy jest kłamliwy. Zamiast cokolwiek wyjaśniać, upubliczniać – ukrywa się bowiem istotne dowody. Nawet te, które mamy. Jak zdjęcia satelitarne z 10 kwietnia otrzymane od Departamentu Sprawiedliwości USA. Przebąkują nawet coś o „akcie niewypowiedzianej wojny”, swoistym matrixie, w jakim przyszło nam żyć… nie precyzując jednak o wojnę z kim miało by chodzić. Więcej konsekwencji – panie i panowie – chyba nie sugerujecie, że ten wraży cios to zadały nam Papua-Nowa Gwinea czy Wielkie Księstwo Luxemburga?
Inne tematy w dziale Rozmaitości