Jerzy Korytko Jerzy Korytko
1437
BLOG

Sprawa "Okęcia" w świetle meldunku wywiadowczego.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Rozmaitości Obserwuj notkę 18

 Obalenie przez prof. Chrisa Cieszewskiego oficjalnej wersji katastrofy smoleńskiej – zmusza do ponownego rozpatrzenia wszystkich znanych w sprawie okoliczności.

Ponadto, jak już wielokrotnie wspominałem – odkrycia prof. Cieszewskiego umożliwiają wydobycie nowego znaczenia wielu faktów, dowodów. To istna reakcja łańcuchowa. I w moim przypadku ciągle trwa.

Dziś nawiążę do dwóch kwestii – widzianych łącznie. Sprawy meldunku wywiadowczego z dnia 9 kwietnia oraz dziwnych okoliczności wylotu delegacji na Okęciu. Blokady właściwie wszelkich informacji na ten temat.

Już powyższe stwierdzenie, zasugerowanie, że te sprawy mogą się łączyć wyjaśnia w zasadzie wszystko. Skoro był meldunek wywiadowczy, a przecież był, to akurat nie ulega wątpliwości -  to wprowadzenie nadzwyczajnych środków bezpieczeństwa na Okęciu, rankiem 10 kwietnia nie może dziwić.

Omówię nieco szerzej ową całą sprawę. Standardem w cywilizowanym świecie jest, że samoloty, którymi latają głowy państw są o wiele lepiej wyposażone niż regularne statki powietrzne rejsowe. Z tego powodu znaczące państwa posiadają co najmniej dwa takie samoloty, przede wszystkim na wypadek awarii jednego z nich. W naszym przypadku też tak było, tyle, że druga „tutka” była wówczas w remoncie, nie można było nią dysponować.

I oto pojawia się, w późnych godz. wieczornych   9 kwietnia, a więc tuż przed wylotem delegacji – meldunek wywiadowczy. Oto jego pierwotna treść:

„Dyżurna Służba Operacji Sił Zbrojnych RP przekazała do Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie informację o zagrożeniu atakiem terrorystycznym jednego z samolotów Unii Europejskiej”.

Co to musiało oznaczać dla naszych służb? Przede wszystkim ich obowiązkiem było zadbanie o bezpieczeństwo Prezydenta. Są na to odpowiednie procedury. Standardowo – można zmieniać czas wylotu, zamieniać samolot, którym głowa państwa będzie dokonywała przelotu. Wszystko po to, by zmylić terrorystów. W sprawie meldunku zadziwia rzecz jedna - to, że go w ogóle upubliczniono. Takich komunikatów nigdy się nie podawało w przeszłości do mediów. Były całe artykuły na ten temat.  Dlaczego wówczas postąpiono inaczej?

Okoliczności wylotu delegacji, brak jakichkolwiek zapisów fotograficznych czy wideo dokumentujących ten moment, „awaria monitoringu” – wszystko to udowadnia, że takie działania zostały podjęte. I nie wiadomo do końca, jak  to zostało przeprowadzone. Logika nakazywała przypuszczać, że skoro chciano zmylić terrorystów  - to może sięgnięto po inny samolot do przewozu delegacji. Kto wie, może to nie był jeden samolot – to jeszcze lepsza ochrona, prawda? Bo nie wiadomo do którego Prezydent by wsiadł.

Czy są jakiekolwiek inne dowody na to (poza ową blokadą informacji z godzin wylotu delegacji), iż delegacja nie poleciała (przynajmniej w całości) tylko TU154M1 – 101?

Oto jak przebiegała krótko po 9-tej, rankiem 10 kwietnia rozmowa oficerów Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie (to ta instytucja, którą powiadomiono o możliwości ataku terrorystycznego):

Polsat News przytoczył wymianę zdań, jaka odbyła się tuż po katastrofie między ówczesnym dowódcą COP gen. Zbigniewem Galcem a oficerem operacyjnym COP ppłk. Jarosławem Zalewskim:

Ppłk Zalewski: Dowódca jakiem wylądował?
Gen. Galec: Dowódca?
Ppłk Zalewski: Tak, jakiem wylądował?
Gen. Galec: Tak, wylądował, ale nie wiem, kto tam prowadził tego jaka.
Ppłk Zalewski: Rozumiem, ale prawdopodobnie dowódca był w jaku. Nie jestem tego pewien.
Gen. Galec: Ale dowódca nasz, dowódca Sił Powietrznych?
Ppłk Zalewski: Tak.
Gen. Galec: Aha.
Ppłk Zalewski: Dowódca Sił wybierał się w delegację.
Gen. Galec: A, to, to...
Ppłk Zalewski: Tylko nie wiem, jakie było rozłożenie na samoloty (niezr.).
Gen. Galec: A wcześniej było, że dowódcy mają lecieć jakiem.
Ppłk Zalewski: Dobrze, zaraz, zaraz sprawdzam, panie generale, zaraz sprawdzam to wszystko.

I jak to wszystko należy rozumieć? Ile tych samolotów w końcu było? Dziennikarzy przesadzano – ale czy to ich bezpieczeństwo było najważniejsze? Dowódca – gen. Błasik – miał podobno lecieć JAK-iem? A nawet podobno - wylądował? Logika podpowiada, że jeżeli włączono procedury najwyższego zagrożenia – to każda konfiguracja wylotu jest prawdopodobna – ale najmniej ta zapowiadana. Dodać to tego trzeba jeszcze, że pojawiły się sugestie, że cały ten meldunek to element spisku  - właśnie po to, aby utajnić cały przebieg zdarzeń. Stworzyć taką zasłonę, by pod nią celowo ukryć – którym samolotem poleciał Prezydent, generałowie…. Nic nie wiadomo. Kolejna sprawa – wszystko to, co powiedzieli odlatujący tego ranka na temat okoliczności wylotu rodzinom – stało się nieaktualne. Decyzje bowiem podejmowano – bezpośrednio przed startem samolotów. Dowód? Sprawa samolotu z dziennikarzami. Tego nie dało się ukryć. Przecież przesadzano ich dopiero rankiem.

Komunikaty w tej sprawie wydawane przez prokuraturę, jakieś bardzo niejasne zeznania świadków - niczego nie rozstrzygają. Sprawa jest bardzo niejasna. I, moim  zdaniem – cuchnie na kilometr. Gdy po raz pierwszy zwracano na te okoliczności uwagę, dawno temu, miałem nadzieję, że cała sprawa szybko się wyjaśni ośmieszając autorów "spiskowych teorii".  Dziś, gdy inscenizacja katastrofy na Siewiernym została udowodniona - sprawa nabiera całkiem innego znaczenia.

P.S. Dalsze roztrząsanie fałszywych rosyjskich dowodów typu "wybuchy" brzoza itp - świadczy o ignorancji albo złej woli piszących. Koniec z tym - w świetle bezspornych faktów.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (18)

Inne tematy w dziale Rozmaitości