Dziś ponownie zajmę się sprawą meldunku wywiadowczego z 9 kwietnia i wydarzeniami na lotnisku Okęcie z dnia następnego. Dobrze by było poznać moją pierwszą notkę na ten temat –tutaj.
Przede wszystkim zastanowić wypada się z jakich powodów ów komunikat w ogóle pojawił się w przestrzeni publicznej. Jak zauważyłem uprzednio, nie zdarzyło się nigdy, by takie komunikaty kiedykolwiek publikowano. Miałem kiedyś link do artykułu na ten temat, jego autorzy uzyskali nawet odpowiedź z instytucji państwowej, która to potwierdziła. Może ktoś zapamiętał gdzie to było. Zgubiłem tą wiadomość.
Pojawia się jednak pytanie – kto za upublicznieniem komunikatu stał, jaki był cel tego upublicznienia. To ważne pytania. Zważywszy na fakt, do czego ów komunikat bezsprzecznie został wykorzystany – do wprowadzenia alarmowego trybu organizowania wylotu delegacji. Utajnienia wszystkich tego okoliczności.
Jedynym źródłem, jakie rzuca światło na sprawę komunikatu jest wywiad z wdową po gen. Błasiku – Panią Ewą Błasik, zamieszczony na portaluwww.onet.pl 10 lipca b.r. Oto jego fragment:
„…Co Pani mąż powiedział?
- Na kilka dni przed wylotem do Katynia i katastrofą pod Smoleńskiem, w Święta Wielkanocne, powiedział, że planowany jest zamach terrorystyczny na jakiś statek powietrzny. Tak powiedział.
Nie miał pojęcia, o jaki statek powietrzny chodzi. Po chwili dodał: "Mam nadzieję, że służby specjalne wiedzą, co robią".
Co przynosi analiza tej wypowiedzi? Z ważnych spraw, które można „wydedukować” ….. stawiam tezę, że służba, która była dysponentem owej informacji, była w stosunku do gen. Błasika czymś zewnętrznym, czymś, na co nie miał ani on - ani jego środowisko żadnego wpływu. To akurat nie powinno budzić wątpliwości, bowiem gen. Błasik nie od tego był dowódcą. Kiedyś, dość dawno, pod innym nickiem jeszcze – wysunąłem hipotezę, że zapewne służby, które owym meldunkiem dysponowały a później go upubliczniły – podlegały generałom odlatującym do Katynia. I że w związku z tym, meldunek należało postrzegać jako pozostawioną przez nich wskazówkę, na wypadek gdyby coś im się przytrafiło.
Dziś tak jednak nie uważam. Gdyby tak było - to po katastrofie ktoś wprowadzony w sprawę zabrał by głos. Dał jakieś świadectwo. Nic takiego nie miało miejsca. Myślę, że trzeba tu zadać podstawowe pytanie: cui bono? Kto z owego komunikatu odnosił korzyść? Dla kogo ów komunikat był niezbędny? Moim zdaniem dla tych, którzy chcieli zapewnić tajność wylotu delegacji. Wprowadzenie alarmowych i nadzwyczajnych procedur. W związku przecież z zagrożeniem terrorystycznym. Dodatkową wskazówką jest pewien sceptyczny ton w wypowiedzi gen. Błasika - „mam nadzieję, że służby wiedzą co robią”. Widocznie nie miał pewności, że tak właśnie było. Fakt, że tak tą sprawę postrzegał, wskazywał raczej na jego uzasadnione wątpliwości. Jeszcze inna sprawa – komunikat opublikowano w mediach późnym wieczorem. Dopiero o godz. 22.30. Podano zresztą, że pochodzi z godz. 22-giej. Tak jakby czekano na ostatnią chwilę, jakby tworzono sytuację bez odwrotu – z uwagi na brak czasu do wylotu i nocą porę. By nikt, kto miał jakąś istotną wiedzę – nie mógł tej sprawy naświetlić, skomentować. Tej sprawy już nie wyjaśnimy. Ale z rozmów gen. Błasika z żoną wiemy, że był on znany już kilka dni wcześniej. Dlaczego wobec tego upubliczniono go tak późno? I to podanie godziny, o której komunikat został przekazany - że o godz. 22.00 - trochę to dziwi, gdy wiemy że znany był od kilku dni. Wygląda to jak celowa dezinformacja mająca na celu stworzenie wrażenia, że dopiero co ten komunikat się pojawił - i dlatego tak późno się go ujawnia
Upublicznienie komunikatu umożliwiło jednak rzecz następującą. Stworzyło powód, przy pomocy którego zmuszono służby lotniska Okęcie do zaakceptowania nadzwyczajnych procedur bezpieczeństwa, zrozumiałych przecież w sytuacji zagrożenia zamachem terrorystycznym.
Nie mam najmniejszych wątpliwości, że takie nadzwyczajne procedury zostały wówczas zastosowane. Są tego dowody. Po pierwsze – zastosowano całkowitą blokadę informacyjną. Nikt nie mógł wiedzieć jaka będzie konfiguracja wylotu, kto z uczestników delegacji, do jakiego samolotu wsiądzie. Poza tym – nikt nie miał prawa wiedzieć, jakie samoloty zostaną użyte. Z tym właśnie mieliśmy do czynienia - nawet monitoring nie działał.. W świetle okoliczności – to akceptowalna sprawa. Czy przedostał się jakikolwiek dowód z tamtego ranka na taki przebieg wydarzeń? Jest jeden – dziennikarzy niespodziewanie przesadzono do innego samolotu – JAK-a. Ale przecież nie bezpieczeństwo dziennikarzy było wówczas pierwszoplanową sprawą. Pytanie – jak wyglądała sytuacja gdy idzie o pozostałych członków delegacji? W tym najważniejszych osób w państwie? Nie wiadomo – ale dla mnie jest rzeczą oczywistą, że musiano jakieś nadzwyczajne środki bezpieczeństwa zastosować. I w żaden sposób nie mogło tak być, by wszyscy polecieli jednym samolotem…. To było po prostu niemożliwe. Ponownie wskażę tutaj na jeszcze jeden trop:
Oto jak przebiegała krótko po 9-tej, rankiem 10 kwietnia rozmowa oficerów Centrum Operacji Powietrznych w Warszawie (to ta instytucja, którą powiadomiono o możliwości ataku terrorystycznego):
Polsat News przytoczył wymianę zdań, jaka odbyła się tuż po katastrofie między ówczesnym dowódcą COP gen. Zbigniewem Galcem a oficerem operacyjnym COP ppłk. Jarosławem Zalewskim:
Ppłk Zalewski: Dowódca jakiem wylądował?
Gen. Galec: Dowódca?
Ppłk Zalewski: Tak, jakiem wylądował?
Gen. Galec: Tak, wylądował, ale nie wiem, kto tam prowadził tego jaka.
Ppłk Zalewski: Rozumiem, ale prawdopodobnie dowódca był w jaku. Nie jestem tego pewien.
Gen. Galec: Ale dowódca nasz, dowódca Sił Powietrznych?
Ppłk Zalewski: Tak.
Gen. Galec: Aha.
Ppłk Zalewski: Dowódca Sił wybierał się w delegację.
Gen. Galec: A, to, to...
Ppłk Zalewski: Tylko nie wiem, jakie było rozłożenie na samoloty (niezr.).
Gen. Galec: A wcześniej było, że dowódcy mają lecieć jakiem.
Ppłk Zalewski: Dobrze, zaraz, zaraz sprawdzam, panie generale, zaraz sprawdzam to wszystko.
Cóż z niej można wywnioskować? Wszystko, tylko nie to, że cała delegacja poleciała jednym samolotem.
Meldunek wywiadowczy, zagrożenie aktem terroryzmu, zastosowane w związku z tym nadzwyczajne procedury bezpieczeństwa – wszystko to spowodowało, że konfiguracja tej operacji, czas wylotu i użyte statki powietrzne uległy zmianie. Zmian dokonano w ostatniej chwili. Tak więc nieaktualne są informacje jakie w tym względzie znane były przed 10-tym kwietnia. Jedno powinno być pewne – w wyniku zastosowania procedur bezpieczeństwa generalicja nie miała prawa lecieć jednym samolotem z całą resztą delegacji, z Prezydentem Kaczyńskim. Nie znamy tych procedur i nie ma co się łudzić, że mogą one zostać kiedykolwiek ujawnione. Wymaga tego bezpieczeństwo państwa. Ale mimo tego wniosek końcowy jest oczywisty - były procedury bezpieczeństwa, dokonano zmian rozmieszczenia pasażerów, zapewne użyto także innych statków powietrznych – tak, że od początku wiedziano, że to co pokazano obok lotniska Siewiernyj, na rzekomym miejscu katastrofy - to nie jest wrak naszego samolotu…. że mamy do czynienia z aktem niewypowiedzianej wojny…..
Inne tematy w dziale Rozmaitości