Jerzy Korytko Jerzy Korytko
865
BLOG

Sprawa A. Walentynowicz kolejnym dowodem matactw prokuratury.

Jerzy Korytko Jerzy Korytko Rozmaitości Obserwuj notkę 15

  Przyjęta przez władze taktyka ukrywania przed społeczeństwem prawdy o wydarzeniach z 10 kwietnia 2010r. zmusza do kolejnych matactw. Widać to gołym okiem. Szczególnie w wydaniu tzw. „śledztwa” prowadzonego przez prokuraturę wojskową. Oto ostatnie przykłady – ujawniono ekspertyzę SWW w której przy pomocy ewidentnie zmistyfikowanego zdjęcia rzekomo z 5 kwietnia usiłuje się udowadniać, że 5 kwietnia brzoza jeszcze rosła.

Po wtóre – ukrywane są wyniki badań elementów wyposażenia wraku z Siewiernego  (konkretnie foteli) na obecność występowania materiałów wybuchowych. Poseł Macierewicz twierdzi nawet, że ma na to dowody.

I wreszcie sprawa, która ciągnie się od wielu miesięcy. Ale za przyczyną ostatnich zdarzeń – m. innymi nadzwyczajnego posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości – nabiera na nowo aktualności. To sprawa niemożności ustalenia, co się stało ze  zwłokami św. pam. Anny Walentynowicz. Oto fragment artykułu z niezalezna.pl na ten temat:

Jak to możliwe, że po prawie czterech latach od tragedii smoleńskiej, ekshumacji ciała Anny Walentynowicz i ponownym jej pochówku w Sejmie zwoływane jest nadzwyczajne posiedzenie komisji sprawiedliwości w sprawie wątpliwości dotyczących procedury ekshumacji i identyfikacji ciała działaczki Solidarności?
Posiedzenie to efekt wątpliwości, jakie wciąż ma rodzina śp. Anny Walentynowicz. Okazuje się, że w materiałach zgromadzonych przez Naczelną Prokuraturę Wojskową i prowadzącą śledztwo Wojskową Prokuraturę Okręgową w Warszawie wciąż nie ma dokumentów dotyczących 
matki i babci Walentynowiczów. To, czym dysponują śledczy, zwyczajnie nie dotyczy ich krewnej. Te materiały nie zawierają informacji tożsamych z danymi medycznymi, które posiada rodzina. To chociażby zdjęcia rentgenowskie z badań, które Anna Walentynowicz wykonywała za życia. Rodzina ma wciąż poważne wątpliwości, czy podczas drugiego pochówku Anny Walentynowicz faktycznie pogrzebano ją, czy może kogoś innego.

Dlaczego na posiedzenie komisji zaprosili Państwo prokuratora generalnego, a nie śledczych wojskowych?
Bo nie można zapomnieć, że to Prokuratura Generalna sformułowała szokujące zarzuty, jakoby ekshumacja była skutkiem tego, że Janusz Walentynowicz nie rozpoznał zwłok 
matki, kiedy przyleciał do Moskwy na identyfikację. Prokuratura Generalna podtrzymuje swoje stanowisko, tymczasem nie ma ono potwierdzenia w faktach. Przypomnijmy raz jeszcze: poza synem było wielu świadków, którzy zidentyfikowali Annę Walentynowicz. To zarówno trzy osoby z rodziny śp. Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, jak i lekarz pogotowia ratunkowego dr Dymitr Książek.
Wszyscy zeznali to w śledztwie.

Wszystkie te sprawy ukazują degrengoladę prowadzonego przez instytucje rządowe śledztwa. Ewidentnie starają się one tuszować machlojki Rosjan, okłamują społeczeństwo co do rzeczywistego przebiegu zdarzeń  w dniu 10 kwitnia 2010r. Ponieważ, jak to wcześniej udowodniłem, na Siewiernym żadnej katastrofy nie było. Miała tam miejsce jedynie jej nieudolna mistyfikacja. Tylko kapitulacja naszego rządu, determinacja w ukrywaniu prawdy – w myśl zasady – „przecież nie wypowiemy Rosji wojny” – powoduje, że ta prawda nie może dotrzeć do opinii publicznej.

 Moja notka -  http://jerzy.korytko.salon24.pl/553226,dowody-na-inscenizacje-katastrofy-smolenskiej wyjaśnia szczegółowo sprawę.

W tych okolicznościach stanowisko prokuratury nie dziwi. Zdając sobie sprawę z fikcyjności miejsca katastrofy nie może poważnie traktować fałszywek dostarczanych przez Rosjan. Jakie znaczenie ma sprawa obecności materiałów wybuchowych na próbkach z rzekomego wraku? Albo sprawa „brzozy”? Jakiemu samolotowi miała ona ucinać skrzydło?

Dziś wikłamy się w analizę rosyjskich fałszywek. Nie dostrzegamy oczywistych faktów. Oto króciutka ich reasumpcja, niezbite dowody na inscenizację katastrofy:

§ Ambasador Jerzy Bahr, Marcin Wierzchowski i kierowca BOR stali na płycie lotniska oczekując na przylot Tupolewa. Wszyscy oni słyszeli jak samolot przeleciał nad lotniskiem. A nie słyszeli żadnego wybuchu. Wniosek – nie mogło być w tym miejscu żadnej katastrofy. Przecież miała ona mieć miejsce przed lotniskiem. Skoro samolot przeleciał nad nim a nie było słychać ( a musiało by być na 100%) odgłosów jego rozpadu (obojętne czy w wyniku eksplozji czy uderzenia w ziemię) – to jest to bezwarunkowy dowód fikcyjności katastrofy w tym miejscu. Już tylko to przesądza o tym.

§ Zdjęcie satelitarne z 5 kwietnia, jego analiza dokonana przez prof. Cieszewskiego wskazuje na to, że tam były przygotowane wcześniej części jakiegoś samolotu. Są tam bowiem jakieś białe płachty, plandeki pod którymi coś ukryto. Przypadek? Tylko idiota może w to uwierzyć. A skoro tam coś wcześniej przygotowano – to tylko w celu mistyfikacji katastrofy w tym miejscu. Jej inscenizacji. Innego wytłumaczenia nie ma. Zero innych możliwości.

Zdjęcie z bloga MysticMana

Już wcześniej można było się zorientować, że coś jest na rzeczy – gdy prokurator Szeląg stwierdził, cytuję z pamięci …że ujawnione na filmie Anity Gargas niszczenie wraku nie jest w istocie niszczeniem dowodu rzeczowego. Powiedział to tak pokrętnie, że bardzo niewielu z nas zwróciło na to uwagę.

Prawda o wydarzeniach z 10 kwietnia jest konsekwentnie przez nasze władze ukrywana. Jest na to setki dowodów. Tylko, że niewielu z nas chce je dostrzec.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Rozmaitości