Jakie znaczenie mają zeznania złożone przez członków załogi Jaka, które złożyli w śledztwie dotyczącym tzw. „katastrofy smoleńskiej”? Czy są z jakiegoś powodu ważne, a jeżeli - TAK – to dlaczego?
Nieżyjący już chor. Muś i por. Wosztyl złożyli swoje zeznania dawno. Ich treść wyciekła do internetu. Ważne są z podstawowego powodu – byli jednymi z nielicznych polskich świadków obecnych wówczas na płycie lotniska a później nawet na miejscu położenia wraku samolotu. Już tylko z tego powodu są ważne. Ale jedna kwestia wybija się na plan pierwszy. To sprawa tzw. „50 metrów”. Otóż wg Musia i Wosztyla rosyjscy kontrolerzy lotu polecili im zejść na wysokość decyzji, która miała wynosić 50 metrów – a nie 100 – jak to jest zarejestrowane w znanych zapisach CVR. Ponadto twierdzą, że podobne polecenia kontrolerzy przekazali załodze rosyjskiego IŁ-a (pilot Frołow) a także załodze Tupolewa. Te rozmowy miały się zarejestrować na taśmie magnetofonu zainstalowanego w kabinie JAKa. Na marginesie – w Tupolewie też był taki magnetofon – ale zaginął.
Ale przecież magnetofon wraz z Jakiem powrócił do Polski już 10 kwietnia. Niezwłocznie też odsłuchali go, w obecności załogi, funkcjonariusze Żandarmerii Wojskowej. I co dalej?
Mijają cztery lata od tamtego dnia. Dotychczas nie opublikowano treści zarejestrowanych nagrań. Zastanówmy się nad sensem tego wszystkiego.
Otóż polecenie „50 metrów” samo w sobie nie jest żadnym istotnym elementem. Na tej wysokości Tupolew był tak samo bezpieczny jak na 100 metrach. Zmiana wiedzy na temat samego polecenia i tak nie wyjaśnia przyczyn ewentualnej katastrofy. Ale ta sprawa jest ważna z innego powodu. Podważa ostatecznie prawdziwość zapisów będących w naszym posiadaniu wszystkich kopii CVR z „czarnej skrzynki”. Czyli dokładniej – sporządzonych kopii nośnika magnetycznego z rejestratora katastroficznego MARS-BM. Podstawowego i w istocie jedynego dowodu stanowiącego podstawę do odtwarzania końcowej fazy tragicznego lotu. Innych tak ważnych dowodów nie mamy. Żadnych.
Wiadomo więc co to oznaczałoby dla tzw. „smoleńskiego śledztwa”. Gdyby potwierdziły się relacje Musia i Wosztyla. Oznaczało to by, że rosyjskie kopie są sfałszowane. I że upadł ostatni dowód w sprawie. I że smoleńskie śledztwo trzeba zacząć od zera.
Pośrednio wiemy, że tak właśnie jest. Po pierwsze – prokuratura od czterech lat ukrywa nagrania z kabiny JAKa. (chyba nikt nie wierzy w problemy z odczytem nagrań, które odsłuchano już przecież w Warszawie - i jak twierdzi Wosztyl - te 50 metrów słychać wyraźnie....). Ale jeszcze jedna ważna kwestia - Muś i Wosztyl składali swoje zeznania już po odsłuchaniu nagrań. I zeznali to co zeznali - czyli podtrzymali wersję o "50 metrach". Czy zeznając pod rygorem odpowiedzialności karnej - mogli by tak zeznawać, gdyby nie byli absolutnie pewni tego co się na taśmie nagrało? Ostatnie informacje o przecięciu przewodów hamulcowych w samochodzie Wosztyla wskazują na jedno - jego zeznania komuś bardzo przeszkadzają. Muś uległ presji. Nie żyje. A na Wosztyla stara sie ktoś podobnie odddziaływać - to tylko sygnał dla niego - a nie rzeczywista próba pozbawienia go życia. By siedział cicho. Bez względu na to co "wydrukują". Ale prokuratura miała dość czasu by sprawę nagrań wyjaśnić. Nie zrobiono tego. Teraz nikt nie uwierzy, że tam nie zarejestrowało się owe "50 metrów". Nie w tej sytuacji.
Po drugie – równie ważne – dwa miesiące temu prokuratura, po czterech latach śledztwa!!!! – wystąpiła z wnioskiem do Rosjan o możliwość (w ramach pomocy prawnej) ponownego skopiowania zawartości nośnika magnetycznego MARS-BM!!! Ale tym razem na polskim sprzęcie i przy pomocy polskiego oprogramowania!!! To oznacza jedno - że wszystkie dotychczasowe kopie można wyrzucić na śmietnik. A śledztwo smoleńskie rzeczywiście legło w gruzach. I trzeba je zacząć od zera.
Inne tematy w dziale Rozmaitości