Dziś Zo skończyła miesiąc. Uczciła ten fakt wycieczką do Urzędu Miasta i odebraniem własnego numeru PESEL. Urzędu, który zresztą wydaje się zupełnie przyjazny dzieciom - są tam nie tylko szerokie korytarze i winda dla wózków, ale jeszcze kącik zabaw dla dzieci od Zo nieco starszych, a nawet specjalna salka do karmienia maluchów.
Takie miesięczne urodziny to nie byle co. Jako niemowlak, a nie noworodek, Zo dziś po raz pierwszy w większej mierze korzystała z uroków spaceru i zasnęła już po dłuższej chwili od wyjścia z domu na dwór, zamiast, jak to do tej pory bywało, wyjechać z windy już z zamkniętymi oczętami. Poza tym dała się po raz pierwszy przyłapać na samodzielnej zabawie zaraz po obudzeniu, dopiero potem zaczęła domagać się uwagi.
Właściwie to nie wiem, co mogłabym napisać o Zo - ot, dzidziul, dla mnie specjalny, bo mój własny. Jedna z babć oczywiście miałaby na ten temat inne zdanie - jeśli ktoś miałby jakiekolwiek wątpliwości na temat Zo'owego geniuszu, uroku bądź urody, powinien mieć się przed nią na baczności!
A co Zo mogłaby powiedzieć o świecie? Ogląda go uważnie - znad tatowego lub maminego ramienia łypie rozglądając się szeroko otwartymi oczami dookoła lub zapatrując się w jeden wybrany punkt. Chyba niewiele dobrego, skoro całymi wieczorami płacze żałując wyjścia z przytulnego brzucha. Za to kiedy w końcu udaje jej się zasnąć, w snach pojawia się coś, czego w brzuchu nie było - mleczny raj. I wtedy Zo delikatnie rusza usteczkami jakby ssała. Świat z mlekiem nie może być taki zły.