Ernest Skalski Ernest Skalski
2931
BLOG

Ważne i najważniejsze

Ernest Skalski Ernest Skalski Polityka Obserwuj notkę 27

 
- Ze swoimi poglądami wygra pan pierwsze wolne wybory w Polsce, ale następne wygra przemalowana PZPR !
 
Z Ryszardem Bugajem przeważnie się nie zgadzam, ale od powyższej wypowiedzi zawsze go traktuję poważnie. A powiedział mi to, gdzieś w połowie lat osiemdziesiątych, w redakcji pisma Ojców Michalitów ”Praca i Powściągliwość”. Naczelny, ksiądz Jan Chrapek, późniejszy generał zakonu, a jeszcze później biskup radomski (zginął w wypadku drogowym w 2001 roku) był znawcą mediów, później szefem odpowiedniej komisji w episkopacie. Redagując ”Pipę” musiał się liczyć z cenzurą, a zespół redaktorów, autorów, przyjaciół pisma rekompensował to sobie, prowadząc w redakcji dyskusje, z których różne poglądy trafiały anonimowo do wydawnictw podziemnych.
 
W tym czasie nasza rozmowa z Bugajem o wolnych wyborach była zdecydowanie abstrakcyjna. A już po paru latach było tak, jak pan Ryszard przewidział. W roku 1991, po pierwszych, całkowicie wolnych wyborach poczułem się zwycięzcą i zapomniałem o tej prognozie. Przypomniałem sobie o niej w roku 1993 kiedy do władzy doszli – wrócili ? – pezetperowcy z Sojuszu Lewicy Demokratycznej. I tak już, przez ostatnie dwadzieścia lat, w głębokiej niezgodzie zawsze i wszędzie czytam Ryszarda Bugaja. Bo potrafi on dostrzec i ująć istotę problemu, a to że się z nim nie zgadzam to inna sprawa. Dlatego, kiedy jakiś czas temu w ”Dzienniku Gazecie Prawnej” zobaczyłem jego niewielki artykuł z serią pytań, postanowiłem na nie odpowiedzieć. Co właśnie czynię.
 
Pomijam taki sobie tytuł: ”Rycerze wolnego rynku wciąż walczą o narrację”. Po co ta ironia ? Wolny rynek ma zwolenników, ale żeby zaraz ”rycerzy” ? W każdym razie ja jestem zwolennikiem. I rytuje mnie ta pleniąca się ostatnio ”narracja”, słowo wytrych w nowomowie III RP, a na miejscu głównie w beletrystyce. Ale oto pytania Bugaja i moje nieproszone odpowiedzi:
 
1 - czy w perspektywie najbliższych lat Polska powinna przystąpić do strefy euro,
Zdecydowanie TAK, spełniając warunki Maastricht. Nie są one wymyślnym okupem za wejście, bo zdrowe finanse są przede wszystkim potrzebne nam. Integracja nie jest wymysłem, nie rozejdzie się po kościach. To nieuchronny proces cywilizacyjny w takiej czy innej postaci. Tak czy inaczej ogarnia kraj w środku Europy i lepiej być jednym z podmiotów decydujących w tym biznesie niż bezwolnym przedmiotem. A manipulacja własną walutą, pomaga tylko chwilowo i praktycznie prowadzi do inflacji i zubożenia społeczeństwa.
 
2 - czy należy kontynuować prywatyzację do dna,
W zasadzie tak. Władza publiczna nie jest od prowadzenia działalności gospodarczej. Może być arbitrem, ale nie uczestnikiem gry rynkowej. Przy czym prywatyzacja ma znaczyć w prywatne ręce, a nie  udział jednej spółki skarbu państwa w innej. A dno jak dno. Określony obiekt może ewentualnie pozostać państwowy czy samorządowy, jeśli się konkretnie sprecyzuje dlaczego akurat ten, bez gadania o strategicznym znaczeniu w ogóle.
 
3 - czy stosować aktywną politykę antycykliczną,
W zasadzie nie. Póki mamy własną walutę, niech to w skali makro nadal robi Rada Polityki Pieniężnej. W każdym razie nie ładować publicznych pieniędzy we wspieranie prywatnego biznesu.
 
4 - czy ustanowić realnie progresywne podatki i ograniczyć podatkowe (i ubezpieczeniowe) przywileje dla biznesu,
Zdecydowanie NIE ! Nie przeszkadzać biznesowi, bo nic innego nie robi nam gospodarki. W trudnej sytuacji budżetowej unikać wszelkiego manipulowania podatkami, bo ruch w każdą stronę skutkuje obniżeniem wpływów. Docelowo zmniejszać je i też nie nagle.
 
5 - czy podtrzymać reformę ubezpieczeń emerytalnych z 1999 r,
Tak, nawet rozwinąć, lecz nie przez OFE, a przez prawdziwie komercyjne instytucje ubezpieczeniowe, funkcjonujące na wolnym rynku, lecz tworzące z mocy prawa, fundusze gwarancyjne. Bezpieczeństwo przed dochodowością. Potęga procentów składanych. W tym przypadku jednakże konieczny jest nadzór państwa. I ew. pomoc humanitarna w nieprzewidzianych i skrajnych sytuacjach losowych.
 
6 - czy wprowadzić elementy rynkowej regulacji do systemu ochrony zdrowia,
Zdecydowanie tak. Podobnie jak w przypadku ubezpieczeń emerytalnych. Ze składek opłacać każdemu, od pełnoletniości  do końca, standardowe polisy. Generalnie pieniądz idzie za pacjentem do licencjonowanych jednostek służby zdrowia, a nie ma być przydzielany tym jednostkom. Skrajne sytuacje, rzadkie b. drogie zabiegi wspierane subsydiarnie, t. j. w miarę potrzeby.
 
7 - czy kontynuować deregulację naturalnych monopoli (np. transportu kolejowego),
Nie widzę naturalnych monopoli poza krajową siecią kolejową i nie wykluczone, że państwowy przewoźnik – PKP – mógłby być tym wyjątkiem nieprywatyzowanym wyjątkiem (patrz punkt 2.) Co nie znaczy, że nie mogłyby dochodzić do tej sieci prywatne linie lokalne, a na tory PKP wjeżdżać inni przewoźnicy, choćby zagraniczni. Coś podobnego mogłoby obowiązywać w krajowej sieci przesyłowej, lecz już nie w produkcji prądu. I, oczywiście, musiały by istnieć przepisy mobilizacyjne na okoliczności nadzwyczajne.
 
8 - czy ograniczyć (lub wręcz odwrotne) elastyczność rynków pracy eliminując umowy śmieciowe.
Zdecydowanie nie ograniczać. Naruszałoby to podstawową wolność zawierania umów. Lepsza umowa śmieciowa niż bezrobocie i praca na czarno. Czyli to ”wręcz odwrotnie”. Pozycja pracowników w stosunku do pracodawców zależy od koniunktury gospodarczej, na co władza ma wpływ ograniczony, od sprawności i wolności biznesu co w dużym stopniu zależy od władzy oraz od kwalifikacji i mobilności pracowników, a poprawa tych parametrów w dużym stopniu zależy od polityki społecznej.
 
Tyle jednostronnego dialogu z Ryszardem Bugaje. On sam na pewno by odpowiedział inaczej na postawione przez siebie pytania, ale liczy mu się na plus, że je postawił, bo są to węzłowe polskie problemy, te które trzeba i można – podkreślam; można ! - rozwiązać. Czy przynajmniej przystąpić do ich rozwiązywania. Postaram się to pokazać nieco dalej. Teraz, korzystając z zachęty autora dopiszę jeszcze dwa tematy, które uważam za równorzędne, od razu przedstawiając własną opinię.
 
9 - Polityka społeczna jest sprawą społeczeństwa. Świadczenia, w tym ulgi z tego tytułu, mają obciążać władze publiczne, a nie prywatnych pracodawców. Nie powinny zmniejszać efektywności przedsiębiorstw, co chyba zrozumiałe i co obraca się przeciw korzystającym z tych świadczeń. I tak jak pracownicy nie ponoszą kosztów organizacji biznesmenów i pracodawców tak ci nie powinni ponosić kosztów utrzymania funkcjonariuszy związków zawodowych. To chyba oczywisty element sprawiedliwości, niech będzie – społecznej.
 
10 - Pomoc społeczna ma być kierowana nie do określonych ustawowo kategorii społecznych, a do ludzi faktycznie jej potrzebujących. W tym zakresie i w taki sposób w jakim jej potrzebują. Wtedy kiedy ktoś nie może sobie poradzić sam, kiedy nie pomagają mu bliscy, kiedy nie są w stanie poradzić sobie z tym NGO, czyli organizacje dawnej zwane społecznymi i wolontariusze, wówczas ma wkraczać władza publiczna, poczynając od najniższego szczebla.
 
W ten niezamierzony sposób zrobił się nam, proszę PT Czytelników, dekalog. Lista jest otwarta, ale ja, podobnie jak Ryszard Bugaj, zachowałbym kryterium wykonalności. Trudnej, lecz jednak.
 
Nie ma na tej liście problemu depopulacji kraju. Ważki to temat, wręcz kluczowy, lecz jest to proces cywilizacyjny, który stopniowo ogarnia ludzkość, w miarę wchodzenia w nowoczesność – postnowoczesność, cokolwiek by to miało znaczyć – kolejnych krajów i społeczności. Polityka społeczna na podanych wyżej zasadach, ma pomagać ludziom w ich problemach życiowych, lecz żaden jej wielki wariant nie odwróci tego procesu i tak naprawdę nie wiadomo czy pomoże czy też zaszkodzi. Sed primo non nocere.
 
Nie ma też na liście związków partnerskich, ani homo, ani hetero. Nie ma parytetów i kwot, ani in vitro, antykoncepcji, aborcji i eutanazji, edukacji seksualnej, konkordatu i w ogóle roli Kościoła. Całego tego pakietu obyczajowego. Nie dlatego, że nie są to sprawy ważne. Bo są. Jeśli powiem, że są ważne inaczej, to nie będzie politycznie poprawne zanegowanie, lecz stwierdzenie, że faktycznie – inaczej.
 
To prawda, że problemy wyliczone w powyższym dekalogu Bugaja (z moim dopiskiem) są ważniejsze, wręcz najważniejsze dla kondycji naszego kraju. Wracam do kwestii wykonalności, z tym że odrębnie trzeba potraktować sprawę numer jeden – czyli euro – oraz dziewięć pozostałych.
 
Wejścia do strefy euro nie da się ominąć, ani odłożyć na długie lata, a wymaga to zmiany Konstytucji RP. W obecnym układzie sił politycznych i przy osobowości czołowych polityków, a zwłaszcza jednego, nie wgląda to na możliwe. Ale układ może się zmienić. Może być dokonany jakiś targ, na zasadzie coś za coś. Euro może się okazać warte jakiejś ”mszy”. A może – jak przy NATO i UE - uda się wytworzyć atmosferę zgody narodowej, z której trudno się będzie wyłamać. Narazie zaczyna się urabianie opinii publicznej i zobaczymy co dalej.
 
Pozostałe dziewięć problemów można rozwiązać przy pomocy zdecydowanej większości parlamentarnej. Konstytucyjnej nie sposób sobie wyobrazić. Tę ze zwykłą większością już łatwiej, choć też nie łatwo. Zapewne nie uda się tego zestawu przeprowadzić według jednolitej koncepcji, pakietem, tak jak reformy Balcerowicza. Do tego potrzebny był sejm kontraktowy z przestraszoną większością wybraną z peerlowskiego klucza. To se na vrati. O wszystko będą targi i awantury. Coś może się uda przepchnąć jeszcze za tej kadencji. Resztę może już po następnych wyborach, prawdopodobnie w trudniejszej sytuacji koalicyjnej. Każde posunięcie, jeśli nastąpi, będzie miało kształt kompromisu. Jeśli będzie krokiem w dobrą stronę, to już będzie dobrze. Polityka naprawdę jest sztuką osiągania możliwego a nie ideału.
 
Podejście zainteresowanych do każdego z tych punktów odwołuje się do jakichś przesłanek ideowych, Pryncypiów – Wartości – Imponderabiliów. Ale proszę zwrócić uwagę na to, że wszystkie te problemy mają również wymiar ekonomiczny, a więc i finansowy. A pieniądz jest wartością wymierną i podzielną. Bywa obiektem zaciętej walki, ale też umożliwia kompromis. Pracownicy i związkowcy, pracodawcy i budżetowcy, emeryci i absolwenci walczą o swoje, posługując się zapewnieniem, że o to dobro wspólne. Kiedy jednak dochodzi do jakiegoś akceptowalnego kompromisu, to przeważnie bywa to korzystne dla tego dobra wspólnego. To pozwala patrzeć na nasza przyszłość z jakimś bardzo, bardzo, umiarkowanym kompromisem.
 
Wróćmy teraz do wspomnianego wyżej pakietu obyczajowego. Niewielkie tylko grupki ludzi łączą swoje autentyczne problemy życiowe, bynajmniej nie z pakietem, lecz z poszczególnymi mieszczącymi się w nim postulatami. Tym ludziom warto i można jakoś pomóc w istniejącym systemie prawnym. Co obrotniejsi z nich potrafią sobie
swoje sprawy jakoś załatwić. Czasami ”jakoś”. Obok nich plasują się politycy, którzy obstawiają ową obyczajówkę. Ich możliwości są ograniczone przez ograniczone poparcie społeczne. Nie pozwala ono na zdobywanie władzy, lecz wystarczy na stworzenie sobie wygodnej niszy politycznej pod tęczowym sztandarem, na lewarowanie swojej pozycji przez wszelakie sojusze taktyczne. Nietrudno się domyśleć, że chodzi o Ruch Palikota,  ale nie tylko o niego. O te same postulaty walczy lewica skupiona wokół ”Krytyki Poitycznej”, w łagodniejszej formie – SLD.
 
Problemem są Celebryci Obojga Opcji. Z jednej stron rycerze Postępu, a z drugiej obrońcy Wartości. Przykościelni, ale i narodowi. Jednych i drugich raczej nie obchodzą konkretne problemy konkretnych ludzi. Dla jednych i drugich jest to spór o Zasady z którymi nie ma Kompromisu. Panie profesor; Środa i Pawłowicz, publicyści Szczuka i Terlikowski. A jak nie ma kompromisu, to sprawy zostają nierozstrzygnięte. Ci ludzie dobrze się czują w swoich rolach. Ich zacietrzewiony, i nie do rozstrzygnięcia, spór w Sejmie, ale i w mediach, na uczelniach i nie tylko tam, zapełnia prawie całą przestrzeń publiczną, opóźnia rozwiązywanie tych najpoważniejszych problemów, które mogą dać się rozwiązać.
 
Przy okazji: o żywej gotówce
 
Cheder. Przykład potęgi i miłosierdzia Boga. Biedny drwal znajduje w lesie porzucone niemowlę. Nie ma dlań nic do jedzenia, nie ma za co je kupić. Modli się o pomoc i Pan sprawia, że wyrasta mu kobieca pierś z pokarmem.
- Rebe – pyta jeden z uczniów – po co Jahwe takie skomplikowane zabiegi ? Mógł przecież dać drwalowi trochę pieniędzy.
- Zastanów się – pada odpowiedź – Jeśli Pan może sprawić by mężczyźnie wyrosła pierś z pokarmem, to on będzie wydawać żywą gotówkę ?
 
Ten szmonces, z wydanej chyba ponad pół wieku temu przez Aleksandra Drożdżyńskiego antologii humoru żydowskiego, przypomniał mi się kiedy profesor Robert Gwiazdowski, prezydent Centrum im. Adama Smitha zwrócił uwagę, że cała pomoc unijna to zaledwie 3 procent polskiego Produktu Krajowego Brutto, a po uwzględnieniu kosztów nawet mniej. Stąd profesor wyciągnął mało odkrywczy wniosek, że: ”To nie Unia jest podstawą rozwoju Polski”
 
Adam Smith, gdyby się zorientował we współczesnej ekonomice, zauważyłby może, że PKB to miernik. Arcyważny, lecz nie jest materią, którą można manewrować. Zawiera się w już wytworzonych i rozdysponowanych produktach i wyświadczonych usługach. Budżet państwa z kolei, obciążony chronicznym deficytem i rosnącym długiem, a do tego w większości już z góry rozdysponowany przez ustawy, też nie daje pola manewru. Podobnie, czy nawet gorzej wyglądają budżety samorządów terytorialnych.
 
Unia Europejska nie ma takich możliwości jak Pan Bóg i jak chce pomóc musi wydawać żywą gotówkę. Ten grosz gotowy, jak mawiali przodkowie, okazałby się w opinii tych co go dzisiaj lekceważą, ważny i decydujący o naszym rozwoju, gdyby Tusk go przywiózł zdecydowanie mniej.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

”...Skalski to mistrz syntezy ”sprzedawanej”... atrakcyjnie” (Stefan Kisielewski)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka