W Niechorzu woda morska żurowata jak się patrzy - znaczy, że zmącona. Fala wygląda całkiem poczciwie, więc montuję muchówkę i włażę do wody. Jednak tej fali nie doceniałem - na płytkiej wodzie ona się łamie i piętrzy, waląc we mnie z impetem. Po chwili mam zupełnie mokre rękawy od tych bryzgów, coraz więcej wody w śpiochach (neoprenach do brodzenia). Ta ostatnia niedogodność wynika z dwóch czynników: 1) pan Andrzej Błauciak, przerabiając moje "kaloszowe" neopreny na śpiochy, nieco je przy tym skrócił (skarpeta neoprenowa jego autorstwa jest nieco krótsza od zniszczonych kaloszy, które uprzednio odciął); fali teraz o wiele łatwiej się przelać "przez burtę"... 2) nie zabrałem z domu kurtki do brodzenia, która nie dość, że działałaby jak falochron, znacznie ograniczając penetrację wody w śpiochach, to jeszcze ochroniłaby górne partie mej odzieży przed zalaniem... Mając dobrą kurtkę do brodzenia, można brodzić i łowić na muchę i przy metrowej fali, przelewającej się momentami przez głowę wędkarza - choć jest to łowienie dla twardzieli, i też cały dzień się tak nie wytrzyma.
Ja bez kurtki wytrzymałem ze dwie godziny, więcej się nie dało. Ani brania oczywiście.
Następnego dnia byłem w Dziwnówku, znane dobre miejsce, woda też żurowata. Tym razem łowiłem na spinning licząc na to, że mniej mnie pozalewa, bo mniej skupienia i wysiłku wymaga samo łowienie na spina, co pozwala bardziej pounikać zalewania przez fale. Było lepiej, ale i tak na mokro - zwłaszcza te rękawy... Okropność.
Wytrzymałem tym razem ze trzy godziny. Z dobrą kurtką do brodzenia mógłbym łowić (z przerwami) i przez cały dzień. Oczywiście nie miałem ani pół brania. Aż się po takim czymś wierzyć nie chce, że łowi się niekiedy w takich okolicznościach ładne ryby (trocie, inaczej morskie pstrągi), że nawet zdarzają się dni gdy ma się kilka brań. Nasze wybrzerze uchodziło długo za nieciekawe i jałowe, ale powoli dojrzewamy do wiedzy, że wcale nie jest u nas trudniej złowic ładną troć, niż w Szwecji czy Danii. Ba - ŁADNĄ troć złowić łatiwej - bo tradycyjnie największe są trocie parsęckie. Może nieco trudniej złowić troć w ogóle - ale dużą łatwiej. Przyjemniej się na tych naszych piaskach z nielicznymi kamieniami łowi na spinning, niż na muchę - nawalanie muchami w dal i jednostajne ich ściąganie jest na dłuższą metę dosyć depresyjne. Do muchowania idealny jest brzeg morski urozmaicony, z licznymi kępami roślinności i głazami wystającymi z wody - rzuca się muchy w określone miejsce, obławia się morszczyny i kamieniska... To jest zabawa. Niestety i nas takich miejsc jak na lekarstwo, najlepszy jest terez parku na Wolinie - łowic można, ale po uiszczeniu dodatkowej opłaty, czego można dokonać wyłącznie we wtorki od godz. 10 do 14...
Jednak jeden argument przemawia za łowieniem na muchę także z naszego wybrzeża: ze spina większość troci spada, jest to powszechne doświadczenie, niezależnie od tego czy ktoś ma wędkę dość finezyjną (ja taką łowię) czy pałowatą, żyłke czy plecionkę - wyciąga się jedna na pięć ryb. Mucha trzyma je o wiele lepiej. Nie widzę też powodów, by na muchówkę było u nas mniej brań, niż na spina. I ostatnia uwaga - warto mieć grubszy przypon łowiąc na muchę belony - powiedzmy, że 0,22 mm. "Osiemnastkę" trocie bez trudu zrywają, o czym przekonało się parę osób w zeszłym roku w połowie maja. Również belonie ząbki potrafią jej dać radę...
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości