kaminskainen kaminskainen
331
BLOG

Bez tytułu, czyli jak znów nic nie złowiłem

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 0

Przebywając okazyjie w Szczecinie i Goleniowie (sezon komunijny) wyskoczyłem tu i tam na ryby - choć to nieco na wyrost powiedziane, po prostu pokręciłem się trochę z wędką, więcej łażąc niż łowiąc. Nad morzem belony ni widu, choć podobno w innej miejscowości już ją łowiono. Widziałem za to spław (chlapnięcie się) troci - ale troci też nie złowiłem. Gdy więc zajechałem nad morze po raz drugi i popatrzyłem sobie z klifu na tę flautę, na ten bezkresny, nudny piasek równiutko przycięty wodą, a do tego na dwóch znudzonych spinningistów (najwyraźniej bez brania) - postanowiłem się stamtąd zmywać nad pewną Niegdyś Bardzo Tajną Rzeczkę, płynącą gdzieś tak z tuzin kilometrów od samiuśkiego brzegu morskiego.

Rzeczka to mała, polno-łąkowa i nudna, choć swój specyficzny klimacik jednak ma. Mówi się, że to w niej pływały ostatnie szczecińskie półmetrowce (pstrągi o gługości 50 cm i więcej), łowione w miarę regularnie, a nie od wielkiego dzwonu, co zdarza się wciąż przecież w każdej rzece, włącznie z Płonią w samym Szczecinie (ale, jak już zasugerowałem, ów okres świetności dawno minął). Postanowiłem zajechać na taki "krowi mostek", solidną kładkę użytkowaną przez lokalnych rolników przepędzających bydło i jadycych obrobić pola rzepaku. Jako że do kładki dojeżdża się leślną drogą, musiałem dwukrotnie zawracać samochód na szosie - bo taką drogę widzi się zwykle w ostatniej chwili... No i była to "rewizyta" wielce niewczesna, po bodaj siedmioletniej absensji! - miałem więc prawo trochę pokluczyć. Parknąłem koło kładki i zaraz dokonałem oględzin rzeczki. Widzę, że wydaje się czystsza niż kiedyś - dawniej pobliska miejscowość, położona około kilometra powyżej, zrzucała tu swe ścieki ledwie podczyszczone, i przy kładce widzieliśmy jeszcze rzeczkę dzielnie zmagającą się z tym nieproszonym ładunkiem. Kolejny kilometr niżej woda wyglądała już zazwyczaj na całkowicie czystą. Teraz czysta jest juz przy kładce, więc coś tam z tymi ściekami musieli zrobić...

Lekko więc podbudowany rozkładam muchóweczkę, którą zbroję w powoli tonący sznur typu "clear" (przeźroczysty), przypon z solidnej żyłki 0,25 mm i - w roli przynęty - małą imitację ciernika, należącą do najskuteczniejszych pono much pstrągowych. Wskakuję z "mundur" do brodzenia i zaczynam obławianie rzeczki, zaczynając od samej kładki. Brań oczywiście nie ma, od czasu gdy ja tam jeździłem pstrągów nigdy nie było w tej wodzie wiele, choć wciąż trafiały się ponoć "byki". Zwykle rzucam przynętę dobrych parę metrów w dół, pod przeciwny brzeg lub jakkolwiek, zależnie od warunków - i ściągam, zatopiwszy szczytówkę, pod burtą brzegową. Brań nadal nie ma, a pomykająca wśród badyli i warkoczy wodorostów mucha (widzę ją dobrze przez okulary polaryzacyjne) wydaje się być rozpaczliwie osamotniona... Moje zajęcie wydaje się absurdalne, więc odtwarzam sobie w pamięci sceny, gdy w podobny sposób i w podobnej wodzie udało mi sie ułowić parę pstrągów, albo choćby ze dwa tuziny okoni i lipienia na okrasę (i tak bywało).

Jako że rzeczki nie widziałem od lat, jestem w stanie rozpoznać tylko najbardziej charakterystyczne miejsca, z silnym piętnem wyjątkowości, urody odrębnej. Zmieniły się tak samo, jak wszystkie pozostałe, ale to piętno wyjątkowej urody powoduje, że jednak je poznaję. Odpowiednie dane w moim umyśle zostają zaktualizowane - oprogramowanie do tej rzeczki jest właśnie "apdejtowane" o parę poziomów... No i właśnie docieram do odcinka, na którym czułem się zawsze, nie wiedzieć czemu, nieswojo... Każdy chyba wędkarz małorzeczny, uprawiający wielogodzinne, samotne wędrówki z wędką, ma takie miejsca, których się trochę "boi" - wydają się jakby nieco zbyt ponure, dziwne czy "złe", i nikt nie wie dlaczego. Jest tam parę brzózek i łąka porośnięta trawą o specyficznym, jakby chłodniejszym odcieniu (te trawy o srebrzystym połysku). Nie wiem dlaczego, ale nie chciałbym tu nigdy rozbić namiotu.

I w ogóle coś wisi w powietrzu - ale co? Krzyczy drapieżny ptak - i przychodzi mi do głowy, że on, ten krzyk, coś zwiastuje - że coś się stanie. Po chwili słyszę szczekanie i postanawiam uważać, bo wałęsające się psy bywają niebezpieczne. Szczekanie jednak powtarza się regularnie i w końcu rozpoznaję w nim specyficzny "szczek" sarny. Wychodzę na otwartą przestrzeń i faktycznie widzę koziołka, obszczekującego nie wiadomo co. No i w tym momencie zrywa się niezwykle żwawy wiatr, na niebo nade mną zachodzą chmury. O! - myslę sobie - czyli to była cisza przed burzą! Ano była. Odmiana świata jest błyskawiczna i całkowita - i robi wrażenie tym bardziej, że, jak okiem sięgnąć - a sięgam na kilometry tego płaskiego jak stół terenu - nie ma tu żadnych śladów obecności człowieka, budowli, dróg czy jakiegokolwiek "planowania przestrzennego". Jestem więc "sam na sam z żywiołem", a wypełnioną wichrem i osobliwym światłem (gratka dla miłośników fotografii - ale ja jestem w tym słaby, umiem tylko patrzeć, trafnie pstrykać już słabiej) przestrzeń postrzegam jako coś w rodzaju wielkiego, bo ja wiem, akwarium wypełnionego wichrem, świstem, pyłem i światłem - a z drugiej strony, jak kosmiczny poligon do wypróbowywania "warunków atmosferycznych", które będzie można później aplikować np. ziemianom. A może po prostu poczułem się nagle "mieszkańcem kosmosu"...

Dość długo maszerowałem do samochodu, zaczęło padać gdy akurat doszedłem. Burzy z piorunami nie było. Wracając do Goleniowa mijałem rzeczki, których nigdy nie zdążyłem "sprawdzić" z wędką - choć mijane, wydawały się zupełnie sensowne...

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości