kaminskainen kaminskainen
1324
BLOG

Dwa powroty nad Drawę

kaminskainen kaminskainen Rozmaitości Obserwuj notkę 12

Wyprawa nad przepiękną rzekę Drawę nie jest nigdy po prostu wyprawą - jest zawsze Powrotem. To nad Drawą lub w jej pobliżu spędzałem z rodzicami i wujowstwem swoje najlepsze, mityczne już Wakacje Dzieciństwa. Spędzałem parokrotnie, ile zresztą trudno dokładnie zliczyć; bywały to Moczele, gdzie spaliśmy w domu zaprzyjaźnionego leśniczego lub pod namiotem, bywała Sitnica i tamtejsza znana kajakarzom binduga - i bywały leśne jeziora, znad których jednak nad Drawę czy Korytnicę było nam blisko.

A jak powrót, to i konfrontacja ze wspomnieniami - więc widzę Drawę sprzed lat jakby nałożoną na tą dzisiejszą - tą samą i jednak inną rzekę. Dziwne, ale może właśnie dlatego nie przepadam za łowieniemw Drawie - choć uwielbiam się na tę rzekę gapić i wzdłuż niej wędrować. Zarówno jednak do wędrówek, jak i łowienia wybierałem zwykle inne okolice. Ale o dwóch przykładowych powrotach mogę coś powiedzieć. Oba były jednodniowymi wyskokami z kuzynem Michałem, wybornym i ekscentrycznym wędkarzem szczecińskim.

Raz wykukaliśmy sobie na mapie odcinek płynący głęboko w lesie, w okolicach ujścia Mierzęckiej Strugi - którą przy okazji chcieliśmy obejrzeć. Jechało się tam spory kawał leśnym duktem, by stanąć w końcu na nadrzecznej łące. Była to jesień, pogoda nie rozpieszcza słońcem czy ciepłem, ale też szczególnie nie smaga (bodaj przez chwilę pomżyło). Jeszcze w miejscu postoju zaliczamy pierwsze niewymiarowe lipienie. Jest oczywiste, że będziemy skazani na łowienie ciężką nimfą - metodą muchową bardziej przypominającą spławikową przepływankę, niż prawdziwe muchowanie - tym niemniej bardzo przyjemną, o ile coś bierze. No właśnie...

Wybrany odcinek Drawy okazał się, zgodnie z oczekiwaniami, szybki i głęboki. Wejść można tylko parę metrów od brzegu - i obłowić nurty na wyciągnięcie wędki. Że akurat w takim miejscu będzie stał gruby lipień, mający przegląd całego koryta i na tej podstawie wybierający stanowisko - szansa zawsze mizernawa. Bo gdzieś tam głęboko duże lipienie są. Można próbować się do nich dobrać wiedząc, gdzie są dokładnie. Na ich namierzenie należałoby poświęcić pewnie cały sezon lub dwa - i do efektów tego rozpoznania dobrać przynęty (pewnie bezlitośnie nafaszerowane wolframem), taktykę, wędzisko (pewnie szczególnie długie)... Mało kto ma czas i ochotę na takie poświęcenia - dzięki czemu te duże lipienie mogą tam pływać aż do dziś (łowi się je również na spinning, ale to jest łatwizna i rodzaj sprzeniewierzenia: lipień to ryba muszkarska, i tyle!). Mierzęcka Struga zawiodła - okazała się, przynajmniej na tamtym odcinku, leniwą rzeczką z grążelami, bez szans na lipienie na które w skrytości ducha liczyliśmy. Ładna woda na płotkę, szczupaka, może miętusa... Parliśmy więc dalej w górę Drawy - ciemnej, szybkiej i krystalicznie czystej. Łowiliśmy pojedyńcze, małe lipienie - ot, cały połów. W końcu zmęczeni wracamy do samochodu. I miła niespodzianka - znajdujemy skupiska kań. Zbieramy wielki wór kapeluszy, który zabieram do Wrocławia, by smażyć je przez kilka kolejnych dni.

Jeszcze zupełnie na sam koniec, wyjeżdżając już w jesiennym półmroku z naszej łąki, mijamy spory jasny furgon wypełniony miejscowymi facetami o niezbyt przyjaznych spojrzeniach. Kłusownicy, właśnie łosoś idzie...

Druga wyprawa miała być nawiązaniem do pięknej klasyki. Klasyką tą są zimowe wędrówki po ośnieżonych, nadrzecznych skarpach na terenie parku narodowego. Drawa jest bardzo czysta i z tych potężnych skarp można wypatrzeć każdego lipienia w rzece. Muchówka w garści i ostrożne zjeżdżanie tyłkiem po śniegu - bardzo charakterystyczny moment tych wędrówek. Niestety, z niewiadomych przyczyn Drawa okazała się mętniejsza, niż powinna. Oczywiście na metr czy półtora było widać, ale obraz był przymglony. I co najgorsze - nie było widać ani pół lipienia. Jedynego widzieliśmy z mostu, tego w pobliżu ujścia Korytnicy. Ciężko jest łowić, gdy widać tylko pustkę i piach - i jeszcze do tego zrywa się muchy kręcone kosztem zarwanych nocy. Odrybiona Drawa jakoś szczególnie mnie przygnębia, zupełnie tracę ochotę na łowienie niemal "na zawsze" - czyli dopóki nie poczuję jakiejś ryby na wędce. Wpadamy dla odmiany na spiętrzenie na Korytnicy, gdzie Michał łowił latem drobne lipienie, a pewien jegomość wyjął sztukę dorodną, ponadczterdziestocentymetrową. Patrzymy, kręcimy się jakiś czas, odjeżdżamy. W głowie pozostaje niezwykły dla mieszczucha widok ośnieżonego lasu i przecinającej go, czarnej rzeki.

Dni zimowe są krótkie, więc podczas powrotu już szarzeje - choć mało połowiliśmy. Decydujemy się na pokraczną akcję - "szukanie kuropatwy". Otóż jadąc nad Drawę walnęliśmy samochodem w kuropatwę, a ta poleciała, na pewno już martwa, gdzieś na pobocze - tylko piórko na tablicy rejestracyjnej zostało. Było to tak, że całe stadko tych sympatycznych ptaków wydających odgłos migawki aparatu fotograficznego zlądowało, nie wiedzieć czemu, na szosie - zaraz za ciężarówką, za którą jechaliśmy. Zerwały się więc natychmiast widząc, w co sie wpakowały - ale ta jedna zerwała się ciut za późno - i było tylko głuche "łup!"... Ptaka jednak nie znaleźliśmy - a jest kuropatwa (dokładniej: skóra z niej) nieocenionym zasobnikeim cennych dla muszkarza, cętkowanych piórek.

I jeszcze jeden, ostatni desperacki wyczyn - zajechaliśmy na pewien mostek na jednym z dopływów Iny, by spróbowac tam skusić lipienia - bo podobno lipieniem tę rzeczkę zarybiano. Efekt oczywiście wiadomy - zgrabiałe ręce i świeżo pomoczone neopreny, i to by było tyle. Złowiłem tam w końcu lipienia, jesienią, kilka lat później...

"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Rozmaitości