Umówiliśmy się na rano bo dni są teraz krótkie. Po szczupakach przyszła kolej na morskie trocie - stały, doroczny temat wiosny i jesieni, czasem zimy (gdy jest cieplej). Nastroje były bojowe, bo parę dni wcześniej, na otwarciu sezonu (trocie w morzu wolno łowić od połowy lostopada do połowy września) kolega Szymon złowił ładną troć na muchę - co jest pewnym przełomem w naszym kręgu kolegów wędkarskich - dotąd w Polsce ryby łowiliśmy wyłącznie na spinning. Poranna mgła, jak się okazało zalegająca przez cały dzień nad miasteczkiem G., stopniowo ustępowała w miarę naszego przemieszczania się na północ. Na miejscu w Międzyzdrojach szybka pzrebierka, rozłożenie sprzętu - i ruszamy "pod klif", gdzie mamy parę kilometrów.
Koledzy, wśród nich mój kuzyn Michał, łowią na muchę podbechtani sukcesem Szymona. Ja nie zabrałem sprzętu muchowego, więc jestem skazany na spina - na co nie narzekam, bo łowi mi się przyjemnie, w czym ma swój udział najbardziej klasowa z moich wędek - prawie trzymetrowe wędzisko znakomitego projektu i wykonania pana Steinera. Miałem trochę rozterek przynętowych, ale w końcu zdecydowałem się łowić poczciwą, polską wahadłóweczką Makrela 2 - lekka, 14-gramowa przynęta była w sam raz na spokojną tego dnia wodę i bezwietrzną pogodę. Zerkam w kierunku dzielnych muszkarzy - łowią wytrwale przemieszczając się brodząc w wodzie nierzadko ze 100 metrów od brzegu. Ja wolę rzucać z brzegu, ewentualnie wejść tylko trochę dla wygody - mam cieńkie spodniobuty i zimna woda mi doskwiera. Ponadto wyznaję zasadę, że jeśli troć jest w pobliżu brzegu to równie dobrze złowię ją zarówno sto, jak i pięć metrów od brzegu. Odchodzę jeszcze trochę na wschód, aż nie widzę nikogo - tylko ja, morze i klif. Prawdą jest, że taki bardziej urozmaicony, mieszany brzeg - z kamieniami, żwitem i piaskiem, i zwłaszcza z głazami wystającymi z wody, bardzo dobroczynnie oddziałuje na ludzką psychikę; łowienie na piaszczystej plaży w bezrybny dzień jest niezwykle nużące, najwłaściwszym słowem na określenie tego, co się wówczas odczuwa jest "apatia"; urozmaicony krajobraz jest jak "masaż mózgu" nie pozwalający na jego zejście na całkiem "jałowe obroty".
Tak sobie rozmyślam nad tym krajobrazem ciskając makrelką na dobrych kilkadziesiąt metrów, gdy nagle włącza mi się "czerwony alarm" - jest rybka! "Jest rybka!" - tak właśnie do siebie powiedziełam pod nosem. Kto nie zna polowania w żadnej postaci, szukania trafu, przechytrzania, tropienia - ten nie ma pojęcia jakim dreszczem obdarza ten drogocenny, żywy ciężar na drugim końcu żyłki. Siłowanka jest na ogół krótka - czy zapniemy sześćdziesięciocentymetrową troć, czyli morskiego pstrąga, czy ponadmetrowego szczupaka; oczywiście w sytuacji, gdy na taką ewentualność byliśmy solidnie przygotowani. Taka właśnie była moja troć - od razu wiedziałem, jaka jest - stąd nazwałem ją rybką, a nie rybskiem. Zwykle to się wie od razu - mówię o rzędzie wielkości. Wyczłapałem więc z wody - bo rybka wzięła po rzucie skosem wzdłuż brzegu i postanowiłem do niej podejść, by jej nie wlec siłą przez kamienie, które miałem na drodze holu ryby. Po tym spacerku samo wywleczenie walczącej ryby na brzeg było raczej formalnością. Mam rybę!
A mieć rybę, to inaczej patrzeć wokół i inaczej łowić - nieważne, czy ją wypuściliśmy, czy zabili. Patrzymy trochę jakby spokojniej i z wysoka - wyprawa jest od tego momentu udana, spełniona, odfajkowana i "skuteczna" - i tego już nikt nam nie odbierze. Łowimy za to często nieco bardziej nerwowo - bo jeśli wzięła jedna troć, to w pobliżu mogą być i kolejne. Podchodzę więc szybko do brzegu i ciskam z pasją i precyzją przez dobry kwadrans - wzdłuż brzegu, po skosie, w dal. Jednak aż do zmierzchu nic więcej nie bierze - ani mi, ani reszcie. Krążą opowieści o człowieku, który złowił tego dnia trzy dobre ryby na innym kawałku wybrzeża.
"Radykał, ale sympatyczny" (z filmu) Szczerzy przyjaciele wolności są niezmiennie czymś wyjątkowym. (Lord Acton)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości