Bronisław Komorowski, zajadły w swym rusofilstwie nawet ponad standardy, do których chce się oficjalnie przyznawać Janukowycz, musiał zrezygnować z wiosennej wycieczki do ulubionej Jałty.
Oszalałemu sługusowi, mozolnie kreślącemu swój podpis na każdym, napotkanym skrawku papieru w nadziei, że może w końcu uda mu się go złożyć na traktacie rozbiorowym, ktoś złośliwy wyrwał z dłoni ostatni kawałek papieru toaletowego.
Zostały ubrudzone i uniesione w geście triumfu ręce.
I smród.
A przecież, skoro jak twierdzą "genialni analitycy prawicy" i tym podobni "nasi mądrzy ludzie", wszystko jest już podpisane i pozamiatane, wystarczyłoby zająć odpowiednie miejsce i przybrać właściwą pozę, aby zyskać choćby taką dobroduszność historii, jaką cieszy się uważajemyj chędożnik Carycy, król Stasieniek.
Oczywiście, w tym domu publicznym, jakim się stała sfera publiczna III RP, wciąż trwa wojna o najlepszy dostęp do podmiotu chędożenia. Azjatę takie awanse najwyraźniej podniecają, lub w wyobraźni naszych, politycznych prostytutek podniecać powinny. Ale, choć żyjemy w czasach, w ktorych traktaty podpisuje się piórem, a nie atrybutem męskiej dominacji, są to równocześnie czasy polityki medialno-wizerunkowej, w których czołganie się przed obliczem Pana znaczy czasem więcej, niż ratyfikowany traktat (na przykład NATO).
Czyżby więc spektakl, jaki od paru już lat obserwujemy, świadczył o tym, że polskojęzyczni poszukiwacze nowych, jeszcze nie podpisanych traktatów rozbiorowych wciąż mają czego szukać?
Zapewne między miejscem, w którym jesteśmy, a punktem docelowym jest jeszcze wyzwalający nas z objęć szalonego imperium postulat "neutralności" i opuszczenia NATO, a stręczący Polską chcą przy pomocy niekończących się, napawających obrzydzeniem, rozbieranych sesji na forum publicznym ostatecznie zniechęcić kraje zachodnie do jakiegokolwiek protestu.
Inne tematy w dziale Polityka