karlin karlin
4397
BLOG

Odnalazła się metka z ceną "Dobrej Zmiany"?

karlin karlin Polityka Obserwuj notkę 61

No i jest tak, jak było w 2005 r. Wówczas jednym z głównych autorów programu gospodarczego PIS był Cezary Mech, którego w związku z tym powszechnie wymieniano jako głównego kandydata na ministra finansów, zwłaszcza po fiasku  POPISu. Jednak Jarosław Kaczyński sięgnął po usuniętą z PO Zytę Gilowską, która Mecha na stanowisku wiceministra tolerowała jedynie przez 5 miesięcy. Dopóki nie przygotował projektu ustawy powołującej Komisję Nadzoru Finansowego. Zastąpiła go stypendystą Fullbrighta, Stanisławem Kluzą, który w jednym z wywiadów wyjaśniał, że miliony, jakie ma na koncie, zarobił grając na giełdzie. A potem został szefem KNF.

Pewnie Zyta do Cezarego osobiście nic nie miała, poza tym, że  od 1998 do 2002 sprawował urząd prezesa Urzędu Nadzoru nad Funduszami Emerytalnymi. W trakcie pełnienia tej funkcji w 2001 został pierwszym wiceprezydentem Stowarzyszenia Instytucji Nadzorujących Fundusze Emerytalne (AIOS). Chyba nie z tego powodu, że był beznadziejny, a raczej dlatego, że krótko towarzystwo z Funduszy trzymał. A to towarzystwo, i jego rzecznicy w rządzie, takich rzeczy nie zapominają.

Ktoś powie, że przecież Gilowska była dobrym ministrem finansów, więc w czym problem? Po pierwsze, była nim niecałe dwa lata, a samo wstępne sprzątanie po bajzlu, jaki w tym resorcie zostawiła III RP, to trochę za mało na takie laurki, jakimi się ją otacza. Poza tym warto pamiętać choćby o tym, że to za jej kadencji rozkręciły się słynne, walutowe kredyty hipoteczne. A sama Gilowska komentowała na początku 2006 r. pierwsze próby ich okiełznania w następujący sposób - "Ograniczenia w udzielaniu hipotecznych kredytów walutowych przez banki trochę pogorszą sytuację obywateli i są projektem dyskusyjnym. Dodając, że obywatele "wprawdzie zdaniem niektórych lekkomyślnie trochę korzystali z kredytów denominowanych w walutach obcych". "Ale moim zdaniem obywatele są dorośli i mają prawo do pewnej dozy lekkomyślności w podejmowaniu decyzji"

Najlepszy minister finansów po 1989 r.? Może, ale czy chociaż dobry?

Ostatnie kilka miesięcy było tak latwe, tak cudowne, że aż zaczynało budzić zgrozę. I plączące się gdzieś, z czasem coraz bliżej, pytanie, kto, z kim i na jakich warunkach tu się dogadał, że tak gładko i latwo to wszystko idzie?  

Sprawy zaczęły nabierać klarowności po tym, jak Andrzej Duda zdążył elegancko wyminąć, (dokładniej, pracownicy jego Kancelarii, ale jak sobie pościelesz, tak się wyśpisz) wyrolowanych przez banki frankowiczów, oferując im, zamiast głoszonych przez niego podczas kampanii, propozycji rzeczywistej pomocy, postulat "dogadywania" się z bankami. W myśl idei, że "interesy banków także trzeba uwzględniać", czyli że między okradzionym a okradającym zawsze winien zakwitnąć dobry kompromis.

"Zgoda, zgoda, wszędy zgoda, a bank wtedy kredyt poda".

Nawiasem, najważniejsza z punktu widzenia gospodarki nominacja w tym rządzie i co za zmowa milczenia! Od prawej do lewej. Jaka, znakomicie przeprowadzona, niemal do ostatnich dni, akcja osłaniająca, z autentycznie trwożącym wszystkich dylematem, Gowin czy Macierewicz, na czele!

A tu tymczasem, po cichutku, Polska dołączyła do Grecji, Włoch i innych, w bezgranicznej roztropności łaszących się do światowej banksterki. Z wiadomym dla wszystkim skutkiem. Niektórym się pewnie wydaje, że łaszącej się mądrzej, niż wymienione kraje, czyli zanim pogrążyła się w kompletnej, gospodarczej i finansowej zapaści. A ja powiadam, że wręcz odwrotnie, bo to tylko ową zapaść przyśpieszy i pogłębi.

Banksterka górą. Doradca Donalda Tuska w sprawach gospodarczych i finansowych, pozytywnie oceniany przez Ryśka Swetru. Od 2007 r. szef polskiej delegatury wielkiego, zagranicznego banku. Umoczonego we wszystkie, toksyczne dla polskich klientow i - co najważniejsze - oparte na oszustwie wobec nich, produkty, jak kredyty walutowe, polisolokaty, opcje, itd, itp. Banku, który jeszcze w ubiegłym roku został ukarany przez UOKiK za działanie na szkodę klientów. A w 2013 r. publicznie i dość kategorycznie wypowiadający się przeciwko jakimkolwiek ingerencjom państwa w sprawy kredytów frankowych.  

Czyli Mateusz Morawiecki ministrem rozwoju, w randze wicepremiera, koordynujący całość polityki gospodarczej. Najważniejsza osoba w sferze ekonomicznej nowego rządu, bo ten, nowy resort ma być tam decydujący. Ministerstwu finansów, wedle tych planów, zostawi się niemal tylko rachunkowość. Zastępcę Morawieckiego, czyli wiceministra Kwiecińskiego, eksperta Business Centre Club, traktuję jako część tego samego pakietu.

Tymczasem - "Wśród nagranych przez kelnerów rozmów znajduje się też spotkanie Zbigniewa Jagiełły, prezesa PKO BP z  Mateuszem Morawieckim, prezesem BZ WBK. Na spotkaniu - według informacji "Wprost" - był też Krzysztof Kilian, późniejszy prezes PGE."  Czy powołujący go znają treść tych rozmów? Mówiąc wprost, czy tych taśm słuchali?

Mam uwierzyć, że on potraktuje poważnie oficjalnie głoszony program gospodarczy PIS, wymierzony między innymi w żywotne interesy jego dotychczasowych, wieloletnich pracodawców oraz tych, którym do tej pory, raczej nie wbrew sobie, a za ich aprobatą, doradzał? Choćby z "Lewiatana", którego Rady Nadzorczej jest przewodniczącym, a więc od słynnej, równie jak on, "antysystemowej" Heni Bochniarz? Pracodawców, z którymi zapewne wiążą go umowy o unikaniu zatrudnienia u "konkurencji", wsparte potężnym, acz obwarowanym twardymi warunkami, pakietem finansowym. Albo może będzie nielojalny wobec tych, którzy jego lojaność przetestowali i sobie zagwarantowali w ciągu wielu, wielu lat działalności, niewiele mającej wspólnego z interesem Polski?

Brednie na temat jego, niemalże walenrodycznej roli w polskim oddziale światowej banksterki pomijam, natomiast zalecam zapamiętanie tych wszystkich, którzy się do obrony jego kandydatury w ostatnich dniach, gorliwie rzucili. Aż po wykorzystywanie nazwisk osób, które zginęły pod Smoleńskiem, włącznie. Bo to świadczy o skali desperacji oraz o tym, o jak wielką stawkę tutaj szło. 

Proszę pamiętać, że on będzie tym ministrem parę lat, a potem wróci do swoich. Gdzie chciałby wrócić? Na spaloną ziemię, czy do przyjmujących go z otwartymi rękami? Dokładnie ten sam niesmak odczuwam, gdy słyszę, od czasu do czasu, w kontekście ministerialnych nominacji, czy nawet eksperckich kompetencji dla rządu PIS, nazwisko Witolda Modzelewskiego. On niewątpliwie jest ekspertem od podatków, ale przez ostatnie, ponad 20 lat jego głównym zajęciem i źródłem dochodów było doradztwo podatkowe, czyli jak płacenia podatków unikać. Znaczy co, pójdzie na parę lat do rządu i zlikwiduje szanse na swój dalszy zarobek, jak rządowa przygoda się skończy? 

Prawdopodobnie znamy więc prawdziwą cenę "Dobrej Zmiany". Choć nie wiadomo, czy do końca. Cenę, którą postanowili zaplacić ludzie, chyba nie tyle nie mający większego pojęcia o sprawach gospodarczych, co notorycznie mylący się co do prawdziwej mentalności i celów swoich przeciwników. I wciąż łudzący się, że jakakolwiek wizja niezależnej i mocnej Polski da się z tymi celami pogodzić.

I teraz pytanie najbardziej drażliwe, ale i najważniejsze. Czy aby to nie jest cena, która w dalszej perpektywie przewyższy wszelkie zyski z "Dobrej Zmiany"?

Bo istnieją, z grubsza biorąc i sięgając po aktualne przyklady, dwie drogi utraty suwerenności, a następnie niepodległości. Militarna, jak oderwanie części terytorium Ukrainy przez Rosję, lub gospodarcza, jak "dożywotnie" uzależnienie Grecji od niespłacalnych kredytów, których wartość, o ile już nie przekroczyła wartości tego państwa, to z pewnością za jakiś czas przekroczy. I jest ledwie kilka państw na świecie, w tym tylko jedno na skalę globalną, które szantażem militarnym mogą wymusić takie czy inne "unieważnienie" części lub całości swoich długów.

Jak więc widać, w dającej się przewidzieć przyszłości, na tę ostatnią furtkę nie mamy co liczyć. Być może, ale tylko być może, będzie nas stać na obronę przed pierwszym zagrożeniam (Antoni Macierewicz). Natomiast to drugie wymaga nie tyle spowolnienia, toczących organizm gospodarczy Polski procesów, ale wręcz ich eliminacji i odwrócenia.

Tym bardziej, że 2015 r. to nie rok 2005. Gigantyczne zadłużenie Polski, w jakie wpędziła nas ryża banda, i stopień zaawansowania degeneracyjnych procesów wewnątrz polskiej gospodarki, a także w jej światowym otoczeniu, sprawiają, że proste posprzątanie i strach wśród na przyklad do tej pory unikających placenia podatkow, lub nielegalnie wywożących zyski za granicę, nie wystarczą. Trzeba być kilkakrotnie twardszym i być może bardziej kompetentnym, wizjonerskiem, niż Gilowska dziesięć lat temu. Trzeba się będzie postawić o wiele możniejszym od tych, przed którymi ona wtedy ustępowała. Nie tylko po to, żeby żyło nam się lepiej, ale żeby uchronić Polskę przed katastrofą.

Zrobi to reprezentant tych wszystkich, którzy owe procesy wdrożyli, pielęgnowali, rozkręcali i ciągną z nich ogromne profity?

Powtórzę raz jeszcze. Musiałby zerwać z nimi wszystkimi na zawsze. Więcej, obrócić się przeciwko nim. Z jakich przesłanek wysnuto przeświadczenie, że tak się stanie? Jeśli oczywiście to ono stoi za tą nominacją.
  
Może ktoś powiedzieć, że przesadzam - to na pewno, w pełni świadomie - i że, wiedziony emocjami, popełniam błąd. Że trzeba poczekać, a po owocach, i tak dalej.

Ale ja jeden błąd już popełniłem, w 2005 r. Gdy zagryzłem zęby i starałem się nie pisać, co myślę, na przykład o Marcinkiewiczu i Sikorskim, albo Gilowskiej. Teraz, gdy widzę, co niektórzy próbują zrobić z naszą, chyba rzeczywiście ostatnią szansą, przykro mi, ale siedzieć cicho już nie zamierzam.

karlin
O mnie karlin

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka