Trwał kilkaset dni i kosztował życie wielu tysięcy osób. Na podstawie programu telewizyjnego FAKTY TVN postanowiłam omówić poszczególne, ważne daty stanu wojennego.
12/13 grudnia 1981Około północy z 12 na 13 grudnia 1981 roku do akcji ruszyło około 100 tys. milicjantów i żołnierzy. W dniu wprowadzenia stanu wojennego w działaniach na terytorium kraju wzięło udział ok. 70000 żołnierzy Wojska Polskiego, 30 000 funkcjonariuszy MSWoraz bezpośrednio na ulicach miast 1750 czołgów i 1400 pojazdów opancerzonych, 500 wozów bojowych piechoty, 9 000 samochodów oraz kilka eskadr helikopterów i samoloty transportowe. 25% wszystkich sił skoncentrowano w Warszawie i okolicach.
14 grudnia 1981 (poniedziałek) - pierwszy dzień roboczy stanu wojennego. Solidarność zaczyna organizować strajki. Jako pierwszy w kraju akcje protestacyjną rozpoczyna Zakład Zespołów elektronicznych "UNITRA-UNITECH" w Białogardzie. Wojsko otacza Stocznię Gdańską
15 grudnia 1981 - pacyfikacja kopalni "Manifest Lipcowy" w Jastrzębiu Zdroju
16 grudnia 1981 - W Kopalni Węgla Kamiennego „Wujek” oddział specjalny ZOMO z bezpośredniej odległości strzelał do górników. Na miejscu w kopalni zginęło siedmiu z nich: Józef Czekalski, Krzysztof Giza, Ryszard Gzik, Bogusław Kopczak, Andrzej Pełka, Zbigniew Wilk, Zenon Zając. W następnych dniach w wyniku odniesionych obrażeń zmarli kolejni dwaj: Joachim Gnida i Jan Stawisiński.
17 grudnia 1981 - ZOMO rozbija manifestacje w Gdańsku i w Krakowie. W Gdańsku ginie jedna osoba a dwie inne zostają ranne.
20 grudnia 1981 - koniec strajku w Porcie Gdańskim
21 grudnia 1981- Ambasador w Stanach Zjednoczonych Romuald Spasowski prosi o azyl polityczny. Sąd wojskowy w PRL zaocznie skazuje go potem na karę śmierci. Na apel francuskich central związkowych w całej Francji na godzinę przerwano pracę na znak solidarności z polskimi robotnikami.
23 grudnia 1981 - pacyfikacja Huty Katowice. Stany Zjednoczone wprowadzają sankcje gospodarcze przeciwko PRL. Prezydent USA Ronald Reagan ogłosił zastosowanie sankcji ekonomicznych wobec Polski.
28 grudnia 1981 - pacyfikacja kopalni Piast, koniec ostatniego strajku okupacyjnego. Ambasador w Japonii Zdzisław Rurarz prosi o azyl polityczny w Stanach Zjednoczonych. Zostaje zaocznie skazany na karę śmierci przez sąd wojskowy.
4 stycznia 1982 - wznowienie zajęć w szkołach
5 stycznia 1982 - Władze rozwiązały Niezależne Zrzeszenie Studentów. Stało się ono pierwszą ofiarą delegalizacji, praktyki stosowanej na szerszą skalę w stanie wojennym przez władze wobec różnych środowisk odznaczających się pewną niezależnością, krytycznych wobec władz.
25 stycznia 1982 - Sejm uchwalił przy pięciu głosach wstrzymujących się i jednym przeciwnym (poseł Romuald Bukowski) ustawę o szczególnej regulacji prawnej w okresie stanu wojennego. Zatwierdził też dekret Rady Państwa o stanie wojennym datowany na 12 grudnia 1981.
1 lutego 1982 - Władze PRL wprowadziły drastyczną podwyżkę cen żywności (średnio o 241 proc.) oraz energii (średnio o 171 proc).
5 lutego 1982 - W Świdniku rozpoczęły się manifestacyjne spacery mieszkańców w porze nadawanego przez oficjalną telewizję Dziennika Telewizyjnego. W ten sposób protestowano przeciwko propagandzie władz, oczernianiu „Solidarności”. W kolejnych tygodniach podobne akcje zaczęto organizować w innych miastach.
8 lutego 1982 - wyższe uczelnie wznawiają zajęcia
11 lutego 1982 - w Świdniku wprowadzono godzinę milicyjną od 19:30, to odpowiedź na manifestacje spacerowe
1 marca 1982 - zniesienie ograniczeń w podróżach po całej Polsce. Minister spraw wewnętrznych Gen. Czesław Kiszczak poinformował, że od początku stanu wojennego internowano łącznie 6647 osób a zwolniono 2552.
17 marca 1982 - w Katowicach powstaje Biskupi Komitet Pomocy Uwięzionym i Internowanym
12 kwietnia 1982 - w Warszawie rozpoczyna nadawanie Radio Solidarność, kierowane przez Zbigniewa Romaszewskiego
22 kwietnia 1982 - Powstała Tymczasowa Komisja Koordynacyjna NSZZ „Solidarność”. W jej skład weszli Zbigniew Bujak (Mazowsze), Władysław Hardek (Małopolska), Władysław Frasyniuk (Dolny Śląsk), Bogdan Lis (Gdańsk). Do jej zadań należała koordynacja działań mających na celu zniesienie stanu wojennego, uwolnienie więzionych oraz przywrócenie legalnej działalności Związku.
3 maja 1982- W rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja (nieobchodzonej oficjalnie w PRL) tysiące sympatyków „Solidarności” manifestowało swój sprzeciw wobec stanu wojennego, polityki władz, podczas ulicznych demonstracji w Białymstoku, Elblągu, Gdańsku, Gliwicach, Krakowie, Lublinie, Łodzi, Rzeszowie, Szczecinie, Toruniu, Warszawie. Interweniowało ZOMO. W Warszawie wskutek odniesionych obrażeń, możliwe, że na tle politycznym, kilka dni później zmarł Mieczysław Radomski. W Szczecinie zatruty gazami stosowanymi przez milicję zmarł Władysław Dudra. W Krakowie wskutek uderzenia pałką w nasadę nosa zmarł Franciszek Rycerz.
20 lipca 1982 - Zapowiedziano powstanie Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. Była to nowa forma „pasa transmisyjnego” władz do społeczeństwa. Obok PZPR udział w budowie ruchu wzięły satelickie stronnictwa polityczne: SD, ZSL, koncesjonowane organizacje zrzeszające katolików świeckich (PAX, ChSS, PZKS).
22 lipca 1982 - z okazji Święta Odrodzenia Polski zwolniono dużą ilość osób internowanych.
31 sierpnia 1982 - W drugą rocznicę Porozumienia Gdańskiego w 34 województwach, 66 miejscowościach, doszło do ulicznych demonstracji. Kilkakrotnie milicja użyła broni.
W Lubinie wskutek ostrzału ZOMO i SB zginęło na miejscu dwóch uczestników demonstracji (Andrzej Trajkowski, Mieczysław Poźniak). Trzeci zmarł po kilku dniach (Michał Adamowicz). W Gdańsku wskutek zatrucia gazami łzawiącymi zmarł Piotr Sadowski. We Wrocławiu po kilku dniach zmarł postrzelony Kazimierz Michalczyk. Do starć z demonstrantami doszło w Nowej Hucie.
Ogółem zatrzymano 5131 osób. Kolegia ds. wykroczeń ukarały 3023 osoby, przed sądem stanęło ich 126. Internowano 189 osób. Zawieszono automatyczną łączność telefoniczną.
13 października 1982- W Gdańsku, Wrocławiu ZOMO zaatakowało demonstracje przeciwko delegalizacji „Solidarności”. Do ostrych starć doszło w Nowej Hucie. W ich trakcie funkcjonariusz SB śmiertelnie postrzelił Bogdana Włosika. Zamieszki trwały trzy dni. Zatrzymano 135 osób.
12 listopada 1982 – władze zwalniają z obozu internowania Lecha Wałęsę.
31 grudnia 1982 - zawieszenie stanu wojennego
14 maja 1983 - Zmarł 18-letni maturzysta Grzegorz Przemyk, zakatowany 12 maja na komisariacie MO na warszawskiej Starówce. Wcześniej jego matka – Barbara Sadowska, poetka, działaczka w obronie praw człowieka – została pobita wraz z pięcioma innymi osobami w Prymasowskim Komitecie Pomocy. Władze podjęły szeroko zakrojone działania mające na celu skierowanie podejrzeń o śmiertelne pobicie na pracowników pogotowia udzielających Grzegorzowi Przemykowi pomocy a oddalenie ich od funkcjonariuszy komisariatu. Efektem realizacji tegoż planu był proces w którym oskarżono wspomnianych pracowników pogotowia.
16-23 czerwca 1983 - Odbyła się druga pielgrzymka papieża Jana Pawła II do Polski. W jej trakcie odwiedził on Warszawę, Częstochowę, Poznań, Katowice, Wrocław i Kraków
22 lipca 1983 - zniesienie stanu wojennego, rozwiązanie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
Korzystałam z serwisu informacyjnego TVN24 oraz TVN FAKTY.
Natknęłam się również na jakże ciekawe, a zarazem ukazujące cierpienie i fałsz tamtych czasów – wspomnienia świadków stanu wojennego.
Pozwalam sobie zacytować, te, które moim zdaniem zasługują na to i są wartościowe.
Wspomnienie Wojciecha Kapusty:
Przez trzy dni stanu wojennego, gdy już wiedziałem, że nasza władza nie żartuje cały czas się zastanawiałem, co się wydarzy pod Trzema Krzyżami w Gdańsku w rocznicę Grudnia 1970. Jakaś siła mnie tam ciągnęła (...).
Nie było mi dane dojechać do Gdańska Głównego. Z uwagi na zbierające się tam tłumy ludzi kolejka SKM stanęła przed przystankiem Politechnika. Z kolejowych głośników padały komunikaty, by nie jechać dalej, by wracać. Przypominano też o godzinie policyjnej, ale ja już byłem niesiony prawdziwą rzeką ludzi, którzy uparcie zmierzali pod Trzy Krzyże. Ten ludzki potok został zatrzymany na moście Błędniku. Wyrósł przed nami szczelny, podwójny kordon żołnierzy i nie pozwolił iść dalej spychając wszystkich na plac Zebrań Ludowych. Przystanąłem na chwilę by sprawdzić, czy nie da się jednak przecisnąć. Gdy dokładniej spojrzałem na żołnierzy zrozumiałem, że to moi rówieśnicy i że wcale nie chcą tu być. Patrzyli tępo ponad naszymi głowami, niektórzy mieli łzy w oczach. To efekt lżenia przez ludzi stojących im naprzeciw: "Banda sługusów", "Pachołki Moskwy" itd. Widok ten zmroził mnie tym bardziej, że dostrzegłem oficera przemykającego za szpalerem żołnierzy z nagim pistoletem w ręku, który wydawał instrukcje by się nie cofali pod naporem ciżby ludzkiej.
Podążyłem pod budynek KW i zastałem tam tłum ludzi śpiewający Mazurka Dąbrowskiego dosłownie pomiędzy kilkoma czołgami. Nagle jeden z nich wystrzelił w powietrze. Było to tak blisko, że padłem na kolana od hałasu i ze strachu. (...) Było koło godz. 20, więc postanowiłem się wycofać. (...) Na dworcu usłyszałem, że z Gdańska Głównego żadne pociągi w stronę Gdyni już nie kursują. Zobaczyłem też przed dworcem ZOMO-wców, którzy ganiali i tłukli kogo popadnie. Wraz z innymi rzuciłem się w kierunku tunelu prowadzącego do dworca PKS. To, że udało mi się wbiec na oswabadzające schody prowadzące z tunelu i pozostawić za sobą mrożący krew w żyłach stukot zomowskich buciorów zawdzięczam zamiłowaniu do piłki nożnej i wieloletnim treningom, które utrzymały mnie w dobrej sprintersko formie. Idąc w kierunku placu Zebrań Ludowych usłyszałem, że właśnie stamtąd odchodzą autobusy w kierunku Gdyni. Gdy dotarłem na plac zebrało się już tam sporo ludzi i pomyślałem, że jeśli mam zdążyć do domu przed godziną policyjną to muszę się przepchać w tym tłumie na pierwszą linię. Nie dałem jednak rady przed przyjazdem kolejnego autobusu. Na moje szczęście, bowiem wraz z sykiem otwieranych drzwi z autobusu wypadli ZOMO-wcy z pałami, którzy rzucili się na ludzi z tłumu oczekującego na transport do swoich domów. Odruchowo rzuciłem się do ucieczki w kierunku cmentarza radzieckich żołnierzy i znów słyszałem za sobą tupot zomowskich buciorów. Przez płoty i parkany, nie wiem kiedy dotarłem do ul. Kopernika. Stamtąd zabrali mnie jacyś ludzie i zawieźli do Wrzeszcza. Jakoś ocalałem.
Zainspirował mnie również obraz Warszawy, opisany we wspomnieniach byłego dziennikarza.
Dostarczałem do redakcji pisma warszawskie przydatne do serwisu informacyjnego, pisywałem też artykuły, więc jako osoba zaangażowana w tworzenie podziemnej gazety powinienem raczej unikać innych niebezpieczeństw, które groziły przypadkowym aresztowaniem. Niestety, złamałem tę zasadę, co było źródłem pewnych przykrości. A stało się to w drugą rocznicę "Sierpnia" na ulicach warszawskich
Powodzenie manifestacji 1 i 3 maja 1982 roku, kiedy na ulicach miast pojawiły się dziesiątki tysięcy demonstrantów, ośmieliło podziemne władze "Solidarności" do powtórzenia tych manifestacji w dniu 31 sierpnia. W przeddzień rocznicy Warszawa tonęła w morzu ulotek wzywających do wyjścia na ulice i zbierania się w określonych częściach miasta. Postanowiłem więc wyjść domu i przynajmniej zobaczyć, co się będzie działo.
W mieście panował chaos, powstawało spontanicznie wiele grup, z których żadnej nie można było uznać za trzon pochodu. Dopiero na ul. Marszałkowskiej pomiędzy Alejami Jerozolimskimi a Pl. Konstytucji uformowała się manifestacja, która liczyła tysiące. Był nawet duży transparent. Niebawem jednak manifestanci zostali rozpędzeni, rozbiegając się po poprzecznych ulicach. Huczały petardy. Przy kościołach stały siostry zakonne i proponowały wodę w celu przemycia załzawionych od gazu oczu. Wkrótce rozpoczęła się łapanka, zabierano i pałowano kogo popadnie. Uciekających wyprowadzano z bram i prawdopodobnie ślepych klatek schodowych. Wraz z kilkunastoma (a może kilkudziesięcioma) osobami schowaliśmy się w gmachu "Operetki" przy ul. Poznańskiej. Kiedy wymarłe ulice wyglądały przynajmniej z pozoru spokojnie i cichły petardy, samotnie opuściłem budynek (potem dowiedziałem się, że ZOMO podjechało pod "Operetkę" i wyprowadziło wszystkich obecnych).
Podążyłem w stronę ronda przy Rotundzie. Czułem jak gaz zjadliwie szczypie w oczy. W podziemnym przejściu znalazłem parę ulotek wzywających funkcjonariuszy ZOMO do zaniechania brutalności wobec "rodaków"-demonstrantów. Schowałem ulotki jako ciekawostkę za pas w spodniach i powędrowałem pasażem za Domami Towarowymi "Centrum". Tam, w okolicy kina Relax, zatrzymali mnie funkcjonariusze ZOMO. Kazali okazać dokumenty i gdy zobaczyli, że prócz dowodu mam legitymację studencką, zaczęli wmawiać, że krzyczałem "gestapo" i dlatego oni teraz "skończą mi studia". Gdy chcieli mnie bić i ulokować w przygotowanej na schwytanych ludzi budzie (a miałem przecież przy sobie ulotki) zdołałem uciec, pozostawiając dokumenty w ich rękach.
Nazajutrz do domu - pod moją nieobecność - przyjechała ubrana po cywilnemu milicja z wezwaniem na komendę przy ul. Wilczej - "w celu odbioru dowodu osobistego". Świadom, że zomowcy, na których natrafiłem, nie złapali mnie na żadnym, gorącym uczynku, zgłosiłem się następnego dnia na komendę. Tam zostałem od razu zrewidowany, usłyszałem parę inwektyw od niby przypadkowo przechadzającego się cywila ("Czy to ten sk , który uciekł patrolowi?") i wepchnięto mnie do izby zatrzymań. Zaiste był to obraz przygnębiający!
W izbie już od dwóch dni (czyli od 31 sierpnia) panował niemiłosierny tłok: jedni spali siedząc w kucki, oparci o ścianę, inni tylko ciężko oddychali, nie mogąc z bólu po pałowaniu zasnąć. Jeszcze inni stali stłoczeni w środku izby, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Żeby skutecznie utrzymać poczucie lęku wśród zatrzymanych, jeden z milicjantów stojących za drzwiami z całej siły walił pałą o stojąca tam ławę. Co jakiś czas kogoś wywoływano - jak się dowiedziałem - na rozprawy kolegium orzekającego, więc pomyślałem, że w najgorszym wypadku i mnie to spotka.
Rzeczywistość okazała się bardziej mroczna. Tego samego dnia doprowadzono mnie do pokoju, w którym urzędowała "gościnnie" pani wiceprokurator wojewódzka, która oschle, z obcesową dość uprzejmością powiadomiła o sankcjach prokuratorskich i śledztwie prowadzonym w trybie doraźnym z artykułu 275, za co groziło od 3 do 5 lat. Odebrane przez ZOMO dokumenty załączono do sprawy jako dowód rzeczowy.
Potem trafiłem wraz z innymi aresztowanymi z izby na "dołek", skąd po czterech dniach przetransportowano nas do aresztu śledczego w Białołęce. Z rozmów toczonych w celi jeszcze na Wilczej wywnioskowałem, że sporo uwięzionych za 31 sierpnia to osoby zupełnie przypadkowe, aresztowane na podstawie fałszywych, rojących się od nieścisłości, zeznań zomowców. I naprawdę nie była to wyłącznie linia obrony tych osób! Za symboliczny przykład może posłużyć pewien hydraulik, człowiek w starszym wieku, który akurat po skończonej robocie i niemałym "kielichu" w centrum miasta wyszedł na ulicę, a wtedy doskoczyli do niego zomowcy i zaczęli okładać pałami. W odruchu samoobrony kopnął jednego w łydkę i to stało się przyczyną zakwalifikowania go w zeznaniach jako szczególnie agresywnego demonstranta, który dokonał "czynnej napaści" na funkcjonariusza milicji, za co groziło od 3 do 8 lat. Był też pocieszny wariat, który mówił, że przecież uczestniczył w manifestacji pokojowej wykrzykiwał hasła antyfaszystowskie, takie jak: "junta precz" czy "gestapo", a milicjanci nie wiadomo, dlaczego potraktowali go gazami. Zamiast słuchać jego tłumaczeń jeden drugiemu zasugerował: "Napisz, że cię uderzył w twarz" i stąd aresztowanie z tego samego paragrafu, co hydraulik.
W Białołęce posortowano nas po celach dla kryminalistów i tam trzymano przez trzy dni. Miałem szczęście, bo nie wtłoczono mnie do bandziorów, jak niektórych, ale do rasowego włamywacza - Ryśka i Marcela, zatrudnionego w areszcie jako fryzjera. Byli bardzo życzliwi, domagali się jedynie opowiadania dowcipów, tłumaczyli słownictwo więziennej "grypsery" i poradzili, że gdybym po przeniesieniu "pod inną celę" miał z kimś kłopoty, żebym dał znać przez kalifaktora grypsem, jaki gość mnie się czepia, to oni już na odległość zrobią z nim porządek. Relacje między nami, uwięzionymi po 31 sierpnia a więźniami kryminalnymi to oddzielny złożony problem. Jedni patrzyli na nas z sympatią, inni klęli, że przez takich jak my, wywołujących rozruchy, nie będzie amnestii, przez co ich czeka długie gnicie. "Niech najpierw ją ogłoszą, a potem róbcie rozruchy" - radził samolubnie wytatuowany łaziebny.
Po trzech dniach pobytu u więźniów kryminalnych stłoczono nas w dwóch celach pawilonu czwartego.
Większość miała bardzo dobrych adwokatów, co było zasługą pośrednictwa kościoła św. Marcina przy Piwnej. Obrony podejmowały się takie sławy, jak mec. Władysław Siła-Nowicki, Piotr Andrzejewski, Krzysztof Piesiewicz. Sprawy, choć zaczynające się w trybie doraźnym, kończone były na ogół wyrokami w zawieszeniu, uniewinnieniami lub umorzeniami, ale siedzenie niektórych rozciągnęło się na dobre kilka miesięcy. Mnie zwolniono już po miesiącu, czyli 4 października i od tej pory jako odpowiadający z wolnej stopy musiałem dwa razy w tygodniu zgłaszać się na komisariat MO.
Inną represją, jaką wobec mnie zastosowano, było zawieszenie w prawach studenta do czasu zakończenia postępowania. Stało się to na mocy uchwały Rady Ministrów "w sprawie zapewnienia ładu i porządku społecznego w szkołach wyższych", uchwalonej podobno 30 sierpnia 1982 roku, czyli w przeddzień zapowiadanych manifestacji, ale ogłoszonej w "Monitorze" dopiero 6 września, sugerującej zawieszanie studentów na czas postępowania, a więc jeszcze bez udowodnienia winy! Gdyby nie decyzja nieżyjącego dziś prorektora ds. studenckich Uniwersytetu Łódzkiego doc. Marcina Bielskiego, który po upływie semestru "w związku z przedłużającym się okresem prowadzenia postępowania karnego" uchylił zawieszenie, nawet późniejsze umorzenie sprawy nie uchroniłoby mnie od co najmniej rocznej przerwy w studiach. Gdyby zaś skazano mnie prawomocnym wyrokiem, choćby w zawieszeniu, musiałbym pożegnać się ze studiami.
Ale w ogólnym rozrachunku tego skromnego doświadczenia więcej było zysków. W numerze 4. "Szańca" pod szyldem grypsu "więźnia z Białołęki" ukazały się moje refleksje inspirowane obserwacjami z tego zacisznego miejsca. Na korytarzu sądowym przed rozprawą, na której odpowiadałem z wolnej stopy, poznałem człowieka z Prymasowskiego Komitetu Pomocy Uwięzionym przy Piwnej. Stał się on dla mnie nieświadomym, ale jakże bezcennym dostarczycielem wiadomości o warunkach, w jakich odsiadują kary znani działacze "Solidarności". Jemu też zawdzięczam dokładne informacje o pobiciu wolontariuszy Komitetu w dniu 3 maja 1983 roku, co zaraz przekazałem do "Biuletynu Łódzkiego".
Mój drobny epizod więzienny, a potem długo ciągnące się rozprawy stały się również źródłem popularności na Wydziale Filologicznym, dzięki czemu w roku 1984 wygrałem wybory jako delegat studentów do Senatu Uniwersytetu Łódzkiego. Relacje z posiedzeń Senatu (bardzo ciekawych, bo dotyczących m. in. przywrócenia do pracy Jerzego Kropiwnickiego) dostarczałem na łamy "Biuletynu Łódzkiego", chyba najbardziej znanego pisma podziemnego w tym włókienniczym mieście - pisma, które dzięki ostrożności odpowiedzialnych redaktorów i drukarzy nie odnotowało ani jednej wpadki, ale to niech zostanie wdzięcznym materiałem do innej opowieści.
Powyższe teksty pochodzą z artykułu zamieszczonego w Gazecie Wyborczej oraz z portalu 13 grudnia 1981.
Udało mi się również dotrzeć do zapisków bloggera, który wspomina lata stanu wojennego w jego rodzinnym mieście – Andrychowie. Zaciekawiły mnie jego wspomnienia, ponieważ przez pewien czas mieszkałam pod Krakowem.
To tak jakby zetrzeć kurz, który niemiłosiernie długo leży na półce.
I zobaczyć prawdę.
Mój stan wojenny jest bardzo trywialny. To jest stan wojenny piętnastolatka z małej wsi. Mieszkaliśmy wtedy w Roczynach - czyli sypialni dla Andrychowa. Pierwszy mój kontakt z generałem Jaruzelskim i WRONą miałem przez ekran telewizora. Przypuszczam, że chciałem obejrzeć Teleranek i zamiast niego obejrzałem występ generała - zdrajcy narodu.
1c1342c752f4b58150f7e73aae339245
Bardziej realistyczne oblicze stanu wojennego zauważyłem dopiero parę dni później, kiedy pojechałem do Andrychowa. Do dziś pamiętam niezwykłe poruszenie pasażerów autobusu, kiedy z okien zobaczyliśmy ciężarówki i transportery opancerzone stojące przy wejściu do zakładów WSW Andoria. Ludzie z niepokojem pytali jeden drugiego, czy doszło do jakiejś strzelaniny lub aresztowań? A mnie zimne ciarki przechodziły falami po plecach. Strzelaniny nie było - aresztowania owszem.
Wojsko było chyba tylko przez Andorią. To raczej nie dziwiło. Andoria miała najsilniejszą organizację Solidarności, a jej załoga była głównie męska - zatem potencjalnie to było źródło oporu: być może nawet czynnego. Ponadto - obydwa największe zakłady Andrychowa: Andoria i Andropol - były dokładnie naprzeciw siebie przy tej samej ulicy, zatem w razie potrzeby wojsko mogło natychmiast interweniować w drugim przedsiębiorstwie. Andropol miał załogę kobiecą i tam przypuszczalnie nie było zagrożenia jakimś oporem.
Cały okres stanu wojennego niezbyt dokładnie wyrył się w mojej pamięci. W tym okresie jednak pierwszy raz zetknąłem się z podziemną Solidarnością. Stało się to za pośrednictwem mojego kolegi z technikum - Mariusza Sordyla. Jego (teraz już nie żyjący) ojciec był czynnym działaczem 'S' - o ile pamiętam był internowany w początkach stanu wojennego. Wtedy zacząłem bywać na spotkaniach z różnymi aktywistami 'S' - były to głównie spotkania o charakterze edukacyjnym: omawiano rozmaite wydarzenia z historii Polski, które w oficjalnym - głównie szkolnym - przekazie były przez rządzących komunistów fałszowane lub przeinaczane. Na takich spotkaniach mieliśmy też szanse otrzymać różne wydawnictwa drugiego obiegu. Niestety, nie było tego wiele - musieliśmy sobie przekazywać broszury z ręki do ręki.
Druga rzecz, którą zapamiętałem z okresu stanu wojennego to było wyczekiwanie na samo jego zakończenie. Ja za diabła nie byłem w stanie pojąć, czemu to trwa tak długo? Jakie to warunki muszą być spełnione, aby - rzekomo legalnie można było stan wojenny odwołać. Niesamowicie drażniąco wpływała na mnie obecność mundurowych komisarzy w telewizji. Odbierałem to jako coś kompletnie nie przystające do sytuacji rzeczywistej: jako obce i wrogie.
Widocznie jako skutek propagandy w mediach mam dość wiele śladów pamięciowych z niejakim Janem Dobraczyńskim - przewodniczącym Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego, czyli marionetkowej organizacji wspierającej zdrajcę Jaruzelskiego.
Tak, tak to ten Dobraczyński - tak żywo promowany do niedawna przez byłego ministra Giertycha.
Piękna ilustracja związków między ciasnym nacjonalizmem a komunizmem.
Nie miałem w czasie stanu wojennego okazji zobaczyć w akcji ZOMO lub innych formacji do zwalczania manifestacji ulicznych. W Andrychowie nie było żadnych manifestacji. ZOMO ubrane w bojowe wdzianka, strzelające gazem łzawiącym i polewające tłum zobaczyłem na żywo dopiero w 1988 r. w Krakowie ... ale to już inna bajka.
Cały okres stanu wojennego i jego główni animatorzy stali się dla mnie z czasem ilustracją wielu charakterystycznych punktów w dziejach Polski. Jaruzelskiego uważam za zdrajcę narodu polskiego, osobę nie godna noszenia munduru oficerskiego. Stan wojenny jest dla mnie ilustracją tego, jak obce mocarstwo tłamsi Polaków rękami innych Polaków.
Jestem też przekonany, iż stan wojenny nie zakończył się 22.07.1983r. - stał się on początkiem społecznej i cywilizacyjnej ery zlodowacenia, która trwała i wyniszczała tkankę społeczną do 1989 roku.
To właśnie w tych latach wykształciło się wiele z moich podstawowych przekonań politycznych - z antykomunizmem na czele. Wiele życiowych decyzji podjąłem właśnie w tamtych okolicznościach i pod wpływem opisanych wyżej przekonań. Przykładowo - postanowiłem o kierunku studiów. Na przełomie 1985/85 nic nie wskazywało na to, że komunizm - w ogólności w ogóle się zakończy, że upadnie! I dlatego jako młody maturzysta postanowiłem wejść na drogę, która będzie zwalczać komunizm. Byłem przekonany, iż metoda pracy u podstaw - z młodzieżą - jest najlepsza. Dlatego chciałem zostać nauczycielem. Ta decyzja jest prostą konsekwencją stanu wojennego.
Nie byłem wyjątkiem co do takiego pojmowania sytuacji w Polsce. Stan wojenny nie tylko na mnie tak wpłynął. Niemal te same motywy miał wspomniany już mój kolega Mariusz. Ten wstąpił po maturze do Wyższej Oficerskiej Szkoły Wojsk Pancernych w Poznaniu. On nie chciał, aby powtórzyła się sytuacja kiedy polska armia wychodzi na ulice przeciw swoim rodakom. Jego motywacja była jeszcze silniejsza, bo jego starszy brat już ukończył tą uczelnie.
Nic nie trwa jednak wiecznie. Przyszła pora zapłaty, za krzywdy wyrządzone Polakom.
Dziennikarze powiedzieli prawdę – Jaruzelski prowadził wojnę z własnym narodem.
Spodobał mi się tekst Janusza Rolickiego – publicysty,historyka.
Dziś trudno jest rozstrzygnąć, czy to generał Jaruzelski sam pchał się do władzy, czy na szczyty niosły go wydarzenia polityczne. Dość, że jego kariera jako wojskowego nie ma wzorca. Jeszcze w trakcie VIII Zjazdu PZPR w styczniu 1980 roku, gdy rozstrzygały się losy Jaroszewicza, stukając obcasami, odmówił Gierkowi przyjęcia stanowiska premiera, a rok później wziął tę posadę z ręki Kani jak swoją. A latem ’80 był współakuszerem upadku Gierka i Babiucha oraz awansu Kani - - pisze w "Fakcie" publicysta Janusz Rolicki.
Generał wielokrotnie zapewniał, że w dobie kryzysu politycznego nie pchał się do władzy. Prawda, nigdy w PRL władza nie była tak kiepskim interesem jak w latach 80-81. Jest jednak znamienne, że przyjmując kolejne posady jak oka w głowie pilnował władzy nad wojskiem. Właśnie to ministrowanie dawało mu realną siły.
Gwarant starego porządku
Wiadomo, że przejął on władzę nad partią jesienią 1981 roku na życzenie Moskwy. Potwierdzają to protokoły Biura Politycznego KPZR. Dowodzą one, że Jaruzelski był jedynym człowiekiem, który mógł zapewnić Breżniewowi przywrócenie - polskimi rękami - władzy PZPR nad Wisłą. A interwencji w Polsce Sowieci - pomimo przygotowań od grudnia ’80 roku - obawiali się jak zarazy.
Dziś, jak wiadomo, wśród historyków są dwie opcje na temat nieuchronności stanu wojennego. Generał Jaruzelski stale przypomina o presji politycznej na niego i na partię. Z kolei ja chcę zwrócić uwagę na niedocenianą presję ekonomiczną Moskwy. Była ona równie groźna jak naciski wojskowe. Otóż na przełomie listopada i grudnia przybył do Warszawy wicepremier Bajbakow, który poinformował Jaruzelskiego o wprowadzeniu ograniczeń dostaw ropy, gazu, rudy żelaznej i bawełny.
Miały być one zmniejszone o z górą 50 procent. Co oznaczało katastrofę gospodarczą. Polska nie miała bowiem ani dewiz ani perspektywy pożyczek w bankach zachodnich. Konsekwencje wojny ekonomicznej byłyby więc dla społeczeństwa nie mniej dramatyczne od samego stanu wojennego.
Gigantyczna operacja
Wojna Jaruzelskiego z narodem była operacją, w której liczono się z ogromną liczbą ofiar. Świadczyły o tym opróżnione na ten czas szpitale. To, że nie zapełniły się rannymi, dobrze świadczy o zbiorowym rozsądku, a także straszliwym - zaplanowanym uprzednio przez władze - zmęczeniu społeczeństwa.
Warto zwrócić uwagę na tak charakterystyczne dla generała kunktatorstwo. Co i raz dawało ono o sobie znać w czasie całej dekady lat osiemdziesiątych. Pierwotnie, jak wiadomo, po wyprowadzeniu czołgów na ulice Jaruzelski był skłonny rozwiązać partię. Przygotowaniem do tego było internowanie obok działaczy "Solidarności" także Gierka i Jaroszewicza oraz ich współpracowników. Skończyło się tak jak skończyło to znaczy partia, jako atrapa, pozostała na placu boju, natomiast internowani partyjni, z wyjątkiem Zdzisława Grudnia, który zmarł w czasie wywózki, powrócili po kilku miesiącach - Gierek po roku - do swych domów.
Stracona dekada
Kwestią otwartą jest pytanie: czy alternatywą stanu wojennego była interwencja sowiecka i czy bez tej wojny losy polskie potoczyłyby się per saldo korzystniej. Dekada Jaruzelskiego w sensie gospodarczym i społecznym, a także moralnym była fatalna. Społeczeństwo polskie w tych latach wypaliło się wewnętrznie. Dziesięcioletnie nieudolne rządy wojskowych, dalekie od poszanowania prawa, przyniosły trwałe spustoszenie moralne i pozbawiły społeczeństwo poczucia heroizmu lat 80-81. Mimo to jednak Polacy dotrwali do dni wolności dzięki, również, zamrożeniu sceny politycznej w Polsce. Stan wojenny nad Wisłą z jednej strony umożliwił prezydentowi Ronaldowi Reaganowi stoczenie zwycięskiej wojny technologicznej i gospodarczej z tak zwanym Imperium Zła, a z drugiej zakonserwował na Kremlu nieudolną i niezdolną do skutecznego działania nomenklaturę breżniewowską - nawet bez Breżniewa. Rozwiązanie innego typu, takie jak interwencja Armii Czerwonej, wyniosłoby z pewnością do władzy sowieckie jastrzębie, dla których podpalenie świata nie było niemożliwe.
Sądzę, że przedstawione w tym wypracowaniu dowody na ZŁO stanu wojennego są wystarczające.
Na dzień obecny generał Wojciech Jaruzelski wyszedł ze szpitala w Warszawie.
Jego proces przed trybunałem był planowany na 29 stycznia. Jak więc widać Jaruzelskiemu, Kiszczakowi, Siwickiemu i Kani – zbrodnia minionej przeszłości nie ujdzie na sucho.
Wszyscy trafią przed sąd za stan wojenny. Mówiąc językiem prawniczym – pod zarzutem udziału
Inne tematy w dziale Polityka