Jarosław Kaczyński ruszył w wielkie tournée po umęczonym kondominium rosyjsko-niemieckim. Zaraz na początku zaliczył wtopę: w Gostyninie gorąco powitał mieszkańców jakże mu drogiego Gąbina. Uszło mu to bezkarnie, bo publiczność składała się wyłącznie z groupies.
W sumie nie ma się z czego śmiać, przeciwnie, prezesowi PiS-u należy współczuć, bo mało jest tak wyczerpujących i ogłupiających zajęć, jak występy na prowincji. Kto choć raz w tym uczestniczył, ten wie. Kto nie wie – niech dziękuje Bogu, że nigdy nie doświadczył sytuacji, gdy stoi przed pięciotysięczną publicznością i nie pamięta, czy to już Koluszki, czy jeszcze Kalisz.
Mój znajomy, wówczas student AGH, był na dziesięciodniowej wycieczce po śląskich hutach. Ponieważ w czasie wolnym od zwiedzania zajmował się tzw. wypoczynkiem aktywnym, każdego ranka nie wiedział dobrze, jak się nazywa, a co dopiero w jakim jest mieście. Pytany, co najbardziej zapamiętał z tej wyprawy, odpowiedział krótko: „swoje buty”. Jarosław Kaczyński zapewne najbardziej zapamięta kartki z przemówieniami. Pardon, tablet, a co najmniej prompter. I premiera Tuska, bo przecież to o nim ma prawie wszystkie skecze.
Tyle tylko, że takie gafy estradowcom i innym chałturnikom przydarzają się najwcześniej w połowie trasy. Skoro Pan Prezes już na starcie stracił orientację przestrzenną, należy z dużą ciekawością, ale i ze sporym niepokojem czekać na to, co będzie mu się przytrafiać w połowie trasy.
Dzisiaj jest poniedziałek. Jutro – o ile rzecz jasna rząd Tuska nie dokona kolejnej wyprzedaży majątku narodowego za bezcen – będzie wtorek. A więc Jarosław Kaczyński będzie w Belgii i powie, iż nikt mu nie wmówi, że białe jest białe, a czarne jest czarne.
Jerzy Skoczylas
Inne tematy w dziale Polityka