Kasjopea Kasjopea
183
BLOG

Paradoks innowacji

Kasjopea Kasjopea Rozmaitości Obserwuj notkę 4

Wciąż słyszymy o innowacjach. Konkursy na innowacje, promowanie innowacyjności, poszukiwane innowacyjne pomysły, innowacyjny sposób myślenia... i tak dalej, i dalej.

Rzekomo pracownik, który potrafi myśleć innowacyjnie, jest bardziej pożądany na rynku pracy od takiego, który tylko wykonuje polecenia.

Zauważmy jednak, że dzieci z natury rodzą się z kreatywnością, innowacyjnością, pomysłowością i wyobraźnią. Dla dziecka nie ma nic niemożliwego, nie ograniczają go bariery tego "co się da", "co można", "co się robi", "czego nie wolno", "czego nie wypada", ani żadne tym podobne. Jedynym ograniczeniem są czyhające zagrożenia, jak prąd w gniazdku (bo dziecko nie przyjmie wytłumaczania, że paluszka się tam nie wkłada, a zwłaszcza z gwoździkiem).

W każdym razie dziecięcy, chłonny i pełen idei umysł wydawałby się wręcz idealnym narzędziem do mierzenia się z trudnościami naukowymi tego świata.

To dlaczego, w tej sytuacji, uczniów od małego stara się tej wizjonerskiej innowacyjności pozbawić (mając zarazem usta pełne frazesów o rozwijaniu zdolności, o poszukiwaniu wyżej wymienionej innowacyjności - przepraszam, że to słowo tak wciąż powtarzam, jednak czynię to w celu zobrazowania, jak jest ono wszechobecne - i jak nic za nim nie idzie)?

We wczesnej podstawówce kilkulatki słyszą: "Nie piszcie na marginesach!" czy "Róbcie zadania według schematu!".

W czwartej klasie pojawia się podział na różne przedmioty. I tu dopiero zaczynają się schody. Ten, kto wie zbyt wiele, ma poważny problem. Szczególnie, gdy wie więcej od nauczyciela. Powołam się tu na autentyczną sytuację: nauczycielka matematyki wprowadza pojęcia ważenia, wagi, kilograma, grama... przy tej okazji wmawia uczniom, że masa i waga to to samo. Wówczas odzywa się uczennica, córka fizyka, i oznajmia, że tak nie do końca jest. Nauczycielka upiera się przy swoim zdaniu, a na koniec roku mimo sukcesów tejże uczennicy w konkursach nie wystawia jej oceny celującej. W tej samej szkole, inna uczennica rozwiązuje zadanie przy pomocy układu równań. Nie zostaje to uznane. 

Jako osobny przedmiot przychodzi też język polski. W szkole podstawowej jeszcze trudno tu narzekać na cokolwiek innego niż ewentualnie konieczność uczenia się przypadków, części zdania i podziału części mowy. Będę bardzo wdzięczna, jeśli ktoś wytłumaczy mi sens wtłaczania takiej wiedzy do głowy dwunastolatków.

Jednak, jeśli chodzi o polski, dopiero to co dzieje się w gimnazjach i liceach przerasta najśmielsze oczekiwania. Otóż tam rzekomo należy na przykład interpretować wiersze. Interpretować, oczywiście... wszystko byłoby w porządku, gdyby owo zajęcie, szumnie nazwane interpretacją, nie ograniczało się do zgadywania co miał na myśli autor polecenia. I prób domyślenia się co figuruje w kluczu.

Można byłoby w podobny sposób rozpisać również inne przedmioty, jednak dwa powyższe wydają mi się najjaskrawszymi przykładami paradoksów "przekazywania wiedzy".

Trudno mi ocenić, czy większym absurdem jest nauczanie na matematyce że istnieje jeden, jedynie słuszny i najlepszy sposób rozwiązywania danego typu zadań, czy też zabranianie szukania własnych dróg interpretacji wierszy. Jedno i drugie sprowadza się do tego samego: do zabijania twórczego myślenia. Do zmuszania, by podążać utartymi ścieżkami. Do odstraszania od samodzielnego analizowania rzeczywistości - bo może się okazać, że wnioski, do których się doszło są sprzeczne z kluczem.

Ironią losu jest, że systemy sprawdzania wiedzy opracowuje się tak, że eliminują kreatywność, i organizuje się projekty, które mają ją promować.

W liceum czy na studiach, albo już w pracy, ludzie nagle muszą nauczyć się tego, co zabijano w nich wcześniej przez co namniej 9, do kilkunastu, lat tak zwanej edukacji.

Zastanawia mnie, czy ci, którzy są za to odpowiedzialni, naprawdę tego nie dostrzegają, czy też mają jakieś dalekosiężne plany, których nie dostrzegam z kolei ja. Sądzę jednak, że największych odkryć nie dokonywali ludzie, którzy perfekcyjnie opanowali posługiwanie się schematami, lecz tacy, którzy potrafili wyjść poza nie. Daleka jestem od stwierdzenia, że schematów nie należy uczyć, lecz z pewnością nie powinno się ich stawiać ponad własnymi pomysłami uczniów, ani też podawać ich niejako "na talerzu", tym samym rozleniwiając umysły nauczanych. Warto, a nawet trzeba je znać, ale trzeba też potrafić czasem "myśleć w poprzek" i przyjąć, że oprócz tego, co figuruje w osławionej podstawie programowej istnieją też problemy, do których jakże pożyteczne na codzień schematy przestają wystarczać.

Jedni z takimi nietuzinkowymi problemami zderzają się w liceum, co jest raczej rzadkością.

Inni na studiach odkrywają nagle, że życie po zdanej maturze wcale nie staje się prostsze.

A są też tacy, któzy dopiero jako absolwenci europeistyki, socjologii czy kulturoznawstwa zastanowią się, do czego doprowadził ich "system edukacji".

Kasjopea
O mnie Kasjopea

Interesują mnie nauki ścisłe i techniczne, a także ich związki z życiem społecznym. Uwielbiam pisać.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Rozmaitości