Gdy Jacek Maziarski został w Stanie Wojennym bez pracy dał ogłoszenie do gazety "Szukam uczciwej pracy". Z wielu ofert wybrał antykwariat w Pawilonach przy Marszałkowskiej w Warszawie. Tam go poznałem. Bukinik nazywał się "Szpargały". Też szukam jakiejś uczciwej roboty i w jej poszukiwaniu odwiedzam czasem Suwalszczyznę, gdzie ludzie solidni, a pamięć Jaćwingów wciąż żywa.
I tak trafiłem na wczorajsze spotkanie Marka Jurka z miejscowym elektoratem Prawicy Rzeczpospolitej. Lokalna media konferencję prasową zignorowały. Ludzie jednak przyszli. Byłemu Marszałkowi Sejmu towarzyszyła: najnowsza książka "Dysydent w państwie POPIS", miła żona i aktualny wicemarszalek województwa Podlaskiego pan Bogusław Dębski. Wśród kilkudziesięciu osób, zaproszonych przez kandydującą z tego regionu do europarlamentu (oczywiście bez powodzenia jako, że PR nie przekroczyła progu) dyrektor suwalskiego szpitala d/s lecznictwa
panią dr Justynę Matulewicz dominowali ludzie Pokolenia Solidarności. Było jednak też trochę młodzieży. W tym kilka naprawdę efektownych dziewczyn, co podkreślam, gdyż ich widok przypomniał mi bystrą refleksję Rysia Holzera sprzed lat - patrz, gdzie są ładne dziewczyny, tam kręcą się ważne sprawy. Kiedyś były w Regionie Mazowsze - dziś w Spółkach JV. Dziewczyny ? U Jurka, między takimi jak ja - szpargałami...
A jednak. Przyglądałem się ludziom, słuchałem polityka i szefa wojewódzkiej administracji. Rozmowa była spokojna. Ton - zatrważający. Nie było tu ksenofobii, nie było awanturnictwa. Panował smutek. Zgoda, iż Polska znajduje się na krwędzi przepaści: przede wszystkim obyczajowej ale i ekonomicznej. Oddana w ręce specjalistów od public relations nasza Ojczyzna w coraz większym stopniu marginalizuje ludzi, którzy czują się oszukani i spychani przez dominujący obcy kapitał. Na ten temat nie było dyskusji. Panował konsensus. Tak myśli i czuje w Kraju znakomita większość obywateli poza zapatrzonymi w swój odblask ... mediami. Na tych z kolei ( z chwalebnym pominięciem coraz wyraźniej dostrzeganej inerenetowej blogosfery) nie zostawiono suchej nitki.
Mówiono o oszustwie jakim dla Suwalszczyzny i wielu podbnych miast stała się reforma administracyjna, która miast zaktywizować doprowadziła do marginalizacji regionu. Jednoznacznie i zgodnie opowiadano się przeciwko dążeniu do wprowadzenia €. Marek Jurek wielokrotnie podkreślał, że Eurpa ze względu na ogromne rozwarstwienie ekonomiczne nie spełnia obecnie warunków obszaru walutowego. Zwrócono też uwagę na nierówne traktowanie Polski w ramach Unii. Ulgowe przepisy, które pozwoliły Niemcom uratować stocznie znajdujące się na terenie byłego NRD w Rostocku w stosunku do Szczecina i Trójmiasta nie mają już zastosowania. Mówiono też o prywatyzacji, która zdaniem rządu Tuska ma być lekarstwem na kryzys. Dla nikogo z obecnych nie ulegało wątpliwości, że to kolejna próba uwłaszczenia się elit na majątku publicznym.
Warto podkreślić, że Marszłek Dębski złożył dwie ważne deklaracje. Pierwszą, że w obecnej sytuacji ewentualne reformy służby zdrowia nie mogą prowadzić do prywatyzacji zagrażąjącej poczuciu bezpieczeństwa zdrowotnego mieszkańców. Zadeklarował też, iż mimo, że Suwałkami od lat rządzi kojarzony jednoznacznie z lewicą były komisarz Stanu Wojennego Pan Józef Gajewski - samorząd województwa nie szczędzi pieniędzy unijnych na inwestycje w mieście. Dobro mieszkańców jest bowiem ważniejsze od doraźnych politycznych profitów.
I ta ostatnia kwestia stała się ważnym elementem dyskusji. Marek Jurek musiał wysłuchać wielu gorzkich słów zawiedzionego elektoratu prawicy nie godzącego się na podziały, na przegrane kampanie. Osób nie do końca przekonanych spokojem twórcy Prawicy Rzeczpospolitej, który uparcie powtarzał, że mimo przegranych wyborów jego Partia jest piątą siłą polityczną w Polsce, a będzie poważniejszą właśnie dlatego, że doraźny zysk polityczny nie przesłania imponderabiliów. Jurek powołuje się na autorytety historyczne z Wojciechem Korfantym na czele. Twierdzi, że odpowiedzialny polityk nie może za wszelką cenę zachowywać posad, że obowiązują go zasady.
Słuchając Jurka trudno oprzeć się wrażeniu, że polityk mówi językiem dalekim od realiów polskiej sceny publicznej. Jakby nie wyborców słuchał lecz Herberta, który w "Potędze Smaku" każe: "Wyjść, skrzywić się, wycedzić szyderstwo, choćby za to miał spaść bezcenny kapitel ciała - głowa".
Zastanawiam się czy w dobie totalnego zmediowania polityki z jednej strony, z drugiej zaś - coraz większego rozdźwięku między frustracją społeczną, a poprawnością polityczną środków komunikacji, taka zachowawcza postawa jest z góry skazana na przegraną ?
Czy retoryka Marka Jurka to historyczne szpargały czy uczciwa polityczna praca, która może stać się odskocznią dla coraz bardziej samotnych, rozgoryczonych i intelektualnie opuszczonych Polaków ?
Inne tematy w dziale Polityka