KKisiel KKisiel
606
BLOG

„Pressje Kontratakuje”, czyli mnożenie bytów nad potrzebę

KKisiel KKisiel Gospodarka Obserwuj notkę 1

„Brzytwa Ockhama” to bardzo przydatne narzędzie filozoficzne, które powinno być wykorzystywane w celu upraszczania tego, co powinno być uproszczone tak, by jednocześnie nie straciło nic ze swojej treści. Wprowadzanie nowych pojęć do dyskursu powinno być zatem z góry traktowane sceptycznie, z dystansem i rezerwą, powinno być poddawane długotrwałej krytycznej analizie. Na teorię składają się teorematy, te z kolei składają się z tez, mających swoje potwierdzenie w innych teoriach lub badaniach empirycznych. Nie można „od tak” stworzyć sobie nowego bytu, jakim jest nowa dziedzina czy szkoła myślenia – najczęściej dopiero potomni i następcy znajdują elementy wspólne dla zbioru badań różnych badaczy, znajdując w ten sposób najszerszy możliwy mianownik i opatrując nazwą ten czy taki prąd myślenia. Zazwyczaj wtedy sięga się po najtrafniejszą nazwę[1], być może użytą już przez pojedynczego przedstawiciela danego nurtu. W przypadku ekonomii trynitarnej odnosi się wrażenie, że najpierw było „stworzenie” („zróbmy dzisiaj ekonomię trynitarną”), dopiero potem słowo, a jak przecież czytamy w Ewangelii św. Jana, na początku był Logos.

Oczywiście zgadzam się, że żyjemy w epoce duchowo sterylnej, a tęsknota za rzeczami „wielkimi” i „odkrywczymi” jest tak silna jak nigdy przedtem. Pytanie tylko, czy jest jakikolwiek sens wymyślania czegoś takiego jak „ekonomia trynitarna”, skoro można z tego, co już jest dostępne i ( przede wszystkim) tego, co zostało już napisane, napisać o tym samym, umieszczając się w obrębie znanych prądów filozoficznych czy szkół ekonomicznych (w przypadku rozważań o gospodarce).  Dodatkowo trzeba bezwarunkowo uwzględnić fakt, że dane szkoły myślenia czy badaczy korzystają z siebie wzajemnie, wcale nie umniejszając sobie wzajemnie tego, że inna dokonała dobrego odkrycia (czyt. dała dobre wyjaśnienie społecznego fenomenu czy zagadnienia), tylko zazwyczaj zastanawia się nad możliwością jego inkorporacji we własny system teorematów i teorii, albo wchodzi się w polemikę i oferuje wyjaśnienie obalające lub precyzujące „niepasujący” element ogólnej wiedzy. Dopiero natłok nowych odkryć tudzież konstrukcja dużej ilości nowych narzędzi teoretycznego objaśniania może dokonać „przewrotu” sprawiając, że aktualne teorie i szkoły nie są w stanie wyjaśnić praktycznych fenomenów, tudzież sprawiają wrażenie, że można je wyjaśnić precyzyjniej i efektywniej.

Taki przykład daje w ekonomii Wielki Kryzys, kiedy (wydawało się, że) pryncypia leseferyzmu wydają się niedostatecznie pasować do objaśnienia nowej sytuacji społeczno-ekonomicznej oraz prób jej naprawy. Wtedy to furorę zrobił np. Keynes, wtedy także na bazie ekonomii szkoły austriackiej i filozofii antropologicznej powstał ordoliberalizm i rozwinęła się szkoła fryburska. Także sama szkoła austriacka rozwinęła się, osiągając apogeum swojej twórczości precyzując swoje pojęcia, rozwijając swoje teorie i obalając (czy próbując obalić) zasadność środków, którymi inne szkoły ekonomiczne, a za nimi politycy, chciały objaśniać ową sytuację, a innymi rozwiązywać jej problemy.

 Z całym szacunkiem, ale obecny kryzys nie jest nawet w połowie tak poważny jak ten z 1929-1935, jego przyczyny są dobrze znane (ekspansja kredytowo-monetarna oraz kosmiczne zadłużenie państw), a pierwszym zmartwieniem jest, jak nadmiar pieniądza i „toksycznych papierów” zneutralizować, zanim wyleje się on na realną gospodarkę (produkującą „namacalne” towary). Są także pierwsze sukcesy: Estonia i Irlandia dokonały drastycznych oszczędności, które po dwóch latach zaczynają się opłacać, Islandia dokonała zrolowania praktycznie całego systemu bankowego, Niemcy bez specjalnego wysiłku (chciałoby się powiedzieć: „laissez passe”) obroniły się swoim zwyczajowym sceptycyzmem wobec „inżynierii finansowej” i skupieniu się na „realnej produkcji”, Polska z kolei (także „laissez passe”) uratowała się faktem, że wciąż jest bardzo słabymi powiązana ze światową gospodarką i co za tym idzie, z globalnym cyklem koniunkturalnym, któremu ton nadają obecnie dolar, euro i coraz mocniej renmibi (yuan). Powody, dla których krajom jak Grecja czy Portugalia nie udało się ochronić, są także dobrze znane, a problemem do rozwiązania nie jest „niewyjaśniony” powód ekonomiczny (gdyby to wyłącznie  ekonomiści mieli go rozwiązywać, dawno byłoby „po herbacie”), a powszechnie znany powód polityczny, gdyż te kraje posiadają niedopasowaną względem realnej stopy procentowej walutę i nadmierne zobowiązania wobec innych członków strefy euro (za które, szczerze, wierzyciele powinni zapłacić, gdyż każda inwestycja nosi ze sobą ryzyko porażki), euro, które jest „symbolem politycznej integracji” i które „nie może zostać poświęcone”, gdyż w ten sposób powstaje poważne zagrożenie zahamowania i cofnięcia „politycznej integracji”. Podsumowując tę długą dygresję, nie ma obecnie żadnych przesłanek do tworzenia nowych „ekonomii” jak ta „trynitarna”; szkoła instytucjonalna, szkoła austriacka, ekonomika konstytucjonalna (w jej obrębie szkoła fryburska) czy nawet neoklasyczny mainstream (dzięki teorii optymalnych obszarów walutowych z lat 60., odkurzonej i odkopanej ku pośmiertnej chwale autora[2]) posiadają narzędzia pozwalające wskazać przyczyny kryzysu i zaproponować własne rozwiązania. Po co bezsensownie wzmacniać i tak dominujący w naszej epoce „chaos informacyjny”?

                 Brak systematyczności „ekonomistów trynitarnych” bardzo utrudnia zadanie nie-chaotycznej krytyki. W swojej odpowiedzi[3], tak jak w oryginalnych źródłach, dodatkowo zsyłają na swoich oponentów gradobicie argumentów ad verecundiam.Nie chcę oczywiście imputować autorom złej woli, ale stwierdzenia w stylu „Nie powariowaliśmy, a przynajmniej nie bardziej niż cytowani przez nas ojcowie II Soboru Watykańskiego i Benedykt XVI”[4] noszą znamiona szantażu pt. „my tylko mówimy, to co Papież i teologia chrześcijańska, krytykując nasze sofizmaty, krytykujecie autorytet moralny!”. Czas powiedzieć „dość”. Albo Panowie zrezygnują z tego typu argumentów, albo nie zasługują na poważne traktowanie, gdyż język służy komunikowaniu się między ludźmi (niech będzie to ich dobro „relacyjne”), a to wymaga pewnej unitas in necessaris,zbioru pewnych wspólnych konwencji i pojęć. Jeśli więc wkracza się na pole ekonomii, trzeba rozmawiać w języku ekonomii (używać jej pojęć); nie wystarczy tutaj prosta (i ordynarna swoją drogą) translacja pojęć teologicznych, gdyż translacja związana jest także ze zniekształceniami i naruszeniami całej gamy językowych subiektów i obiektów. Czemu to jest takie ważne? Gdyż każdy, naprawdę każdy może sobie stworzyć jakiś pseudofilozoficzny system od podstaw, a za nim pseudo-ekonomię. Jeśli zatem Panowie z Pressji dokonują transformacji pojęć teologicznych, to ich psim obowiązkiem (przepraszam za ten nienaukowy kolokwializm) jest a) sprawdzić, czy dane pojęcie teologiczne nie daje się zastosować do tego, co już jest (brzytwa Ockhama), b) dokonać szerokiej, bardzo krytycznej oceny, czy transformacja pojęć teologicznych w konglomerat ekonomicznych rozważań jest jakkolwiek przydatna do rozwiązywania praktycznych fenomenów (np. kryzysu zadłużenia, motywacja do pracy osoby bezrobotnej) bardziej niż obecne narzędzia[5] i c) wypracować systematykę i metodologię, które okażą się pomocne w rozwiązywaniu praktycznych problemów, lub ich przynajmniej teoretycznie wyjaśniających w taki sposób, z którym można dyskutować[6].

                Zwłaszcza punkt c), z uwagi na stwierdzenia, jak „(…) my jednak wraz z nauką Kościoła odrzucamy to nowożytne założenie i na powrót chcemy łączyć religię ze światem” i „ekonomia nauczana jest w oderwaniu od szerszych kwestii filozoficznych, społecznych i kulturowych” (Pressje 2013), zatem, jak można z dozą pewności domniemywać, należy wcisnąć ekonomię w gorset moralnych przykazów i dyrygować ją za ich właśnie pomocą. Wadą zatem „liberałów” (to zresztą ciekawy zarzut, bo ja np. za takowego się nie uważam) jest to, że dokonują sterylizacji ekonomii z wyższych wartości etycznych. Tymczasem „pressjanci” jak ognia unikają deklaracji poważniejszych niż „miłujcie się, ufajcie sobie, budujcie dobra relacyjne, nie myślcie tylko o zysku”, ubierając to dodatkowo w filozoficzne szatki i uzasadniając cytatami z wielkich autorytetów; przy czym drodzy Panowie nie zauważyli, że potężny „rozrzut” w swoich interpretacjach świadczy o nich niekorzystnie, gdyż przez to uwidacznia się ich brak jakiejkolwiek systematyki i metody.

                Banalnie i jednocześnie brutalnie byłoby skwitować kwestię „ekonomii trynitarnej” słowami, że po prostu „to wszystko już było”. Obraz człowieka dany nam przez filozofię antropologii został już nakreślony w kontekście ekonomii politycznej przez Alfreda Müller-Armacka[7]. Błędem poznawczym jest także sztuczna separacja (zapewne przez założenie „trynitarności” absolutnie wszystkiego) rynku, państwa i społeczeństwa. Wszystkie te trzy pojęcia obejmują ogół ludzi, a jest to wynikiem właśnie tak krytykowanego przez „pressjantów” nowożytnego podejścia i rozdziału. Tak naprawdę te trzy określenia są nazwą tego samego przy uwypukleniu jednego, konkretnego aspektu. I tak rynek występuje jako płaszczyzna „relacji” międzyludzkich, zresztą nie tylko stricte merkantylnych; państwo jako płaszczyzna głównie odnosząca się głównie do porządku prawnego; wreszcie społeczeństwo jako określenie charakterystyki danego zbioru ludzi, silniej lub słabiej ze sobą powiązanych, np. losem, językiem, kulturą, mentalnością, obyczajami. Każdy z uwypuklonych aspektów nieodzownie występuje na innych płaszczyznach i poważnie wpływa na społeczną „całość”. Można w tym widzieć „trynitarność”, można i nie widzieć. „Pressjanci” mieliby poważny problem w samej prezentacji swoich „pomysłów” osobom niewierzącym i powinni być zadowoleni z tego, że znaczna większość polemiki pochodzi ze strony osób wierzących (bodajże poza p. Chmielowskim nie ma innych), przez co w ogóle możliwe jest elementarne zrozumienie ich koncepcji. Jak podałem w swoim przykładzie, całkowicie nie bacząc na „ekonomię trynitarną”, sytuację, w której ja dokonuję transakcji z uroczą sprzedawczynią kawy, także można określić mianem „trynitarnej” (ja-ona-transakcja oparta na zaufaniu [„dobro relacyjne”]). Równie dobrze można znaleźć także figurę retoryczną odnoszącą się do „dualności” czy „pentagramu”, bo czemu nie. Skoro uparcie odmawia się używania wspólnego języka, to dozwolone jest absolutnie wszystko[8]. W swojej odpowiedzi na polemikę „pressjanci” napisali „i co nam zrobicie?”, co jest najlepszą (i ironiczno-smutną) konstatacją tego faktu.

                Problem antropologii jako warunku wyjściowego został dawno przedstawiony m.in. przez ordoliberalizm (a także przez braci Weberów – Maxa i Alfreda). Na potrzeby naukowej precyzji ordoliberałowie oddzielili ordo („porządek”) „etyki” od ordo „ekonomii”, a przedmiotem badań (niejednym, ale ważnym) uczynił interdependencję („współzależność”) pomiędzy tymi dwoma porządkami. Ta „interdependencja” występuje zawsze, a to z uwagi, że człowiek, przynajmniej aktualnie, zawsze umieszczony jest w pewnej społeczności, a każda społeczność posiada pewne reguły – formalne lub nieformalne (brak reguł też jest regułą). Nie dokonywał żadnego „obalania” „liberalnej” czy innej ekonomii. Zilustrujmy to na przykładzie: W pewnym społeczeństwie, które nazwalibyśmy pierwotnym, najcenniejszą, w sensie psychologicznym, nie merkantylnym, ofiarą religijną jest (została) małża z perłą. Jego kultura jest na tyle zwarta, że wszystkie jednostki uznają tę kwestie za bezwarunkową. Ponieważ jednak daje się zauważyć w obrębie tego społeczeństwa także pewien podział pracy (myśliwi, zbieracze, kapłani), tudzież podział kulturowy (kasty), małża z perłą zyskuje w oczach jego członków najwyższą wartość wymienną. Nie zmienia tego nawet fakt, że może ona „kursować” przeważnie w formie „bezinteresownego daru”, gdyż wtedy jego wartość określa się psychologicznymi motywami „wdzięczności”, „autorytetu”, „szacunku”, „zaufania”, dopóki ma obok wartość wymienną właśnie. W tym pierwszym kontekście (daru) „zysk” nie przyjmuje formy merkantylnej, tylko jest czysto psychologiczny[9], za którą może stać motywacja zarówno altruistyczna, jak i egoistyczna (a najczęściej kombinacja obydwu). Rzadkość i „niedostępność” małży z perłą może odgrywać tutaj drugorzędną lub równoważną rolę (np. kokosy, z uwagi na swoje powszechne występowanie, mogą mieć w oczach bogów tego społeczeństwa małe uznanie). Musimy zadać w tym miejscu zasadnicze pytanie: Czy istnieje tutaj potrzeba jakieś „ekonomii trynitarnej”? Nie. Czy można wyjaśniać to za jej pomocą? Tak. Czy mnożymy przy tym byty nad potrzebę? Najzupełniej. Czy, jak twierdzą „pressjanci”, „trynitarność” przenika wszystko (bo uznajemy Boga w Trójcy Jedynego jako Sprawcę wszechrzeczy), to czy nie prościej wziąć to za dany „datenkranz” (Eucken) i uznać to za fakt taki jak ten, że wszyscy ludzie potrzebują tlenu do oddychania? Jak najbardziej. Czy ostatecznie jest sens stosowania „ekonomii trynitarnej”? Nie, ponieważ „trynitarna” natura wszechrzeczy i człowieka jest w tym kontekście obecna wszędzie, a każda nauka, filozofia, szkoła ekonomii i Bóg wie, co jeszcze, może się do niej dopasować[10]. „Ekonomia trynitarna” w ten sposób staje się jałowa i znosi siebie samą.

Jej animatorzy piszą np.: „Uzupełnienie nauki ekonomii o analizę ekonomiczną dóbr społecznych (relacyjnych), które wypadły z niej za sprawą Vilfredo Pareta na początku dwudziestego wieku, oraz uwzględnienie bezinteresownych działań.” Oczywiście, bezinteresowne działania NIGDY nie wypadły z ekonomii, po prostu przywiązuje się do nich mniejszą wagę[11]. Są w niej od samego początku, a w pewnych teoriach (jak ta wyżej podana objaśniająca w jeden z możliwych wariantów powstania środka płatniczego) może odgrywać nawet centralną rolę.

                W tym miejscu mógłbym w zasadzie zakończyć wywód, ale chciałbym przytoczyć jeszcze kilka przykładów „wyważania otwartych drzwi”. Część dotycząca krytyki sztywnego zmatematyzowania i nadmiernej formalizacji nauki ekonomii, została już wypowiedziana przez Marcina Chmielowskiego na spotkaniu w Gliwicach w styczniu 2013[12] i nie będę dalej na tym polu polemizował, gdyż w tym aspekcie w pełni zgadzam się z p. Chmielowskim.

                Bezlitosną krytykę chciałbym skierować na polu mojego obszaru zainteresowań, jakie są związki etyki z ekonomią. Osobiście używam pojęcia „socjologiczna matryca”[13], pojęcia zbiorowego zawierającego tradycję, wierzenia, obyczaje, przyzwyczajenia, wartości kulturowe, dominujące zjawiska i fenomeny socjologiczne („masowe”), to wszystko, co w procesie socjalizacji dana jednostka afirmuje, asocjuje bądź też odrzuca, reformuje czy zmienia, a nawet obala i definiuje na nowo, ale które jest jej „dane”. Oczywiście, założenie każdorazowego występowania „socjologicznej matrycy” niesie ze sobą poważne konsekwencje dla samej ekonomii, która rozpatrując dany problem musi ową matrycę każdorazowo uwzględniać, a także badać, czy zorientowane na efektywność i produktywność wskazówki i rady nie zniszczą delikatnej struktury społecznej powodując niepokoje społeczne, zatracenie wartości kulturowych, a mówiąc językiem najordynarniejszej ekonomii, nie spowoduje strat w dalszym okresie. Postulowałem nawet dodanie do trzech „okresów” ekonomicznych (short run, middle run, long run) dodać czwarty, mianowicie „supremacyjny”[14] lub „kulturowy” (ultima run)[15]. Obecnie nikt nie neguje wpływu kultury czy etyki na gospodarkę[16]. Chodzi wyłącznie o czysty opis ekonomicznego procesu. Znowu warto podać przykład: Jeśli cena danego (rzadkiego) dobra nie wzrośnie, a wzrośnie liczba chętnych nabywców, to część z nich odejdzie z pustymi rękoma. Jeśli cena wzrośnie, to zbliży się do wartości „czyszczącej rynek”[17], tzn. takiej, w której ilość dobra równać się będzie ilości chętnych nabywców (bo ta druga zmniejszy się). Jest to swego rodzaju absolutne „prawo” ekonomiczne, a to, czy obdarzymy go przymiotnikiem „trynitarny”, „dualny”, „pentagonalny”, czy też żadnym, nie będzie mieć żadnego znaczenia. Przymiotników można by zresztą namnożyć tutaj do oporu. Istota w tym, że Panowie z „Pressji” zdają się „wyważać otwarte drzwi”: „Ekonomia trynitarna postuluje tylko powrót do normatywnego charakteru tej dziedziny [czyt. ekonomii]”. Nie, ekonomia zajmuje się opisem, normatywny charakter ma ekonomia polityczna czy polityka gospodarcza. Panowie popełniają błąd analogiczny do mylenia medycyny z terapią. Jasne jest, że terapia chorób jest dużo lepiej dopracowana, gdyż są większe możliwości „eksperymentalne”, w przypadku ekonomii jakikolwiek eksperyment „dokonuje” się w ciemności, często przynosząc płacz i zgrzytanie zębów (jak eksperyment realnego socjalizmu), czasami nie dając jednoznacznych czy niesprzecznych wyników (np. osiągnięcie pełnego zatrudnienia polityką inflacyjno-administracyjną przy poważnym uszczerbku na dobrobycie). Opisy i teorie mają nam pozwolić unikać konieczności „eksperymentów społecznych”. Nie pomoże w tym za to żadne, choćby najgorętsze wołanie moralistów z „Pressje”.

                Pressjanci piszą np.,: „Ekonomia, podobnie jak wszystkie inne nauki o człowieku, opiera się na pewnej wizji człowieka.” Jest to błąd wynikający z powszechnego uważania „homo oeconomicusa” (wizji, która została wyśmiana przez nie kogo innego, jak samego Ludwiga von Misesa) jako centralnej figury w ekonomii. W rzeczywistości ekonomia rozpatruje wszelkie figury – także sama figura „osoby racjonalnej” jest tylko jednym z możliwych wariantów (założeń): Niektórzy ludzie są skłonni do ryzyka, bardzo nieliczni są wobec niego neutralni, a większość ludzi go unika. Tak, to ostatnie wcale nie oznacza, że człowiek przestaje być racjonalną istotą, tylko, że ryzyko utraty aktualnych korzyści dyskontuje mocniej niż ewentualne obietnice zysków. Tym samym w obręb własnych paranoi można wsadzić określenia takie jak „nikt nie rozlicza przecież przedsiębiorstw z budowy kapitału społecznego, ale z bilansu zysków i strat” (Pressje 2013). Przedsiębiorstwa organizują i sponsorują trudną do wyliczenia ilość wydarzeń kulturalnych, sportowych i naukowych, budując tym samym „kapitał społeczny” (właśnie z powodu bilansu „zysku i strat”), np. urządzając spotkania rodzinne dla zatrudnionych, wyjazdy integracyjne i konstruując umowy tak, by wykwalifikowani pracownicy poczuli się bardziej związani z miejscem pracy. Do tego – chcemy czy nie chcemy – potrzeba uprzedniej nadwyżki pochodzącej z rentownego zarządzania przedsiębiorstwem (którego potrzeby ostatecznie pp. Rojek i Kędzierski nie zaprzeczyli – tyle dobrego, ale niech będą konsekwentni choć odrobinę i uznają pojęcie „straty”) i wiąże się nieodzownie z samymi wartościami, jak „lojalność” czy „zaufanie”. Tylko po co w tym aspekcie tworzyć dziwoląg „ekonomii trynitarnej”? Nie wiadomo. Po prostu po raz kolejny krzyczy się „eureka” tam, gdzie nie powinno – równie dobrze można by krzyczeć, że po zbiciu paru desek odkryło się stół.

                Następny pasaż, bardzo malowniczy: „[Ekonomia trynitarna] krytykuje obecny system gospodarczo-społeczny, opierający się na indywidualistycznych dążeniach do maksymalizacji efektywności, rozumianej wyłącznie jako osiąganie zysku w sensie monetarnym” (Pressje 2013). Jest to a) stereotyp, gdyż zysk ma w ogólnym, najszerszym pojęciu, naturę psychologiczną i jest nierozerwalnie związany z pojęciem straty (tym krytykanci w stylu „pressjantów” w ogóle się nie zajmują, bo to pewnie zburzyłoby ich spokój ducha), b) błąd polegający na zrównaniu obecnego systemu z kapitalizmem, który niejedno ma imię, niejedną ma odmianę i w którego obrębie niejedna koncepcja jest możliwa (inna sprawa, czy zasadna i najlepsza), c) nieporozumienie, gdyż nie ma innych dążeń niż indywidualne, co najwyżej spora grupa ludzi może dzielić te same dążenia, nie istnieje coś takiego jak „kolektywny” czy nawet „grupowy” mózg, nawet zatracenie siebie w społecznej masie nie likwiduje samodzielności pojedynczej egzystencji. Podsumowując odnosi się wrażenie, że znowu ma się do czynienia z odgrzewaniem starych kotletów” moralizatorskich dyletantów, których konkretna wiedza zawęża się tylko do efektownego wykorzystywana stereotypów i społecznych uprzedzeń; maksymalnie upraszczając: zysk, pieniądz, kapitalizm = zło; i szantaży ad verecundiam. Widać to także przy używaniu przymiotnika „liberalny” w znaczeniu bliskim jakiemuś wulgarnemu epitetowi. Jeśli „liberał” oznacza przeciwieństwo do „dyletanctwa” Pressjantów, to ja wolę być tym pierwszym i przyjąć na siebie tę anatemę.

                „Zadaniem państwa, biorąc pod uwagę długi okres oddziaływania instytucji nieformalnych, na wyraźne zlecenie oraz przy odpowiedniej kontroli społeczeństwa, powinno być wprowadzanie instytucji formalnych mających na celu minimalizację zachowań antyspołecznych na rynku” (Pressje 2013) – znowu wyważamy otwarte drzwi. Oczywiście, konkurencja rynkowa w żaden sposób nie zaprowadza automatyczneie procesu integracji społecznej. Jest przeciwnie: Aby konkurencja rynkowa wykazała swoją pożyteczność, społeczeństwo musi odznaczać się społeczną kohezją[18], którą można właśnie objaśnić w skrócie jako zwartość, spójność, wspólne poczucie wartości danej społeczności[19]. Nie jest to jednak ekonomiczny opis, tylko fenomen wyższego rzędu, socjologiczny. Najprościej wyjaśnić to na przykładzie „uczciwości”: Jeśli w obrębie danej społeczności czy danego społeczeństwa ludzie są względem siebie uczciwi w relacjach handlowych, to będzie ono (zakładając ceteris paribus dla całej reszty czynników) cieszyło się większym dobrobytem niż to, w którym panuje wzajemna wrogość, ludzie i podmioty handlowe „ciągają się” po sądach, produkcja stoi, bo czas przeznacza się na spory i naprawianie szkód. W pierwszym społeczeństwie (np. Japonia) ilość sądów będzie minimalna i nakłady państwa na nie także (niższe podatki?), w innym (niestety np. Polska) nakłady i straty społeczne z tytułu niesprawnego i przeciążonego aparatu sądownictwa są i będą ogromne. Podsumowując ten akapit: Oddzielamy płaszczyznę konkurencji gospodarczej oraz płaszczyznę społecznej kohezji (społecznego stopnia integracji). Zaburzenia wynikające z tej drugiej wpływają na wynik procesów w pierwszej, ale nie wpływają na sam opis mechanizmu zysku czy straty natury monetarnej, ale także i moralnej; ekonomia zajmuje się zasadniczo tym pierwszym, tym drugim zajmuje się bardziej np. etyka czy socjologia. Tak samo z normatywnymi wskazówkami: Ekonomia może tylko powiedzieć, że istnieje potrzeba (poprawy) instytucji sprawn(i)ej rozstrzygającej spory, socjologia, że trzeba łagodzić spory społeczne w ten czy inny sposób. Może tutaj dojść do sporu, lecz wtedy nie unikniemy wartościowania: Lepiej stracić trochę pieniędzy i zachować spokój społeczny, tudzież odwlec niepokoje na później czy lepiej przeboleć ten niepokój, mając nadzieje, że mniejsze straty dobrobytu w dalszym okresie dokonają kompensacji? Nie będę tutaj odpowiadał na to pytanie, ani przytaczał hipotetycznych przykładów; po prostu chce dobitnie pokazać, że na niwie socjologicznej czy etycznej można (i powinno się) czerpać garściami z papieskich encyklik czy pism teologów i konfrontować je z tym, co mają do powiedzenia normalni ekonomiści, ale tzw. „ekonomia trynitarna” jest tutaj po prostu zbędna, a z uwagi na wzmożenie „chaosu informacyjnego” i „pojęciowego balastu” nawet w pewnym sensie szkodliwa.

                Kolejny fragment jest po prostu bezczelną kalką z nauki ordoliberałów: „Ogólnie rzecz biorąc, trzeba dokładnie przyjrzeć się zaangażowaniu państwa w gospodarkę – na ile wypływa ono z chęci ograniczania zachowań antyspołecznych, a na ile z chęci realizacji interesu wybranych grup nacisku”[20].  Nie wiadomo, dlaczego to – mające doniosłe i centralne znaczenie – zagadnienie niezbędnie potrzebuje do wyjaśnienia pomocy „ekonomii trynitarnej”. Także i ten przekaz: „(…) przedsiębiorczość, zwłaszcza małych i średnich firm, jest podstawą wzrostu ekonomicznego, kluczowym wskaźnikiem siły ekonomicznej państwa, a także, co z perspektywy ekonomii trynitarnej jest najważniejsze, miejscem autentycznego rozwoju wielu osób, zwłaszcza za sprawą brania odpowiedzialności za innych” jest niczym innym jak częścią filozofii gospodarczej Wilhelma Röpkego[21]. W twórczości tego znakomitego ekonomisty i socjologa idea oparcia porządku społecznego na małych-średnich przedsiębiorstwach doczekała się mocnego uzasadnienia, a nie wyłącznie czystego moralizatorstwa i „myślenia życzeniowego”. Pytanie z końca poprzedniego akapitu musi być zadane po raz kolejny, aż do znudzenia, i nabiera ono coraz bardziej retorycznego charakteru. Nie trzeba tutaj żadnej „ekonomii komunii”, bo komunia jest tu zwykłym synonimem, drodzy Panowie.

                Przyjmuję krytykę dot. logiki, gdyż macie Panowie na myśli po prostu „sposób/tok myślenia”. Jednak i tutaj muszę wprowadzić obostrzenie: Nawet w waszym sztucznym podziale rynek – państwo – społeczeństwo (a gdzie Kościół?) nie ma najmniejszych przesłanek do tego, by działające w nich podmioty kierowały się innymi motywacjami. Wszystkie one będą tak samo chciwe, niegodziwe, zorientowane na zysk. Historia pokazała, że politycy są w tym aspekcie jeszcze gorsi niż najohydniejsi z profilu psychologicznego przedsiębiorcy – przy czym politycy korzystają z cudzych dóbr – co dodatkowo stawia rynek w korzystniejszym świetle. Jakkolwiek może to być moje subiektywne odczucie, to zaprzeczanie istnienia wspólnej logiki dla podmiotów wspomnianej „triady” jest także wyrazem czyjegoś – i to mocno chybionego – wartościowania. Pobudki egoistyczne (symbolizowane przez zysk) i altruistyczne (cudze dobro, dobro rodziny, dobro wspólne) mogą być zresztą złączone, a ich „oddzielanie” najsztuczniejszym zabiegiem. Jeśli realizując „swoją misję” możemy jednocześnie „zarobić na swoje utrzymanie”, to pozwoli nam to na skupienie swojego życia wyłącznie na „misji”. To Panowie kierujecie się zupełnie niepotrzebnymi uprzedzeniami, które wylistowałem w poprzednim artykule (i trochę szkoda, że skupiliście się Panowie bardziej na określeniach, jakie z uwagi na tę kwestię użyłem) i które oddalają nas od istoty sprawy. Np. zamiast próbować obalić mój przykład z kawą i sprzedawczynią, autorzy stosują odwrót ad verecundiam[22]. Zatem jeśli ktoś chce „w ten sposób uniknąć rzeczowej dyskusji”, to są to „pressjanci”.

                Innym punktem, w którym częściowo można się zgodzić, jest ten dotyczący „promowania pluralistycznej wizji rzeczywistości poprzez kulturę”. To jednak nie jest moja wina, że autorzy posłużyli się takim bełkotliwym pasażem. Całość rzeczywistości jest sama w sobie pluralistyczna, chyba, żeby potraktować powierzchnię ziemi gradem bomb atomowych. Typowy przykład kpienia ze zdrowego rozsądku (zakładając złą wolę) lub zignorowania brzytwy Ockhama (nie zakładając niczego). Pan Kędzierski kwituje to „rozbawieniem”, a powinien raczej wstydzić się za popełnienie takiego lapsusu. Tak jak nieuprawnione jest stwierdzenie, że „ekonomię trynitarną pojąłby średnio rozgarnięty maturzysta” i zdziwienie, że dr Teluk wprost mówi, że  „nie jest w stanie jej zrozumieć”. Tak, Panowie, zamiast przeciwstawiać doktorowi Telukowi maturzystę, powinniście przyjąć do wiadomości, że unitas in necessarisobowiązuje nawet postmodernistów, a bełkoczących i żonglujących pojęciami i cytatami wyłącza z kulturalnej dyskusji. Odnosząc to do ekonomii: Ma ona narzędzia opisu: matematyczne, logikę formalną, statystyczne, antropologiczne (jak np. to, czy ludzie są w „społecznej kohezji” czy np. „ryzyko-awersyjni”) i wyciąga z tego wnioski w postaci narzędzi polityki gospodarczej (polityka społeczna, obowiązek ubezpieczeń, regulacja antymonopolowa albo brak potrzeby prowadzenia jakiejkolwiek) – co ma NOWEGO do zaoferowania ekonomia trynitarna? Obawiam się, że mniej niż zero. I obawiam się, że dr Teluk słusznie na swoim polu (filozofia) okazuje niezrozumienie, tak jak ja okazuję je na moim polu (ekonomia), gdy używają Panowie pojęć bez wyjaśnienia, „czeku bez pokrycia”. „Średnio rozgarnięty maturzysta” po prostu zignoruje ten fakt i będzie słuchał/czytał dalej, gdyż może sobie dowolnie dane pojęcie zinterpretować. Sytuacja diametralnie się zmienia, gdy pewni ludzie są przyzwyczajeni do określonego aparatu pojęciowego. Bełkot, jakim jest określenie pt. „promowanie pluralistycznej wizji rzeczywistości poprzez kulturę”, słusznie skutkuje „żółtą kartką” od rozmówców.

                Nie będę też wchodził w spór z powodu tego, że pojawiły się głosy pochlebne (Kobeszko i Memches). Żyjemy w czasach społeczeństwa masowego, gdzie najdziwniejsze rzeczy zyskują wyznawców np. zespół „Bayer Full” zdobywa popularność w Chinach, a w Japonii ludzie nacinają sobie język, aby był on podobny kształtem do języka węży. Co najwyżej moja krytyka zostanie, tak jak po części potrzebna, w zasadniczej części zignorowana.

                Na koniec zamykając temat autorytetu encyklik papieskich: Po ogłoszeniu „Rerum Novarum”, a później, na jej jubileusz, „Quadragesimo Anno”, pojawiło się mnóstwo ekonomiczno-politycznych konceptów wśród osób głęboko wierzących: Od mocno socjalistycznego chrześcijańskiego syndykalizmu, w których ceny były ustalane przez korporacje zawodowe przy arbitrażu państwa), przez szereg pośrednich programów, aż do wolnorynkowego konserwatyzmu, którego tradycję dzieli np. ordoliberalizm przyjmujący, że kapitalizm nie jest możliwy do utrzymania bez posiadaczy własności – wołanie o „redemptio proletaris[23]” w QA oznaczało dla ordoliberałów jak najbardziej zasadną potrzebę wyzwolenia ludzi z losu nieposiadających niczego proletariuszy, którzy stali się „elementem wysokiego ryzyka”, chcącego obalić istniejący porządek społeczny (czyli właśnie kapitalizm!). 

Oczywiście, koncept korporacyjno-syndykalistyczny i jemu podobne odeszły w niepamięć na śmietnik historii, gdyż nie oferowały żadnych wyjaśnień i żadnych narzędzi polityki gospodarczej, a gdzieniegdzie doświadczyły goryczy kompromitacji (faszystowskie Włochy odchodzące od liberalnej polityki Alberto di Stefaniego). Podobny los czeka „ekonomię trynitarną”, gdyż jest konstruktywistyczną koncepcją pełną bełkotu, całkowicie zbędną i będącą „wyważaniem otwartych drzwi”, w dodatku pochodzącą ze środowiska na tyle niesamodzielnego, gdyż dotowanego z budżetu państwa (m.in. ludzi polemizujących z nią)[24]. Tym miłym akcentem mam nadzieję zamknąć temat „ekonomii trynitarnej”, jej twórcom życzę zdrowia i wycofania się z kreacji chaosu, którego dzisiaj mamy aż w nadmiarze.

Kamil Kisiel

 

Przypisy:


[1] Jak np. „renesans” w dziedzinie całego prądu myślowego związanego z humanizmem Erazma i nowym obrazem świata związanym z odkryciami geograficznymi, tudzież rokoko w sztuce. Podobnie było z ordoliberalizmem, które to określenie obejmuje w sensie stricte ekonomicznym „fryburską szkołę ekonomii” (z uwagi na to, że główni badacze pracowali na Uniwersytecie we Fryburgu lub niedaleko od tego miasta), a w szerszym szkołę filozofii społecznej, badającej związki porządków „politycznego”, „antropologicznego” i „teologiczno-etycznego” z „ekonomicznym” i „socjologicznym”. Dopiero później główne przesłanie tych badaczy, „ład” (ordo) i wolność („libertas”), zostało podsumowane jako „ordo-libertas”, czyli „ordoliberalizm” właśnie. Wcześniej ordoliberałowie nazywali się „socjologicznymi liberałami” (Rüstow, Röpke) lub ogólniej, „neoliberałami”, jako opozycję do starych liberałów wyznających pryncypia leseferyzmu i klasycznej liberalnej ekonomii (Lippman, Rüstow).

[2] R.A. Mundell, Teoria optymalnych obszarów walutowych, 1961, objaśnienie można znaleźć np., pod tym linkiem: http://www.ugiw.umcs.lublin.pl/II.pdf. Mundell wskazuje między innymi na to, że historyczne „unie monetarne” zawiązywały się wraz z zawieraniem „unii fiskalnych”. Przykłady: Zjednoczenie Włoch, a współcześnie zjednoczenie Niemiec. Rekompensować asymetrie we wskaźnikach produkcji, inflacji czy dochodu przy wysokich kosztach inwestycyjnych narzuconych politycznie (związanych z płacą minimalną, płacami branżowymi, obowiązkowymi ubezpieczeniami społecznymi, wysoką regulacją prawa pracy) i ekonomicznie (koszta kapitału stałego, niewystarczający know-how w biedniejszym obszarze, brak infrastruktury) można w zasadzie tylko poprzez transfery pieniężne. Mundell jednak przeoczył fakt, że dysproporcje wcale nie zniknęły (różnice w dochodach Brandenburczyka i Bawarczyka, nie mówiąc o wskaźnikach bezrobocia, są dramatycznie różne), a sytuację ratuje fakt wolnej migracji (w USA dysproporcje zatem są niwelowane przez znajomość języka, obyczajów, prawa itp.), dającej prawo dowolnego osiedlania się w obrębie danego systemu prawnego. Unia Europejska, jako obszar kilkunastu języków i kilkudziesięciu kultur, dodatkowo wbrew powszechnemu mniemaniu zawierający multum obostrzeń dot. migracji, zatrudniania i przepływu kapitału oraz ludzi, takim obszarem swobodnej migracji nie jest.

[3] Do znalezienia m.in. pod linkiem: http://rebelya.pl/post/3559/ekonomia-trynitarna-faq-pressje-odpowiadaja-swo, dalej jako „Pressje (2013)”.

[4] Dalej: „Taka ekonomia jest właśnie ekonomią trynitarna. Aby podważyć to rozumowanie, trzeba albo uznać, że Bóg nie stworzył człowieka, albo odrzucić dogmat trynitarny, albo stwierdzić, że chrześcijańska nauka o człowieku nie ma żadnego znaczenia dla ekonomii.”

[5] Powiedzmy sobie szczerze: Jest kompletnie bezużyteczna. Np. stara śpiewka o „niszczącym wszystko zysku” jest obecna w tak wielu miejscach, że „ekonomia trynitarna” w swojej konstrukcji nie robi absolutnie żadnej różnicy.

[6] Jeśli np. jakiś most zawali się, to oceny dokonuje komisja złożona z architektów, inżynierów, matematyków, fizyków oraz last but not leastekonomistów, wystawia ekspertyzę, która powinna być zrozumiała dla wszystkich, np. w stylu: „źle oszacowano możliwe przeciążenia, użyto złych materiałów budowlanych, dyscyplina pracy pozostawiała wiele do życzenia.” Określeniami typu: „zabrakło miłości do bliźniego” można wyjaśniać problemy natury psychologicznej, ale pozwala to w żaden sposób sformułować naprawdę przydatnego wyjaśnienia. Równie dobrze problemy natury psychologicznej mogły nie wystąpić i jak wtedy wyjaśnić zaistniałą kryzysową sytuację? Tego „pressjanci” kompletnie nie biorą pod uwagę i nie mogą, gdyż zagonili się w ślepy zaułek nieodzownego łączenia teologii etyki z ekonomią.

[7] Próbkę można przeczytać dzięki moim tłumaczeniom rozdziału książki Alfreda Müller-Armacka „Diagnoza naszej teraźniejszości” pt. „Nasze miejsce w historii”, w której autor krytykuje wycinkowe opisywanie życia jednostki ludzkiej i społeczeństwa. Doskonale koresponduje to z przemyśleniami nt. polityki społecznej Waltera Euckena w „Podstawach polityki gospodarczej” (Poznań 2005, wyd. Biblioteka Niemiecka).

http://prokapitalizm.pl/stulecie-bez-boga-nasze-miejsce-w-historii.html

http://prokapitalizm.pl/stulecie-bez-boga-tesknota-za-jednoscia-ducha.html

[8] W kabaretowo-prześmiewczy sposób zostało to obnażone np. tutaj: http://im-pressje.blogspot.com/2012/10/wstep-do-ekonomii-pentagramalnej_23.html

Jedyną różnicą między tym „szyderstwem” a „ekonomią trynitarną” jest w zasadzie tylko brak powagi i mniejsze silenie się ad verecundiam i na naukowe wrażenie. Absurd „ekonomii trynitarnej” wyszedłby w pełni na jaw po „kompensacji” tych „braków”.

[9] Gdyby zresztą nie używać określenia „zysk”, tylko np. „wzrost miłości”, to pewnie nie byłoby takich kontrowersji.

[10] Czyt. do opisu każdego fenomenu np. ekonomicznego można dodawać wyjaśnienie o „doniosłej roli trynitarności” w jego wyjaśnieniu.

[11] Cztery sposoby wydawania pieniędzy Miltona Friedmana niech będzie najlepszym tego dowodem.

[12] Do zobaczenia i wysłuchania tutaj: http://vimeo.com/57238862.

[13] Walter Eucken używa pojęcia Datenkranz („zestaw danych”) oddzielnie dla każdego obszaru życia, zwłaszcza ekonomii.

[14] Przy okazji krytyki ekspansjonizmu amerykańskiej kultury i amerykańskiego modelu polityczno-ekonomicznego: http://kisiel2.salon24.pl/423192,amerykanska-kultura-wrog-publiczny-nr-1

[15] Zostało to niejako wypracowane już przez np. dziedzinę marketing (!), patrz Martin Eisend, Jana Möller, A Global Investigation Into the Cultural and Individual Antecedents of Banner Advertising Effectiveness, Journal of International Marketing nr 18, 2010, p. 80-98. Zmiany cywilizacyjnych norm trwają ok. 100 lat (w dużym uproszczeniu i „uśrednieniu”), tymczasem makroekonomiczne polityki mają zasięg działania do 50 lat. W tym wypadku wprowadzenie nowego terminu, jakim jest „ultima run” zdaje się być zasadne.

[16] Może problem leży w nieumiejętności rozróżnienia „ekonomii“ (nauki) od „gospodarki“ (realnego fenomenu)?

[17] Wilhelm Röpke, Die Lehre von der Wirtschaft,s. 18

[18] Wilhelm Röpke, Jenseits von Angebot und Nachfrage.

[19]Kamil Kisiel, Wilhelm Röpke – myśl polityczna, ekonomiczna i społeczna,Warszawa 2013, s. 14-15

[20] Por. Tymoteusz Juszczak – Ordoliberalizm. Historia niemieckiego cudu gospodarczego, s. 89, 91, 94, 105

[21] Kisiel, Wilhelm Röpke…,s. 18-19

[22] Pressje (2013): „Ton tego kuriozalnego akapitu – ogłaszał Kamil Kisiel – obnaża tani moralizatorski charakter całego artykułu” (2012).  Cóż, na tej samej zasadzie należałoby obnażyć tani moralizatorski charakter teologii negatywnej Dionizego Areopagity i wolności negatywnej Isaiaha Berlina.

[23] Wilhelm Röpke, Gesellschaftskrisis der Gegenwart,Paul Haupt Verlag, Berno 1979, s. 151

Tak Wilhelm Röpke wypowiadał się o korporacjonizmie i tym, że rzekomo był propozycją ustrojową zawartą w encyklice „Quadragesimo Anno”:

„Niestety mowa tutaj o obszarze, na którym w wyniku braku rozróżnień, łatwo dochodzi do wypaczeń. Jeśli w tekście stawia się kategoryczną odmowę korporacjonizmowi, to nie rozchodzi się tutaj o samopomoc branży czy też rozbudzenie i popieranie etosu zawodowego, ani także aby na drodze wspólnoty zawodowej łagodzić napięcia pomiędzy pracą i kapitałem. To wszystko są wspaniałe rzeczy, które wymagają poparcia. Co my mamy na oku, jest korporacjonizm w myśl ruchu, który chce uczynić korporacje budulcem struktury gospodarczej i państwowej, przy zaprzeczeniu konkurencji (...) [Taki korporacjonizm] zasługuje na naszą najostrzejszą krytykę, gdyż oznaczałby on monopolizm, anarchię grupową, rządy interesów grupowych, korupcję, rozpad państwa, „gospodarkę przywilejów”, (...) [i] jest naszym zdaniem nieprawdziwym korporacjonizmem. W tym wypadku korporacje są tylko pustymi organami państwa i nie mogą być niczym innym, bo naiwnością byłoby przyjmować, że totalitarne państwo zachciałoby popełnić samobójstwo, oddając najważniejszy swój obszar, gospodarkę, autonomicznym korporacjom. Te korporacje umożliwiają totalitarnemu państwu rozwinąć swoje macki głęboko w gospodarkę narodową i rozszerzyć swoją totalną władzę. Mówić tutaj o państwie korporacyjnym jest niedopuszczalne: to nie państwo jest „korporacyjne”, to korporacje są „państwowe”. To (...) zaledwie terminologiczna fasada, która przynależy do arcana dominationis totalitarnego państwa. Niestety, zamieszanie stało się tylko większe, kiedy ukazała się papieska encyklika Quadragesimo Anno w 1930 (...) fałszywie zinterpretowana, jakoby proponowała państwo korporacyjne. (...) Wypada tylko polecić dokładne przestudiowanie tego zacnego i szlachetnego teksu źródłowego, w którym Papież przeciwstawia się (...) wymieraniu państwa poprzez władzę interesów grupowych (oeconomicus potentatus), tak samo jak opowiada się za deprolataryzacją (redemptio proletariorum). Nie zwraca się przeciwko konkurencji i walce rynkowej, tylko przeciwko walce klasowej”. 

[24] Zawiść też może być dobrem relacyjnym.

KKisiel
O mnie KKisiel

siedzącym na beczce prochu ładunkiem wybuchowym. wyrzutem sumienia skrzywionego świata. obrońcą patrymonium europejskiej cywilizacji. zagorzały przeciwnik Unii Europejskiej i zwolennik Europejskiego Obszaru Wolnego Rynku, który może funkcjonować bez jednego dodatkowego urzędu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka