Łukasz Grysiak Łukasz Grysiak
1212
BLOG

Państwo korporacyjnego socjalizmu

Łukasz Grysiak Łukasz Grysiak Polityka Obserwuj notkę 20

Dyskusja nad faktycznym systemem ekonomicznym Polski jest dosyć skomplikowana i obfituje w szereg nieporozumień. Dodatkowo nieporozumienia te wzmacniane są przez medialno - polityczno - ideologiczne spory. I tak wierzący socjaliści będą dowodzić, że dominuje w Rzeczpospolitej „dziki kapitalizm”, który powoduje coraz większe obszary biedy. Zdeklarowani liberałowie gospodarczy twierdzą z kolei, że żyjemy w państwie socjalno – opiekuńczym i właśnie to powoduje społeczne zacofanie. Jeszcze inni, ci bliżej centrum uważają, że panuje „społeczna gospodarka rynkowa” czyli w rzeczywistości mieszanina kapitalizmu,  „sprawiedliwości społecznej” i keynesowskiego interwencjonizmu. W tej plątaninie chaosu i wrzawy większość nie potrafi się odnaleźć. Jeśli spróbować obiektywnie ocenić powyższy stan rzeczy, dojdzie się do wniosku, że żadna z tych teorii nie jest w pełni prawdziwa.

Występuje u nas raczej dziwna, pokrętna i mało przejrzysta hybryda socjalizmu, korporacjonizmu i obszarów faktycznie wolnorynkowych. Nałożenie się tych prądów na siebie powoduje istny galimatias w życiu społecznym i postawienie wszystkiego na głowie. W oficjalnych przekazach Rzeczpospolita Polska jest „demokratycznym państwem prawa o gospodarce rynkowej”. Brzmi to pięknie, tyle, że nie ma zbyt wiele wspólnego z realiami. Demokracja w Polsce w wielu obszarach jest po prostu fasadą kryjącą rządy rozmaitych koterii politycznych i biznesowych a wybory sprowadzają się do teatru, w którym głosujący skazani są wybór pomiędzy wąską grupą kilku partii - tych samych od lat, tyle że przechodzącymi co jakiś czas różne mutacje - które rozdają karty. Jeśli chodzi o państwo prawa, jest podobnie. Owszem, na tle bananowych republik Polska uchodzi za kraj cywilizowany, jednak do faktycznego państwa prawa brakuje nam wiele lat świetlnych, co potwierdza się niemal każdego dnia. Praworządne państwo nie może funkcjonować bez sprawnie działającego wymiaru sprawiedliwości a tym jest u nas bardzo źle. Wolny rynek w znacznej mierze też mamy... na papierze. Wolny jest on w części niewielkiej, w większej jest regulowany ponad miarę i z reguły bez sensu. Świadczy o tym choćby gigantyczna liczba rozmaitych koncesji, zezwoleń i pozwoleń, za które trzeba słono płacić. W Polsce bez urzędniczej zgody obywatel nie może sobie nawet wychodka wybudować.

Ludzie, którzy żyją wiarą w utopię, że państwo wszystkim powinno się zajmować i każdemu dzielić po równo zgodnie uważają, że kapitalizm służy jednie najbogatszym, zaś resztę spycha na margines życia. W swych wydumanych teoriach nie zdają się zauważać jednego: w Polsce nigdy nie było tradycyjnego kapitalizmu. Zresztą, obecnie na świecie nie ma go prawie nigdzie. W czasach tak zwanej globalizacji, gdzie faktyczne rządy sprawują mega korporacje przemysłowe i międzynarodowe holdingi finansowe z dokooptowanymi do nich marionetkami świata polityki, kapitalizm przestał funkcjonować. W tym kontekście górnolotne pohukiwania rozmaitych etatystów, że kryzys gospodarczy dowiódł „końca wolnego rynku” wydają się śmieszne. Jednak z ignorantami bądź ludźmi zarażonymi lewicową gangreną trudno jest dyskutować. Wróćmy na nasze podwórko.

Przyczyną większości polskich problemów społecznych i gospodarczych nie jest żaden rynek, lecz właśnie jego brak, ta dziwaczna hybryda, o której pisałem powyżej. Rynek nieustannie deformowany jest przez socjalistyczne mrzonki z jednej, i korupcyjny korporacjonizm z drugiej strony. Jak zawsze wina leży po stronie rządzących elit, bo to one mają właściwe narzędzia ulepszania bądź psucia sytuacji. A psują nieustannie, w imię przeważnie swych partykularnych interesów. Partyjne barwy nie mają tu żadnego znaczenia. Na wolnym rynku działa tylko niewielka część polskich przedsiębiorców, przeważnie tych małych i średnich, którzy zapewniają najwięcej miejsc pracy. Jednak państwo nieustannie rzuca im pod nogi coraz to nowe kłody: podatki, biurokracja, bezsensowne i skomplikowane prawo oraz drakońskie koszty pracy, które są główną przyczyną bezrobocia, do tego jeszcze urzędnicza mafia skarbowa, która zrujnowała bezkarnie niejedną firmę. Państwo działa na zasadzie układu, który bezkarnie łupi pewne grupy społeczne za cenę faworyzowania innych grup. I tak dla przykładu nikt nie przejmuje się gdy każdego dnia prywatni właściciele zwalniają ludzi z rozmaitych powodów, jednak kiedy fabryka Fiata zapowiada zwolnienie naraz 1500 osób, robi się wielki medialny raban. Państwo polskie do tego jest zakładnikiem zorganizowanych grup interesów – górników czy nauczycieli – które dysponują wielkimi związkami zawodowymi. Często polityka rządu staje się wypadkową nacisku tych grup na władzę. Pojedynczymi przypadkami nikt się nie zajmuje, bo jak wiadomo, duży może więcej. Dowodzi tego – poza Fiatem – także ostatni przykład LOT-u, którego zarząd domaga się pomocy finansowej państwa. Gdybyśmy żyli w realiach rynkowych państwo wszystkich traktowało by jednakowo a LOT mógłby upaść i nikt tym nie powinien zbytnio się martwić, na jego miejsce pojawili by się inni, lepsi i bardziej efektywni. Jednak żyjemy w realiach nieco innych.

Wolny rynek to w Polsce miraż. W bardzo dużej części. Jest to raczej rynek reglamentowany, tak samo jak polska demokracja. Mamy tyle demokracji i rynku na ile pozwalają biurokraci. Są równi i równiejsi. Na to nakłada się zjawisko kolejne. „Sprawiedliwość społeczna” - jeden z najbardziej szkodliwych mitów zrodzonych w głowach rozmaitych uszczęśliwiaczy ludzkości. W naszych realiach mit ten sprowadza się do dwóch rzeczy. Pierwsza: rozbuchane państwo opiekuńcze łupi człowieka podatkami w sposób proporcjonalny do jego dochodu. Im większy dochód tym większa grabież. Za przedsiębiorczość ludzie są po prostu karani. I bynajmniej nie mam tu na myśli wąskiej grupy potężnych biznesmenów, lecz ogromną masę tych, którzy mimo przeszkód, potrafili się wzbogacić uczciwą pracą. Następnie pieniądze zagrabione obywatelowi są rozdzielane przez władzę polityczną wedle jej tylko znanego sposobu, a jak uczą doświadczenia ostatnich dwudziestu ponad lat – większa ich część ląduje w rynsztoku. To z kolei powoduje, że wiecznie brakuje środków na sprawy podstawowe. Sprawa druga: dziurawe i idiotyczne prawo radośnie tworzone na Wiejskiej prowadzi do tego, że w Polsce – poza faktycznie potrzebującymi – państwowa pomoc wędruje do całej maści nierobów, olewusów i pasożytów społecznych. Z tego względu ci naprawdę zasługujący na państwową pomoc dostają ochłapy ponieważ skromne środki trzeba dzielić na zbyt dużą grupę beneficjentów. „Sprawiedliwość społeczna” zamienia się w swe własne przeciwieństwo, swoistą anty sprawiedliwość, która dodatkowo obniża motywację do działania, poszukiwania pracy i tak dalej. Dochodzimy do czegoś co utopiści nazywają „społeczną gospodarką rynkową”. To zupełny absurd, który polega na równym dzieleniu wszystkich po równo. Teoria ta prowadzi do masy rozmaitych wynaturzeń, których część opisałem wyżej i dawno już została skompromitowana. Jednak „znawcy” i pogromcy mitycznego „liberalizmu” wiedzą swoje. „Znawców” wypadało by odesłać do paru klasycznych lektur z ekonomii, jednak oni z reguły nie czytają. Oni wiedzą. Ta wiedza została im objawiona z niebios.

I sprawa trzecia – korporacjonizm. Oczywiście „znawcy” uparcie będą dowodzić, że wielkie koncerny i światowy krach finansowy to wina „neoliberalizmu” i tak dalej. Jednak „specjalistom” dajmy już spokój. To raczej efekt potężnej korupcji na najwyższych szczytach władzy i przenikania się ról politycznych, gospodarczych i finansowych, czego dowodzi ostania recesja z 2008 roku. W realiach a la III RP, jeśli chodzi o korporacje, powraca zasada „równych i równiejszych”. Jakim prawem największe sieci handlowe przez całe lata korzystają z rozmaitych ulg podatkowych, co doprowadziło między innymi do bankructw całej rzeszy drobnych kupców? Kto wydaje zezwolenia na bezsensowne budowanie hipermarketów gdzie popadnie? Gdzie tu mowa o sprawiedliwej konkurencji? Dlaczego na państwową pomoc mogą liczyć największe spółki zaś rzesza tych mniejszych nie? Pytania czysto retoryczne. I co to ma wspólnego z tym tak znienawidzonym przez interwencjonistów „wolnym rynkiem”? Dodatkową w Polsce patologią jest fakt, że wiele ze średnich, dobrze funkcjonujących firm sprowadzono do roli klientów wielkich holdingów i od nich je uzależniono. Korporacje nic wspólnego nie mają ani z liberalizmem, ani kapitalizmem, ani wolnym rynkiem. Są efektem politycznej korupcji, ślepoty i głupoty oraz wynaturzenia całego systemu. Z reguły mają tak skomplikowaną strukturę właścicielską, że nie wiadomo kto i za co odpowiada a jeśli staną na krawędzi upadku,  wyciągają rękę do państwa („zbyt wielcy by upaść”). I państwo przeważnie daje – nasze pieniądze. Praktyki tego typu stanowią rażące pogwałcenie zasad liberalnej gospodarki, gdzie poza wolnością istnieje także odpowiedzialność za podejmowane decyzje. W przypadku największych firm, i w kraju i na świecie, odpowiedzialności nie ma żadnej. Istnieją za to wachlarze kryminogennych, korupcyjnych powiązań.

Nie ma w Polsce ani klasycznej gospodarki rynkowej, ani obywatelskiej demokracji, ani rządów prawa. Są zaledwie odpryski tych wartości i to według mnie jest podstawową przyczyną większości naszych problemów: biedy, bezrobocia, śmiesznie niskich zarobków i masowego odpływu najzdolniejszych Polaków za granicę. W kraju od dawna mamy zachodnie ceny i wschodnie zarobki.  Ale co gorsza, nie ma na horyzoncie odważnych i zdeterminowanych przywódców, którzy podjęli by trud przeprowadzenia w kraju najpilniejszych reform: politycznych, finansowych i gospodarczych. Sytuację dodatkowo komplikuje fakt, że należymy do Unii Europejskiej i suwerenność jest częściowo ograniczona co powoduje, że nawet najlepsze rozwiązania trzeba konsultować z zarządcami kołchozu w Brukseli. Jeśli na to wszystko nałoży się nadciągający do Polski kryzys na 2013 rok, sytuacja robi się naprawdę niewesoła.

Ciekawostka na koniec: w naszym kraju średnio każdy pracujący obywatel oddaje państwu 40% swoich dochodów i do połowy czerwca każdego roku - około 165 dni - pracuje na utrzymanie rozbuchanej administracji oraz podtrzymywanie miraży "solidarności społecznej" i tym podobnych wymysłów. I pomyśleć, że w wieku XVI chłop pańszczyźniany pracował na pana feudalnego 135 dni w roku. Wtedy to był feudalny wyzysk. Teraz nazywa się to "sprawiedliwością społeczną". Jeśli zaś chodzi o stale rosnącą armię pasożytów w urzędach to obecnie mamy ich około... 550 tysięcy. To jest "wolny rynek" w wydaniu Donalda Tuska, za panowania którego przybyło ich kolejne kilkadziesiąt tysięcy. Dla porównania, w 1989 roku rządzący jeszcze w PRL generał Wojciech Jaruzelski potrzebował 100 tysięcy biurokratów aby utrzymać socjalizm.

Łukasz Grysiak



Umiarkowany konserwatysta, bez dogmatyzmu. Antykomunista, wróg socjalizmu i lewicowej poprawności politycznej. Krytyk III RP jako państwa powstałego w sposób patologiczny. Wróg obecnej UE. Przeciwnik postrzegania i mierzenia rzeczywistości za pomocą schematycznych ram ideologicznych oraz teoretycznych dogmatów, niezależnie od ich zabarwienia. Pasjonat dziennikarstwa, historii i filmu a także muzyki rozrywkowej oraz podróży. Pisanie jest jedną z moich pasji.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka