Sprawą Wojciecha Sumlińskiego i tak zwanej „afery marszałkowej” zainteresowałem się kilka lat temu. Poza ostatnią jego książką pt. „Oficer” przeczytałem wszystko co dotąd napisał, do tego wysłuchałem kilku jego wystąpień na spotkaniach autorskich i przeczytałem ileś tam wywiadów z nim. A także to co co się pisze o tym dziennikarzu w sferze publicznej, z lewa jak i prawa. Jaki wypływa z tego wszystkiego wspólny mianownik?
Ano taki jak to z reguły bywa w polityce. Prawda zawsze leży gdzieś pomiędzy a to prawie nikogo nie obchodzi bo liczy się teza, wojna i propaganda a nie jakaś tam prawda. Czyli pomiędzy tym co mówią jego hejterzy medialni pokroju Czuchnowskiego („nie ma żadnej afery marszałkowej, to wymysł prawicowych mediów” - napisał ów pan dowcip roku!), Majewski czy inni żurnalisci mainstreamu a ślepo zapatrzeni w Sumlińskiego jego prawicowi wyznawcy, zwłaszcza na facebooku. „Panie Wojciechu, został pan przysłany przez Boga” - napisał jeden z nich w komentarzu na profilu Sumlińskiego, najwyraźniej człowiek ten dawno nie był u lekarza, podobnie jak Wojciech Czuchnowski bo ci ludzie stanowią przeciwległe bieguny tej samej choroby. Tyle, że Czuchnowski robi to z czystego cynizmu bo jako redaktor "Gazety Wyborczej" inaczej po prostu nie może, ten drugi zaś z czystej głupoty i zaślepienia.
Zresztą, internet pełen jest rozmaitych sekt, które wielbią swych guru. Swoich sekciarzy ma lewaczka Środa, ma prawicowy radykał Cejrowski, mają ich Korwin-Mikke, Balcerowicz i ma ich Wojciech Sumliński. Sekta ma to do siebie, że nie myśli tylko wierzy. Co rzecze guru z automatu staje się niepodważalnym dogmatem. Stąd wszelkie debaty z tego typu ludźmi nie mają żadnego sensu. Do sekty można należeć albo nie. Kropka.
Jeśli przyjrzeć się historii i na tyle ile to możliwe osobowości pana Sumlińskiego to sprawa wydaje się – jak to zwykle bywa – bardzo złożona. Hejterzy i wrogowie redaktora przez lata niszczonego przez mafiokrację III RP będą mu jedynie wytykać potknięcia i wpadki bądź też żonglować insynuacjami ale za żadne skarby nie wdadzą się w rzeczową polemikę z faktami, którymi operuje Wojciech Sumliński. Gdyż fakty są zbyt przerażające o czym większość, zwłaszcza hejterów opłacanych przez swe redakcje doskonale wie.
Dobrym przykładem jest artykuł Jakuba Majmurka w „Krytyce politycznej” - „Keyser Soze reportażu czyli co odkrył Sumliński?”. Autor zarzuca Sumlińskiemu wiele, zwłaszcza, że pisze, iż Bronisław Komorowski rozmawiał z oficerami wywiadu językiem znanym z kryminałów. I koniec. Teza jest taka, że Sumliński to „Don Kichot z powieści Cervantesa”, który ma urojenia. Majmurek jednak nawet słowem nie zająknie się o tym, że przesadne ubarwianie przez Sumlińskiego treści książek przez czerpanie z kryminałów (plagiat?) to jedno ale istotne jest tutaj coś zupełnie innego – to czy były prezydent RP w ogóle spotykał się i rozmawiał potajemnie z oficerami wywiadu? A wiemy ponad wszelką wątpliwość, że tak było co sam Komorowski zeznał w prokuraturze. Jednak Majmurek stawia sobie bezpieczną granicę, gdyż wdanie się w polemikę z faktami było by nie po linii jego redakcji i kazało skupić się na prawdziwym obliczu Komorowskiego a nie na ubarwieniach Sumlińskiego. Tego zaś Majmurkowi zrobić nie wolno tak jak nie wolno było puścić w szeroki obieg medialny przesłuchania Bronisława Komorowskiego w Pałacu Prezydenckim gdyż zmowa milczenia mainstreamowych mediów wokół „afery marszałkowej” i medialna ochrona Komorowskiego były celem nadrzędnym. Gdyby nie Michał Rachoń z TV Republika i jego telefon, w ogóle byśmy nie mogli ujrzeć jak potworna amnezja dręczy byłego lokatora Belwederu i ojca – koordynatora przestępczej prowokacji wymierzonej w komisję weryfikacyjną WSI, której celem pośrednim stał się Sumliński.
Jakub Majmurek i tak jest w miarę przyzwoity w pisaniu o Sumlińskim bo mimo wszystko do pewnego stopnia pisze rzeczowo i nie rzuca najgorszymi obelgami, on tylko trzyma się z daleka od meritum, które jest zbyt niebezpieczne. W podobny sposób zachowują się inni, jak choćby Dominika Wielowiejska, kolejna persona z Czerskiej, którą dopadł blady strach gdy Jarosław Gowin napisał na twitterze, że przyjdzie do TOK FM gdy Wielowiejska wcześniej zaprosi tam Sumlińskiego. Pani Dominika odparowała: „A ile osób w Polsce wie kim jest redaktor Sumliński?” zupełnie cynicznie przechodząc do porządku dziennego nad faktem, że jeśli większość Nowaków i Kowalskich o Sumlińskim nigdy nie słyszała to właśnie dzięki takim jak ona.
Tyle na korzyść bohatera tego artykułu. Opisywanie tutaj historii Sumlińskiego, działań WSI i kulis "afery marszałkowej" nie ma żadnego sensu. Teza jaką stawiam jest następująca: wrogowie Sumlińskiego jak diabeł święconej wody lękają się debaty o faktach bo układ zacząłby się chwiać i skrzypić a do tego dopuścić nie wolno, po prostu. Stąd przypinanie mu łatki „spiskowego oszołoma” i wariata cierpiącego na urojenia. A Wojciech Sumliński zrobił wiele, bardzo wiele dla ujawnienia prawdziwego oblicza post magdalenkowej „demokracji” i „państwa prawa” zwanego III RP. Przeszedł prawdziwe piekło, niszczono go latami, jego żona Monika i dzieci przeżyły traumę, którą nie każdy by przetrwał. Z tego powodu mam do redaktora Sumlińskiego duży szacunek co nie zwalnia od krytycznego myślenia. Nawiasem mówiąc, jednak podkreślam, to tylko moje przypuszczenie – nie wierzę, że Sumliński naprawdę chciał się zabić w kościele św. Stanisława Kostki w 2008 roku, co uchroniło go przed aresztem wydobywczym. Bardziej ufam znanej w kryminologii teorii o tym, że człowiek doprowadzony do ostateczności pozoruje próbę zamachu na własne życie licząc, że tym sposobem jego sytuacja ulegnie poprawie. Ale mogę się mylić, prawdę zna tylko sam Wojciech Sumliński.
Co o tym sądzisz?