Na wiosce, do której jeżdżę od czasu do czasu na weekendy, był osiemnasty pożar. Tym razem na plebani. Spaliła się stodoła z XVIII w. Policja przyjechała po 35 godzinach, gdy zdesperowany proboszcz zadzwonił do Wrocławia do komendy wojewódzkiej. Do wcześniejszych pożarów przyjeżdżali jeszcze później. Spaliło się kilka altanek, i dom, w którym mieszka ok. 60 rodzin.
Dwa tygodnie temu byłem na mszy św. niedzielnej i były powybijane witrże. Oto relacja tego proboszcza: Byliśmy pod Pragą u kolegi księdza. Zadzwonił kościelny, że ktoś zniszczył nowo - wstawione witraże, że dzwonił na policję i że oni czekają na zgłoszenie proboszcza. Zadzwonił proboszcz i policja stwierdziła, że nic nie mogą zrobić, dopóki nie będzie zgłoszenia osobistego. Na nic zdały się tłumaczenia, że ksiądz nie może, bo jest poza granicą. Policjant stwierdził, że w takiej sytuacji KPK, zabrania im interweniować. Proboszcz zadzwonił do Wrocławia i komendant wojewódzki nakazał tym z Nowej Rudy sprawą się zająć. Pół parafii wie kto to zrobił. Są świadkowie, którzy chcą zeznawać i nie ma ich kto przesłuchać. Po dwóch tygodniach ciszy, naćpany gostk przyszedł i powybijał kolejne witraże. Policja twierdzi, że musi mieć stuprocentowy dowód, żeby go zatrzymać. Gostek zastrasza wioskę w dalszym ciągu grożąc, że pozabija wszystkich.
O co chodzi. Dlaczego Policja nie łapie bandytów. Niewątpliwie bieda dosięgła także ich, niewątpliwie nie wszystkich można złapać. Ale komendanci są rozliczani z efektów, dlatego nie chcą przyjmować zgłoszeń - to norma. Wolą stanąć przed ogródkami działkowymi i łapać rowerzystów na rauszu (przecież wiadomo, że na działce pije się piwko). Jak będzie za dużo niewykrytych zdarzeń, to może polecieć komendant w takiej gminie, a jemu brakuje tylko trzy lata do emerytury.
Policja ma nas bronić przed bandytami. Policja niestety broni się przed obywatelami i ich nieszczęściami.