Leciutko mnie dziś wkurzył Andrzej Tadeusz Kijowski kolejnym odcinkiem spacerku po Warszawie. Już w leadzie zanęcił fragmentem o miłej memu sercu Agrykoli. Okazało się, że napisał o niej raptem tyle:
Zgoła nic z dawnej Agrykoli nie zostało. A był taki park, z ogólnie dostępnymi skoczniami i bieżniami, niemal bobslejowym torem saneczkowym, po którym jeszcze w dzieciństwie, jeszcze na lekcjach WueFu szalałem. Około 1966 zbudowano tam nawet ale funkcjonował krótko - spory odkryty basen. Zlikwidowano to wszystko tworząc pozbawione jakiegokolwiek wyrazu, jakiejkolwiek intymności, nie służące spacerowiczom ani dzieciom, występom ani zabawom Łazienki Północne.
Mało - i niezupełnie prawdziwie. Skocznie, bieżnie - owszem, ale Agrykola lat 50. i 60. (kompiluję wspomnienia własne i Matki) to jednak głównie liczne i ogólnodostępne boiska do siatkówki. Ponadto korty tenisowe, choć te zamykano. Tor saneczkowy istniał, ale był rzadko używany - natomiast jako ośrodek sportów zimowych Agrykola słynęła dzięki pięknemu, bardzo stromemu, choć krótkiemu stokowi slalomowemu. Zadna z obecnych górek typu Moczydło się nie umywa.
Na kortach Agrykoli przekonałem się jako dzieciak, że jestem beztalenciem tenisowym. Na stoku spędziłem setki godzin, a było to w czasach, gdy Warszawski Klub Narciarski chwilami skutecznie konkurował z klubami z Zakopanego, Bielska i Szklarskiej w slalomie. Boiska do siatkówki były zaś... źródłem utrzymania mojej Matki. Ale o tym w następnym odcinku.
PS. Dziś także: W sprawie Pani Ani - szkoda
Inne tematy w dziale Rozmaitości