Córa z qmplem była na "Doorsach" z narracją Deppa. Wróciła podekscytowana, siadła u mnie w pokoju, co się zdarza raz na kwartał, i zaczęła wyrzucać z siebie wrażenia. Zarzuciłem jutjubę, puściłem "The End", a Mysza opowiadała, za co ich lubi. Ich, ale przede wszystkim Morrisona. Nawet Gizmo wydawał się słuchać.
Za "Doorsami" nigdy nie przepadałem, mam też zdystansowany stosunek do wszystkich zaćpanych na śmierć gwiazd (twórcy "mojej" muzyki" wciąż żyją), ale nic to wobec możliwości pogadania z córą w stylu jakże odbiegającym od codzienności ("Ojciec, znowu nic do żarcia w domu nie ma! Kiedy zrobisz zakupy?").
Długo to nie trwało. Niecały "The End" nawet, może pięć, sześć minut. Przyszły trzy qmpele, a za moment tyle je wszystkie widziałem. Ale co było, to moje. Opłacił się wysiek poprzedniej noc, gdy kombinując z około 40 gniazdkami, w jakie wyposażony jest mój monitor, zdołałem w końcu uruchomić jego panel głośnikowy.
Inne tematy w dziale Kultura