Stanisław Kracik przekonuje nas dziś, że jest demokratą i to różni go od rywala w wyścigu do prezydentury Krakowa. Wedle Kracika Jacek Majchrowski chce wzmocnić władzę ratusza kosztem samodzielności dzielnic, a należy zrobić coś odwrotnego: Chcę rozwijać dzielnice - dać im większe kompetencje i pięć razy większe pieniądze - pisze Kracik.
Jestem podobnego zdania. Nie wiem oczywiście, bo się krakowskiej polityce bliżej nie przyglądam, czy jest istotnie tak, jak to kandydat Platformy przedstawia. Nie jest dla mnie istotne. Chciałbym po prostu zwrócić uwagę na to, iż Kracik i Majchrowski istotnie mogą się spierać o kompetencje dzielnic. Albowiem prawo im na to pozwala. Krakusom, poznaniakom, łodzianom, tym z Gdańska, Lublina i Rzeszowa - krótko mówiąc wszystkim, którzy podlegają pod ogólne prawo samorządowe.
Oczywiście nie dotyczy to Warszawy. Państwo polskie i pod tym względem traktuje stolicę jak niewolnika. Narzuciło jej specjalną ustawę warszawską, która w znacznie większej mierze niż prawo ogólne przesądza, co dzielnica może, a czego nie może. Z naciskiem na "nie może".
Dziś pod tesco spotkałem naganiaczy z którejś z list dzielnicowych. Minąłem ich obojętnie. Sami pewnie nie wiedzą, że uczestniczą w fikcji. Wg Kracika rada Zwierzyńca lepiej niż krakowski ratusz wie, co jest ważne dla dzielnicy i na co wydać pieniądze. Posłując Kracik nie zabiegał o zmianę ustawy, na mocy której decyzje dotyczące Ursynowa zapadają nie przy alei KEN, i w sporej mierze nawet nie w warszawskim ratuszu, lecz w Sejmie i kancelarii premiera.
Piszesz, Staszku: Wierzę w samorząd lokalny. Cieszy mnie to. Ale dlaczego tylko w ten ze Zwierzyńca czy Huty, a nie ten z Żoliborza lub Ursynowa?
Inne tematy w dziale Polityka