Stuk, puk, laską w podłogę, Sejm, Sejm wyrazi zgodę... Zapewne wyrazi, skoro wg PAP Donald Tusk ogłosił dziś, że zawieszenie subwencji dla partii na czas kryzysu jest bezdyskusyjne. PJN jest za, PSL się przekona argumentami natury "wewnątrzkoalicyjnej", a SLD premier bierze pod włos: "Nie chce mi się wierzyć, żeby pełna prospołecznych haseł lewica pokazała brzydkie oblicze". Przeciw będzie "jak zwykle tylko PiS", a PO upiecze dwa steki na jednym ogniu.
Partia rządząca rozgrywa sprawę w sposób dla siebie typowy. Nie proponuje nikomu debaty o systemie finansowania partii politycznych. Nie zadaje sobie ani innym kluczowych pytań: czy i ile ma kosztować demokracja, jakie dochody partii powinny być legalne, czy budżet państwa powinien być jednym z tych źródeł, czy może jedynym, od czego wreszcie uzależnić subwencje.
To za trudne dla konsumentów mediów. PO rzuca proste i chwytliwe hasło: "Trzeba oszczędzać". Jeszcze miesiąc temu oszczędzanie miało polegać na zmniejszeniu subwencji o połowę, teraz PO uznała, że lepiej będzie w ogóle je zawiesić na dwa lata. O tym też nie chce dyskutować: sama zmienia zdanie, innym każe akceptować kolejne jego wersje. Wszystko pod słupki - tak jak ustawa antyhazardowa, antydopalaczowa, jak po części nawet budżet '2011.
Gwoli ścisłości nie jestem zwolennikiem subwencji w ich obecnym kształcie i wymiarze. Nie godzę się jednak na ten styl decydowania o czymś, co należy do podstaw demokracji. Z finansowego zaś punktu widzenia rzecz jest słabo uzasadniona: subwencje, około 120 mln zł rocznie, to wprawdzie nie są małe pieniądze, ale jednak w skali budżetu niezbyt znaczące. Chwilowe oszczędności czyni się zaś zazwyczaj albo zawieszając ustawową waloryzację wydatków, albo ograniczając je nawet nominalnie - o 10, 20, góra 30%. Ale nie - tnąc równo z ziemią! To coś więcej niż dobry obyczaj: to element konstytucyjnej zasady państwa prawa i zaufania do niego.
W projekcie PO jest jeden element, który nieco łagodzi szkodliwość pomysłu: lata 2012 i 2013, w których dotacje mają być zawieszone, to lata bez żadnych wyborów, a to na nie - oprócz własnego aparatu - polskie partie najchętniej wydają pieniądze i to obcięcie funduszy wyborczych byłoby głównym zagrożeniem dla demokracji. Po wyborach parlamentarnych jesienią przyszłego roku czeka nas tysiąc dni wytchnienia od urn. Dopiero latem 2014 (ach, niestety!) wybory europejskie, zaraz po nich - lokalne, a w 2015 prezydenckie i parlamentarne. Partyjne think-tanki nie uschną z braku pieniędzy, bo polskie partie think-tanków nie mają.
Inne tematy w dziale Polityka