Krzysztof Oksiuta Krzysztof Oksiuta
258
BLOG

Musimy chronić naszą wolność (II)

Krzysztof Oksiuta Krzysztof Oksiuta Polityka Obserwuj notkę 0

 

Skąd się w ogóle Pan wziął w polityce?
Oczywiście mógłbym powiedzieć, że się politykiem urodziłem. Poważnie jednak mówiąc, po raz pierwszy z polityką zetknąłem się w szkole średniej – Technikum Budowlanym , gdzie w trakcie szkolnego strajku w roku 1980 próbowałem organizować pierwsze, takie wolne, szkolne apele, na których wygłaszałem swoje opinie o funkcjonowaniu szkoły. Krytykowałem tutaj i nauczycieli i swoich rówieśników, za rozmaite zachowania. Sprzeciwiałem się również uczestniczeniu w pochodach 1. Majowych, sam na taki pochód nie poszedłem, przez co miałem problemy z dostaniem się na studia. Byłem najlepszym uczniem w szkole, a takim przysługiwał przywilej dostania się na studia bez egzaminu, na zasadzie tzw.” typowania” Ponieważ szkoła nie wytypowała mnie  na politechnikę, musiałem zdawać normalne egzaminy na uniwersytet.
W trakcie studiów – a studiowałem nauki polityczne – nawiązałem współpracę ze strukturami podziemnej „Solidarności”. Od tego momentu zacząłem powoli odnajdować się w warszawskiej polityce.
 
Jak dokładnie wyglądało Pana zaangażowanie w podziemną „Solidarność”?
Na początku lat 80. zajmowałem się kolportażem i drukowaniem ukazujących się wówczas pism, takich jak „Tygodnik Mazowsze”, czy też „Tygodnik Wojenny”, „Przegląd Wiadomości Agencyjnych” etc. Później wraz z kolegą Jurkiem Szczęsnym, czy też Stefanem Bratkowskim powołaliśmy Społeczne Wydawnictwo Niezależne, które wydawało „Gazetę Niecodzienną”. Miałem wtedy przygodę, która wyglądała dosyć groźnie. Kiedy byłem w konspiracyjnej drukarni na Solcu, i drukowałem książkę Jana Józefa Lipskiego „Etos Komitetu Obrony Robotników” to dziwnym trafem wszedł do niej milicjant, który właśnie kontrolował kamienicę sprawdzając, czy nie ma w niej pijackich melin. Jak się potem okazało, był to całkowity zbieg okoliczności.
Kiedy ten funkcjonariusz władzy ludowej zobaczył, że w kontrolowanym pomieszczeniu znajduje się drukarnia sam się mocno przestraszył. W sumie przyszedł szukać wódki, a znalazł drukarnię. Tak naprawdę obydwaj byliśmy solidnie wystraszeni. Podjąłem szybką decyzję, że muszę uciekać. Wyciągnąłem ręce do przodu, dałem się skuć kajdankami, i kiedy zamykał drzwi, wyrwałem się i zacząłem uciekać. Próbował łapać mnie za włosy, ale byłem szybszy. Milicjant oddał dwa strzały ostrzegawcze, mające świadczyć o tym, że podjął interwencję. Widziałem, jak w panice wbiegł do budki telefonicznej i składał stosowny meldunek i zapewne prosił o posiłki.
Pobiegłem Wisłostradą w stronę Uniwersytetu i Krakowskiego Przedmieścia, gdzie mój kolega, Konrad Siller miał sklep z damską bielizną nazywający się bardzo wyzywająco jak na tamte czasy- „Bardotka”. Wszedłem do tego sklepu z rękami pod swetrem, bo przecież musiałem ukryć kajdanki. Opowiedziałem mu, że była wpadka, że pewnie będzie teraz „kocioł” i że trzeba ostrzec jak największą liczbę ludzi, którzy mieli kontakt z naszą drukarnią. Później koledzy z „Solidarności” zawieźli mnie do pewnego mieszkania w Warszawie, potem ukrywano mnie w Zakopanem.
 
Czy po 1989 roku interesował się Pan tą sprawą?
Dokumenty są w Instytucie Pamięci Narodowej. Z samym milicjantem nie miałem jakoś ochoty się spotkać. Uznałem, że po prostu wykonywał swoją pracę. Wiem tylko, że dostał za ten incydent jakieś odznaczenia i medale.

Polak

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka