Europa sprawia wrażenie nieprzystosowanej do otaczającej ją rzeczywistości. W perspektywie globalnej jesteśmy świadkami marginalizacji Europy: już teraz w Indiach czy w Chinach nie mówi się o niej jako o liczącym się aktorze. Choć wieszczenie przez publicystów końca Unii Europejskiej uważam za nazbyt dramatyczne i przesadzone, lękliwa postawa europejskich polityków wobec kryzysu daje podstawy do obaw. Czas na wytężoną pracę nie tylko rządzących, ale i solidarność społeczną.
Chciałbym, by kryzys w strefie euro zmusił polityków do szerszego myślenia i podejmowania odważniejszych, długofalowych decyzji, jednak nie wiem, czy nawet gdy się na to wreszcie zdecydują, nie będzie za późno. Nie dość, że politycy zbyt wolno reagują na fluktuacje ekonomiczne, proponowane przez nich rozwiązania w sferze ekonomicznej są nieadekwatne do wymagań kryzysu rynkowego, to jeszcze ich kalendarz wypełniony jest kolejnymi wyborami. Musimy pamiętać, że zarówno we Francji, jak i w Niemczech zbliżają się wybory, a to zdecydowanie nie dodaje politykom odwagi, utrudnia strategiczne myślenie i wprowadzanie długookresowych zmian. Niestety kryzys dobitnie pokazuje, jak lękliwi są nasi politycy. Ci odważniejsi przyznają, że wiedzą, jakich zmian potrzebują ich kraje, nie mają jednak pojęcia, jak reformować państwo, nie przegrywając jednocześnie wyborów. Tego rodzaju logikę zaprezentowali politycy niemieccy, którzy z powodów politycznych, nie zaś ekonomicznych, zadecydowali, iż nie chcą być źródłem pieniędzy i gwarancji dla najbiedniejszych państw strefy euro.
Kiedy odpowiedzialność za losy unii walutowej przeważy wreszcie nad racjami politycznymi i rządzący zdecydują się wreszcie wdrożyć bardziej fundamentalne, niekoniecznie przyjemne, reformy, może być już niestety za późno. Przede wszystkim należałoby skonstruować nową narrację, która wyjaśniłaby opinii publicznej, dlaczego potrzebujemy zjednoczonej Europy, bo tylko ona – i stojąca za nią solidarność – jest gwarantem zaakceptowania przez opinię publiczną koniecznych reform. Pojawiający się obecnie pogląd, jakoby osłabienie integracji europejskiej nie stanowiło problemu, jest błędny – nie bierze on pod uwagę tego, że to właśnie podziały, brak własnego zarządu i systemu prawnego sprawiają, że Europa ulega marginalizacji na arenie światowej.
Pojawia się zasadne pytanie o konkretne rozwiązania. Skutecznym wyjściem ze złej sytuacji ekonomicznej byłoby podniesienie podatków, zwłaszcza tych egzekwowanych od najbogatszych. Niche fiscale, czyli rozwiązania zwalniające zamożnych od płacenia podatków, można obecnie liczyć w Europie w dziesiątkach. Są one szkodliwe zarówno dla gospodarki, jak i dla społeczeństwa. Najbiedniejsi nie mogą czuć, iż stanowią grupę, która ponosi największe koszty w związku z redukcją deficytu. Sądzę, że gdyby obywatele europejskich krajów widzieli, że wysiłek związany ze zmniejszaniem długu rozdzielony jest równomiernie, byliby bardziej skłonni do poświęceń. Potrzebujemy większej sprawiedliwości społecznej i nowego, bardziej etycznego podejścia w ekonomii.
Jednocześnie słuszna wydaje się strategia wyjścia z kryzysu wysunięta przez Christine Lagarde. Nowa dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego proponuje wspomaganie wzrostu gospodarczego w krótkim i redukcję deficytu w długim odcinku czasowym. Pozostaje jednak pytanie, jak to wprowadzić w obecnej sytuacji? Mam nadzieję, że politycy wykażą się wystarczającą wyobraźnią i zdecydowaniem w działaniu.
* Dominique Moïsi, profesor w paryskim Instytucie Nauk Politycznych. Autor licznych publikacji na temat bezpieczeństwa europejskiego, stosunków Europy z USA i Bliskiego Wschodu. Ostatnio wydał „Geopolitics of Emotion”.
**Tekst ukazał się jako część Tematu Tygodnia w nr 137 (34/2011) "Kultury Liberalnej" z 23 sierpnia 2011 r.
Inne tematy w dziale Polityka