Joanna Załuska
Komu służy frekwencja?
Życie wyborcy w Polsce z pewnością nie jest łatwe. Wiele osób mówi, że nie ma na kogo głosować (brak oferty programowej) albo że nie zna kandydatów. Inni w ogóle są zniechęceni do klasy politycznej. Słychać postulaty wprowadzenia na karty do głosowania formułki „żaden z powyższych” lub oddawania nieważnych głosów. Koalicja „Masz głos” stoi na stanowisku, że wybory to nie sondaż opinii o politykach. To czas decyzji.
Niestety, frekwencja w niedzielnych wyborach parlamentarnych wyniosła tylko 48,6 proc. Oznacza to, że ponad połowa uprawnionych do głosowania nie poszła do urn. Dla przykładu frekwencja podczas ostatnich wyborów parlamentarnych w Niemczech wyniosła 71, a na Łotwie 65 proc. Dla organizacji działających w koalicji „Masz głos, masz wybór” niska frekwencja jest problemem. Oznacza, że duże grupy społeczne (w tych wyborach ponad 15 mln obywateli) nie mają swoich przedstawicieli. Ich potrzeby, opinie nie będą brane pod uwagę przy ustalaniu priorytetów państwa.
Niska frekwencja to problem legitymizacji rządzących, ale także opozycji. Jak wielka grupę obywateli reprezentują wybrani do Sejmu i Senatu? Na zwycięską PO głosy oddało 19 proc. uprawnionych do głosowania (wspólnie z PSL – 23 proc.), na PiS – 14 proc. Warto o tym pamiętać, dyskutując o wysokim poparciu dla obu głównych partii. Wyniki wyborów pokazują preferencje mniej niż połowy Polaków, którzy mogą brać udział w wyborach. Czas to sobie uświadomić i skończyć z dywagacjami, komu służy frekwencja i w czyim interesie (której partii) leży zachęcanie do głosowania.
W tej kampanii nie było spektakularnych akcji zniechęcających do głosowania, tak jak to zdarzało się w przeszłości (typu akcja „Zabierz babci dowód”). To pozytywne zjawisko. Do udziału w wyborach zachęcały media i organizacje pozarządowe. Informowały one także o nowych procedurach ułatwiających głosowanie. Widać, że po kilku latach działań NGOs frekwencja została dostrzeżona jako istotny problem życia politycznego. Nieliczne były głosy, że zachęcanie obywateli do udziału w wyborach nie ma sensu, a głosować powinny wyłącznie osoby, które interesują się polityką. Czy przyjęcie takiego założenia nie oznaczałoby wprowadzenia nowego cenzusu?
Zmiany wymaga natomiast stosunek partii politycznych do problemu frekwencji. Jeśli przyjąć (chyba słusznie), że są one po to, aby obywatele mogli wybierać swoich przedstawicieli, to fakt, iż ponad 50 proc. uprawnionych nie głosuje, powinien skłaniać do refleksji. Może problemem jest brak interesującej oferty programowej, a może brak odpowiednich kandydatek i kandydatów? A może kampania wyborcza nie jest odpowiednio prowadzona i brakuje bezpośrednich kontaktów z wyborcami? Przyznam, że nie dostałam w tym roku ani jednej ulotki któregokolwiek komitetu wyborczego. Być może jako obywatele przesadziliśmy w minionych latach z narzekaniem na zaśmiecanie miast plakatami i ulotkami, z niepotrzebnym wyrzucaniem pieniędzy na materiały reklamowe. Z pewnością grzechem pierworodnym partii politycznych jest odwoływanie się do tzw. żelaznych elektoratów. Choć trzeba przyznać, że i w partiach zaczęły pojawiać się głosy, że niska frekwencja jest problemem. Podczas wyborów prezydenckich zarówno Bronisław Komorowski, jak i Jarosław Kaczyński wezwali obywateli do głosowania (ważne, żebyście poszli, bez względu na to, kogo wybierzecie).
Warto przy tym zaznaczyć, że do prawa wyborczego udało się w ostatnim czasie wprowadzić wiele ułatwień. Wyborcy niepełnosprawni mogą głosować korespondencyjnie i przez pełnomocnika. Z tej możliwości skorzystało odpowiednio 816 i 10 981 osób. Polacy przebywający za granica również mogą głosować za pośrednictwem poczty (taką formę oddania głosu wybrało 22 893 obywateli). Nie są to wyniki przełomowe, ale, po pierwsze, tu chodzi o to, że udało się zacząć realizować konstytucyjne prawo każdego – także niepełnosprawnego – obywatela do wyboru przedstawicieli; po drugie, pamiętać należy, że modernizacji wymaga system informowania obywateli o wyborach.
Badania Instytutu Spraw Publicznych przeprowadzone na dwa tygodnie przed wyborami pokazały też, jak mało wiedzieliśmy o zbliżającym się głosowaniu. Dla przykładu: 63 proc. młodych wyborców nie znało daty wyborów. 28 proc. respondentów było przekonanych, że lokale wyborcze będą czynne do godziny 22, a zaledwie 23 proc. wiedziało, kto może głosować przez pełnomocnika. To pokazuje skalę problemu. Z informacją trzeba dotrzeć do środowisk, które mogą z ułatwień skorzystać. Naturalnie, upłynie trochę czasu, zanim te procedury staną się rutyną.
Podczas wyborów wybieramy tych, którzy w naszym imieniu będą podejmować kluczowe decyzje. Nawet przy niskiej frekwencji wybory są ważne. Dlatego nie powinniśmy sami pozbawiać się głosu. Jak pokazuje doświadczenie pierwszych wyborów do europarlamentu, przy bardzo niskiej frekwencji nadreprezentowane są ugrupowania skrajne. Czas zatem porzucić romantyczne spojrzenie na wybory – idealnych kandydatek czy kandydatów nie znajdziemy na listach. Ale też nie stresujmy się tak bardzo – wybieramy naszych reprezentantów na cztery lata, a nie na całe życie. Po czterech latach można pokazać czerwona kartkę. Jak pokazuje historia demokracji, w naszym kraju po ‘89 roku takie zmiany warty już się odbywały. Dzięki werdyktowi wyborców.
* Joanna Załuska, koordynatorka akcji „Masz głos masz wybór”. Pracuje w Fundacji im. Stefana Batorego.
** Tekst ukazał się w Temacie Tygodnia Kultury Liberalnej nr 144 (41/2011) z 11 października 2011 r. Więcej tekstów: Małgorzaty Fuszary, Róży Rzeplińskiej, Adama Bodnara- CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka