Michał Krasicki
Protesty nieodpowiedzialnych marzycieli
„Żeby tak i u nas coś się zadziało…” – takie westchnienie daje się słyszeć wśród polskiej młodzieży od czasu wielkich, spontanicznie zorganizowanych protestów w Hiszpanii i Izraelu. Nie zabrakło takich, którzy pojechali do Madrytu tylko po to, żeby nasycić zmysły wybuchem sprzeciwu wobec rządzących elit. Przywieźli stamtąd fascynację masowością ruchu, atmosferą festynu wolności, specyficznym poczuciem autonomiczności jego uczestników, pokojowością i konkretnością wysuwanych przez nich postulatów. Z całym tym – do pewnego stopnia zrozumiałym – podziwem, który niemała część Polaków żywiła także na odległość, łączą się jednak zasadnicze problemy. Nie wiąże się z żadnym konstruktywnym ani odpowiedzialnym działaniem, a także w niewielkim stopniu skłania zafascynowane osoby do przemyślenia natury swoich uczuć i ich obiektywnego znaczenia.
Niejasne pragnienie, które karmi się pamiętnymi obrazami tłumów wypełniających ulice lub zastawione namiotami place, można nazwać tęsknotą za „apolityczną” rewolucją. Jednakże wydarzenia z Puerta del Sol czy z ulic Tel Awiwu, kiedy im się spokojnie przyjrzeć, nie spełniają warunków takiej wymarzonej rewolucji. Owszem, Hiszpanie i Izraelczycy demonstrując, świetnie się bawili, pokazując politykom, jak łatwo się bez nich obywają – ale na ulice wyprowadziło ich co innego. Było to pragnienie zamanifestowania własnych potrzeb, które zaspokoić, jeśli to w ogóle możliwe, jest w stanie tylko władza państwowa. Wiele osób, i to nie tylko w Polsce, bezrefleksyjnie przyjmuje, że protesty dowodzą możliwości istnienia spontanicznej wspólnoty ludzi wyzwolonych z oków państwa. Tymczasem wystąpienia młodzieży mają charakter głównie roszczeniowy. I nie zmieni tego racjonalny wymiar zgłaszanych przez nią żądań.
Młodzi ludzie w Hiszpanii i Izraelu nie chcieli wziąć władzy w swoje ręce, bo sami nie wiedzą, jak poradzić sobie z rosnącymi kosztami życia, brakiem pracy i innymi problemami. Zbyt wielka odpowiedzialność ciąży na władzy, by nie bać się odpowiedzialności, którą ona ze sobą niesie. Z kolei ci, którzy w innych wielkich miastach mogą sobie pozwolić na komfort wzdychania za masowym wybuchem społecznej solidarności, nie chcieliby dzielić z tamtymi ich rzeczywistych problemów. Chcą, by wydarzyło się coś na masową skalę, co przekroczy horyzont ich osobistego doświadczenia. Pragną wyładować nadmiar własnej energii i świętować „na maksa”, jak to się teraz mówi.
Alexis de Tocqueville twierdził, że ideałem, do którego zmierzają społeczeństwa demokratyczne jest zarazem doskonała równość i doskonała wolność. Jednocześnie uważał, że w demokracjach większą miłością darzy się równość niż wolność. Obecna tęsknota za „apolityczną” rewolucją wpisuje się w te tendencje. Polacy także marzą o wspólnocie, w której wszyscy są przyjaciółmi i nikt nad nikim nie sprawuje władzy. Jest to stare marzenie ludzkości, którego prawda ukryta jest w naturze człowieka. Niemniej codzienność poucza aż nazbyt dobrze, że każdy przyjaźni się tylko z nielicznymi. Wokół pełno jest ludzi ambitnych, występnych lub po prostu o szerokich horyzontach, którzy czują w sobie potrzebę i siłę narzucania innym własnej woli, inicjatywy, pomysłowości. Zdarza się, że czynią to w sposób niezwykle prymitywny lub brutalny. Marzyciele, którzy podkochują się w bożku „apolityczności”, boją się silnych i chcą o nich zapomnieć. „Apolityczna” rewolucja jest mirażem, bo nie ma innego celu jak tylko ucieczkę przed rzeczywistym życiem wśród ludzi.
Skromne demonstracje polskiego Ruchu Oburzonych są, jak się zdaje, organizowane przez takich niezbyt odpowiedzialnych marzycieli. Ich hasła są na wyrost i brzmią sztucznie. Jeżeli młodzi Polacy za rok lub za pięć lat wyjdą masowo na ulice, o czym przekonani są niektórzy socjologowie, będą protestowali przede wszystkim z powodu kryzysu ekonomicznego, który wygeneruje nowe problemy społeczne i pogłębi stare. Rządzący nie będą mogli zbyt wiele zrobić, bo kiedy nadejdzie recesja, będzie już za późno na jakiekolwiek reformy. Żadna władza nie wyczaruje z kapelusza wzrostu gospodarczego, bez którego nie ma co liczyć na nowe miejsca pracy i podwyżkę zarobków.
Pytanie, które należałoby zadać, nie dotyczy więc tego, czy młodzi się zbuntują, ale jak się zbuntują. Czy będą demonstrowali sami? Wydaje się to mało prawdopodobne. Kryzys dotknie zapewne wiele grup społecznych, a związkowcy i ich polityczni sojusznicy tylko czekają na sposobność, żeby przyłączyć się do antyrządowych demonstracji. Jak gwałtowne będą protesty? Polska to nie Hiszpania i nie Izrael, nie można z góry zakładać, że przybiorą pokojowy charakter. Pamiętać trzeba, że motorem rozwoju wielkich polskich miast są młodzi ambitni ludzie z małych miejscowości, dla których kryzys może mieć dużo bardziej dramatyczne skutki niż dla młodzieży w bogatszych krajach zachodniego świata. Uderzy on w podstawy przyjętej przez nich egzystencji, doprowadzając do zakwestionowania całej dotychczasowej strategii życiowej. Będą mieli zatem powody do gwałtownych reakcji.
Można też przypuszczać, że wszystkie partie zechcą zyskać poparcie niezadowolonych, ale z konieczności największe szanse będzie miała na to opozycja. Czy młodzież da się zmanipulować przez nieodpowiedzialnych polityków, bo trudno uwierzyć, że takich w Polsce zabraknie? Czy znajdzie w swoich szeregach, a może w starszych rocznikach, ludzi, którzy nadadzą jej demonstracjom pokojową, a zarazem konstruktywną formę? Czy młodzi będą umieli wyłonić ze swojego grona jednostki zdolne do podjęcia rozmów z przedstawicielami instytucji państwowych? Czy władze będą umiały nawiązać z nimi partnerski dialog? Czy w ogóle znajdą się pośrednicy między protestującymi a rządzącymi, pośrednicy, którzy będą w stanie, rozmawiając twarzą w twarz, w miarę bezstronnie omówić, zrozumieć i przekazać innym racje obu stron? Czy strony zdolne będą zawrzeć jakikolwiek kompromis? Od odpowiedzi na te pytania zależy, w jakiej Polsce będziemy żyli w najbliższym dziesięcioleciu.
* Tytuł tekstu pochodzi od redakcji.
** Michał Krasicki, tłumacz, członek redakcji „Kultury Liberalnej”.
*** Tekst ukazał się w Temacie Tygodnia "Falstart rewolucji młodych?" Kultury Liberalnej z 18 października 2011. Więcej tekstów- Ewy Serzysko, Kacpra Szuleckiego i Joanny Kusiak- CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka