Strategia Palikota jest prosta. Używa liberalnych haseł do całkiem nieliberalnych celów. Powołuje się na zasadę neutralności państwa po to tylko, by toczyć wojnę religijną. A wojnę toczy, by zwrócić na siebie uwagę (co mu się udaje i przysparza sojuszników od Środy do Kwaśniewskiego – co za tuzy i ile głupstw wygadują!) i po to, by wyznaczać nowe linie podziałów politycznych. Bo kto nie poprze apelu o zdjęcie krzyża – szantażują Środa z Palikotem – należy do prawicy i uchodzi za ciemnogród. W ten sposób PO i PiS miały się znaleźć w jednym obozie tradycjonalistów i wsteczników, a przeciw nim na białym koniu ruszał wódz ateuszy. Tusk z Kaczyńskim mogliby być razem atakowani bez opamiętania przez postępowców. Na szczęście tylko dziennikarz Lis traktuje ich poważnie.
Cel jest nieliberalny. Liberałowie, nawet najbardziej twardogłowi, szanują dwie zasady: consensusupolitycznego i demokracji. Lepszy, powiada liberał, jest często pewien rodzaj zgody politycznej niż wojny; zgody, za którą czasem stoi tendencja do unikania sporów aksjologicznych. Jeszcze nigdy nie udało się ich pokojowo rozstrzygnąć. Nie da się rozwiązać sporu o to, kiedy zaczyna się życie. Nie sposób powiedzieć „obiektywnie”, czy aborcja jest złem. Nie wiemy czasem, co jest złem. Lepiej w kwestiach aksjologicznych milczeć lub ich unikać. Consensus to rodzaj pokoju wewnętrznego. Demokracja z kolei oznacza, że należy szanować też wolę większości. Większość jest za pozostawieniem krzyża, bo do krzyża czuje się przywiązana. Taka jest Polska i tego nie zmienią zasłużeni ubecy z pisma „Fakty i Mity”. Krzyż w Sejmie nie jest obiektem kultu. Nie ma ochrony sakramentalnej. Krzyż, jeśli większość wyraża zgodę, może wisieć tam, gdzie ludzie sobie tego życzą. Nie obraża to uczuć ateusza, chyba że ateusz chce zastąpić chrześcijaństwo swoją antyreligią.
Ale obecność krzyża w Sejmie czy w szkołach to jedno, a drugie to słuszny spór o rolę religii i Kościoła w życiu publicznym oraz ocena polskiego kleru. Mnie nie stać na łatwe i jednoznaczne oceny. Nie chodzę do kościoła, a dyskusje teologiczne znam z „Tygodnika Powszechnego”, który czyta bardzo niewielu katolików. Natomiast z całym przekonaniem będę uważał darcie Biblii nie tyle za wygłup, ile za chuligaństwo i debilizm, nie mogę uważać pary Urban-Palikot za osoby wiarygodne, nie mam zamiaru robić z kwestii obecności transseksualistki w ławach poselskich czegoś wartego dyskutowania, związki partnerskie uważam za coś oczywistego. Nie dam się szantażować opiniom biskupa, że metoda in vitro jest niezgodna z prawem do życia. To, jak w tych konkretnych sprawach myślę, nie zależy od tego, czy jestem za, czy przeciw krzyżowi w Sejmie.
Pozostaje jednak kwestia tolerancji i kompromisu, na których wspiera się ład liberalny. Ich wrogami są obecnie zarówno polska prawica – czego udowadniać chyba nie muszę – oraz lewica w stylu Janusza P. Obie formacje nie znają pojęcia tolerancji. Znają tylko pojęcie wroga. Nie wiedzą, czym jest ironia. Znana jest im tylko drwina. Nie mają poczucia humoru, bo nie potrafią się śmiać z siebie. A przede wszystkim nie szanują innych ludzi. Wejście tego nowego ruchu do Sejmu otwiera nowe pole konfliktu i służy podżeganiu do kolejnych starć.
Ale chętnie bym usłyszał głos młodych o tym, co ich boli w Kościele, jak oceniają teologów, co sądzą o kazaniach. Prawo do własnego i to krytycznego sądu nie może być ograniczone i podważone. Nie ma granic. Radykalizm myślenia jest czymś cennym, ale radykalizm w sferze publicznej jest albo szaleństwem, albo zręczną zagrywką polityczną. Tak jak w tym wypadku.
* Paweł Śpiewak, profesor socjologii.
** Tekst ukazał się w Temacie Tygodnia Kultury Liberalnej nr 147 (44/2011) z 1 listopada 2011 r.: "TAYLOR, LEGGEWIE, ŚPIEWAK, GAJEK, KARABIN, BRZOZOWSKI: Ile religii? Debata trwa." Więcej tekstów Charlesa Taylora, Clausa Leggewie, Macieja Gajka, Ewy Karabin i Grzegorza Brzozowskiego-CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka