Rozdział Kościoła od państwa nie odbywa się na sejmowej ścianie. To, czy krzyż zniknie, czy nadal będzie tam wisiał, może mieć wymiar jedynie symboliczny – bardziej jednak dla partii Palikota niż dla Kościoła. Bo Kościół musi zmierzyć się z innym problemem: przegrał te wybory.
Gdy Palikot wystartował, nikt nie spodziewał się, że odniesie wyborczy sukces. A gdy już go odniósł, środowiska kościelne nie mogły wyjść z podziwu: jak w katolickim kraju możliwy jest tak dobry wynik partii otwarcie antyklerykalnej? Okazało się jednak, że Polska nie taka znowu katolicka, jak niektórzy by sobie życzyli.
Palikot może i jest fałszywym prorokiem (jak nazywa go w „Newsweeku” ojciec Zięba), w związku z czym bardzo łatwo jest powiesić na nim całe nawet stado psów. Ale ujadanie na niego jest odwracaniem oczu od prawdziwego problemu. Sukces Ruchu Palikota nie jest bowiem sukcesem współczesnego Stańczyka, za którego chciałby uchodzić biznesmen z Lublina (chociaż taki z niego Stańczyk, jaki James Bond z agenta Tomka), ale sromotną porażką środowisk kościelnych. Nagle okazało się, że co dziesiąty Polak, który poszedł do wyborów, kupił antykościelną retorykę. Duchowni mogą oczywiście nadal zaklinać rzeczywistość, mówiąc, że „to tylko 10 procent” i że grupa od zawsze obecna w społeczeństwie nareszcie znalazła swoją reprezentację. To zachowanie godne wyznawców Partii Prezesa, którzy przegranych wyborów rozliczać w partii nie zamierzają, bo przegrana ich formacji to wina złego, głupiego społeczeństwa.
Kolejna wojna o krzyż była do przewidzenia. Gdy drewniany krzyż spod Pałacu Prezydenckiego stał się przedmiotem kultu rozhisteryzowanych Solidarnych, natychmiast pojawiła się głupkowata, ale dozwolona w debacie publicznej odpowiedź w postaci krzyża z puszek po piwie. Co spowodowało jeszcze większą histerię. Ale cała sytuacja została rozegrana przez polityków (i przyszłych polityków) spod namiotu. Kościół udawał jednak, że sprawa go nie dotyczy.
Mandat poselski choćby dla samego Palikota musiał oznaczać podjęcie przezeń tematu sejmowego krzyża. Choćby po to, by pokazać wyborcom, że będzie swoim antyklerykalnym hasłom wierny i jako jedyny nie będzie się biskupom kłaniał. Dodajmy, że to – w warstwie haseł – twardy antyklerykalizm, co wydatnie odróżnia go od coraz bardziej zabawnego SLD. Nikt rozsądny nie spodziewał się chyba, że przekroczywszy sejmowe progi, Palikot nagle zrezygnuje z głoszenia świeckiego objawienia.
Przy okazji i na marginesie widać zresztą, jak historia lubi zataczać koło. Krzyż w Sejmie zawisł w 1997 roku, powieszony cichaczem i pod osłoną nocy przez deputowanych prawicy. Posłowie otrzymali go od matki księdza Jerzego Popiełuszki. Krzyż zawisł więc w dziwnych okolicznościach. Dziś wśród żądających jego zdjęcia jest Roman Kotliński, redaktor naczelny antyklerykalnych „Faktów i Mitów”, który jednym z przyjaciół pisma uczynił Grzegorza Piotrowskiego, jednego z zabójców księdza Jerzego. Ksiądz Kazimierz Sowa nieco ironicznie proponuje zdjęcie krzyża na czas składania przez Kotlińskiego przysięgi. I może to jest jakiś pomysł, chociaż Sejm powinna charakteryzować skłonność do działań systemowych, a nie doraźnych.
A taki właśnie charakter mają działania Palikota. Próżno szukać weń znamion programu budowania świeckiego państwa, raczej budowania legendy „pierwszego antyklerykała RP”. W dodatku nawróconego – to Palikot wydawał nieistniejący tygodnik „Ozon”, który pod koniec swego żywota był wychylony bardziej na prawo, niż Palikot dziś jest wychylony na lewo. Nie sposób nie przyznać racji byłemu prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu, który proponuje dyskusję o światopoglądowym kształcie państwa zamiast reklamowych działań posła Palikota. Świeckiego państwa nie zbuduje się przecież, zdejmując krzyż ze ściany. Tyle to warte, co próba zainstalowania na tronie Króla Polski Jezusa Chrystusa, co usiłował przeprowadzić poseł Górski z kolegami. Postulatorom rozdziału Kościoła od państwa proponuję zacząć od zakładów ubezpieczeń i urzędów skarbowych. Księżowskie emerytury i miliony nieopodatkowanej darowizny „z tacy” wciąż czekają na stosowne regulacje.
Duchownym palikotowa wojenka również jest na rękę. Lepiej przecież walczyć na słowa i symbole, niż wprowadzić niemiecki model finansowania Kościoła. Nie Fundusz Kościelny, jak jest obecnie, nie jeden procent już odprowadzanego podatku, jak chciałby Episkopat, ale dodatkowy podatek. Gdyby każdy wierny miał dobrowolnie płacić, by utrzymać wspólnotę religijną, do której należy, nagle okazałoby się, że żyjemy w kraju ateistów.
* Maciej Gajek, dziennikarz telewizyjny i prasowy, obserwator i komentator życia religijnego.
** Tekst ukazał się w Temacie Tygodnia Kultury Liberalnej nr 147 (44/2011) z 1 listopada 2011 r.: "TAYLOR, LEGGEWIE, ŚPIEWAK, GAJEK, KARABIN, BRZOZOWSKI: Ile religii? Debata trwa." Więcej tekstów Charlesa Taylora, Clausa Leggewie, Pawła Śpiewaka, , Ewy Karabin i Grzegorza Brzozowskiego-CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka