Jeśli pokolenie oburzonych porównywać ze starszymi, na pewno są inni niż my. Dla nas przełom roku 1989 był zerwaniem ciągłości, nadzieją i szansą, by spełniać się i realizować swoje marzenia: dla jednych była to kariera biznesowa, dla innych sfera publiczna. Widzieliśmy wyraźny dystans, który dzielił nas od świata, do którego wchodzimy – ta różnica między monotonią i kolorem była oczywista. Nie wszystko było różowe, ale mieliśmy poczucie, że historia dzieje się na naszych oczach i że jesteśmy jej częścią. To był zastrzyk historycznej adrenaliny. W wypadku młodych oburzonych jest zapewne inaczej – wielu z nich może mieć wielkie oczekiwania dotyczące własnej sytuacji i aspiracji. Niestety, ich spełnienie może być trudne, a to na nich właśnie spadną ogromne ciężary długów pokolenia rodziców, które żyło w pewnym sensie na kredyt i cały czas to robi. Model solidarności pokoleniowej się sypie. Dzisiejsi młodzi będą musieli utrzymać tych, którzy w demograficznej piramidzie znaleźli się nad nimi. To rzeczywistość już nieodległa.
Czy młodzi są roszczeniowi? Każde uogólnienie jest ryzykowne. Jest faktem, że pewnie jak my wszyscy, tak i oni są przedmiotem swoistej „inwazji konsumeryzmu” i fabrykowanej masowej potrzeby pseudoindywidualizmu. Jako produkt marketingu najczęściej nie ma on nic wspólnego z autentycznym, dobrze rozumianym indywidualizmem i samodzielnością i przybiera kompletnie nieistotne i pozorne formy. Niepokojące jest też to, że potrzeba sprawiedliwości, dawniej powiązana z kwestiami solidarności społecznej i troski o tych, którzy gorzej sobie radzą, obecnie przybiera przede wszystkim formę roszczeń do indywidualizmu. W ogóle kategoria wrażliwości społecznej, zobowiązania, współodpowiedzialności wydaje się nieobecna czy traktowana z pobłażaniem albo wręcz z zażenowaniem. „Tych rzeczy” często trzeba się wręcz wstydzić i z nimi ukrywać. Wiele do myślenia daje to, kto przez samą młodzież traktowany jest jako wzór. Okazuje się, że miejsce autorytetów zastępują infantylni, mimo że już starsi, celebryci. To oni stają się latarniami morskimi i wyznaczać mają aspiracje i style młodzieży.
Warto też przypomnieć, że skrajnie indywidualistycznie został zaprogramowany system edukacji: młodzi założyli, że muszą stawiać przede wszystkim na własne siły, na indywidualizm, na konkurencyjność. To pokolenie zostało skrzywdzone („nabite w edukację”), bo nie bardzo wiadomo, co ze zdobytym wykształceniem w tej chwili zrobić. To wynika nie tylko ze słabej jakości edukacji, ale i z tego, że nie wszyscy mogą zostać bankowcami, marketingowcami, dziennikarzami etc. Cóż za niespodzianka!
Do tego pokoleniu dzisiejszych młodych brakuje wzorów artykulacji. Trudno nawet ustalić, jakie piosenki można by razem zaśpiewać – brakuje czegoś w rodzaju hymnów (nie ma Boba Dylana). Dziś nie bardzo wiadomo, kto może mówić w imieniu oburzonych. W efekcie nie mówi nikt. Problemy są prawdziwe i energia jest autentyczna, ale brakuje umiejętności jej kanalizowania i przekładania na postulaty o charakterze bardziej politycznym, do których młodzi mają niepodważalne prawo. „Czysta energia” bez struktury pozostaje czasem intrygująca, czasem pociągająca, a czasem groźna. Młodzi są bardzo „łatwopalni”, szczególnie teraz, kiedy tak niski jest próg zapłonu i właściwie zapałką może być sprytnie użyty telefon komórkowy, Facebook etc. Żeby ta energia miała pozytywne, a nie niszczące skutki, musi zdobyć się na jakiś proces ucierania się stanowisk i ich artykulacje, a to grupie ludzi, którzy skądinąd nie wierzą żadnym strukturom i instytucjom, przychodzi bardzo trudno.
Oczywiście jest mnóstwo chętnych do tego, żeby jakoś ten ruch i tę energię przechwycić. Komentatorzy (w tym socjologowie) mają tyle gotowych etykiet, że zanim oburzeni zdążyli coś powiedzieć, już zostali rozłożeni na części, zaetykietowani i „przejęci”. Młodym potrzebny jest czas na coś w rodzaju samoodkrycia i emancypacji, także od gotowych formuł, w które inni chcieliby ich wkładać. Postulaty ruchu Solidarności z ’80 roku też zaczynały się od kiełbasy, można powiedzieć, że były wyłącznie roszczeniowe. Minęło trochę czasu nim okazało się, że chodzi o kwestie godnościowe.
W tym kontekście warto powiedzieć, że chyba istotnym nieporozumieniem było tłumaczenie hiszpańskiego słowa indignados. Nie znaczy ono przecież „oburzeni”, a raczej „upokorzeni” czy „pozbawieni godności”. Otóż kwestia godności jest znacznie bardziej energetycznym paliwem niż po prostu oburzenie. Ta teoretycznie drobna strata w tłumaczeniu jest krzywdząca, bo dopóki podkreślamy oburzenie, dopóty ślizgamy się w kierunku hasła w rodzaju „Jesteśmy wkur*****”, jak to napisano na jednym z transparentów w czasie spotkania / manifestacji na Krakowskim Przedmieściu.
Ogólnie jednak rzecz ujmując, nie mam wrażenia, żeby polska młodzież była obecnie szczególnie buntownicza. Mam wrażenie, że jest raczej zanadto uczesana, a nawet oportunistyczna. Widać to choćby po ograniczonym zasięgu przedsięwzięcia z 15 października. Jakkolwiek oksymoronicznie to brzmi, można mówić o „kolektywnym indywidualizmie”. To pokolenie ma niechęć do kolektywizmu w rozumieniu wymuszanej urawniłowki i orkiestrowania działań. Ma też dość ograniczone skłonności i umiejętności wspólnego działania, w szczególności jeśli idzie o działania w sferze publicznej i dotyczące spraw publicznych. Świetnie natomiast odnajdujemy się w kulturze widza i kibica, w roli jurorów: obstawiania tych czy tamtych. To zresztą jest ponadpokoleniowe – szybcy jesteśmy w ocenach. Niestety – jeśli liczymy i domagamy się zmiany – czy to w polityce, w szkole, czy w Kościele – oznacza coś więcej niż posiadanie osądu i poglądu. Oznacza choćby skromne zaangażowanie. I ruszenie się z kanapy.
„Kultura Liberalna” pisała kilka miesięcy temu o „Wędrującym pytaniu o wolność”. Z dyskusji tej wynikało, że nikt niczego za młodych nie zrobi. Pozostaje pytanie, na ile boleśnie i kiedy to zostanie odkryte. Mam wielką nadzieję – zresztą to pokazuje „Kultura Liberalna” i podobne czasopisma – że równolegle do „ekspresji ulicznej” istnieje i rozwija się przestrzeń do wyrażania poglądów na temat tego, jak świat powinien być urządzony i jak można się o to z szacunkiem dla siebie nawzajem spierać. Nie liczyłbym na przedstawicieli mojego pokolenia. Jego prominentni przedstawiciele, w szczególności ci, którzy obecni są w mediach, nie uporali się niestety z iście Freudowskim problem ojcobójstwa. Próbują rozegrać na nowo te wszystkie bitwy, które prowadzili ich rodzice – ci, za którymi nosili teczki. Nie ma przestrzeni do patrzenia wprzód, staliśmy się często zakładnikami starych, często anachronicznych podziałów i sentymentów. Jeżeli młodemu pokoleniu udałoby się to zrobić inaczej, rozmawiać ze sobą, rozumieć, że różnica jest wartością – byłoby fantastycznie.
* Kuba Wygnański, socjolog, działacz organizacji pozarządowych, wiceprezes zarządu Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”.
** Opracowali: Jakub Stańczyk, Ewa Serzysko i Agata Tomaszuk.
*** Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 8 listopada 2011 r. (nr 148) w ramach Tematu Tygodnia Widmo krąży po Europie. Widmo roszczeń? Więcej tekstów: Piotra Laskowskiego i Agaty Tomaszuk - CZYTAJ TUTAJ
Inne tematy w dziale Polityka