Kultura Liberalna Kultura Liberalna
353
BLOG

CIECIERSKI: Co my właściwie świętujemy?

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 2


 

 

Pytanie postawione w tytule tego tekstu może wydawać się na pierwszy rzut oka nieco dziwne. Czyż (mógłby ktoś zapytać), gdyby nie wiadomo było, co świętujemy, tysiące ludzi mogłoby uczestniczyć w marszach pod hasłem „niepodległości”, wyrywać bruk na warszawskim placu Konstytucji lub zbiorowo korzystać z wyjątkowej okazji do wzięcia prysznica wprost z armatki wodnej?

Otóż tak – mogłoby. Więcej: nie tylko by mogło, ale rzeczywiście tak właśnie robi. Pytanie, czy dzieje się tak stale, czy też tylko od czasu do czasu, pozostawiam bez odpowiedzi.

Świętowanie wszelkiego typu, jak zapewne każdy się zgodzi, ma zawsze przynajmniej dwa aspekty: powód (zwany przez malkontentów „pretekstem”) oraz formę (zwaną przez malkontentów „rodzajem przymusu społecznego”). Tak więc, udając się na wesele, świętujemy pod pretekstem ślubu (przyczyna!), jesteśmy przy tym społecznie zmuszani do publicznego okazywania radości, upijania się i pożerania wszystkiego, co znajdzie się w zasięgu naszego widelca (forma!). Między przyczyną i formą świętowania zachodzi zazwyczaj pewien związek: przyczyny uznawane za wydarzenia w ogólnym sensie pomyślne świętujemy radośnie, a te niepomyślne – wprost przeciwnie. Kwestie te są dość oczywiste i zapewne nie warto byłoby o nich pisać, gdyby nie pewna – rzekłbym „schizofreniczna” – sytuacja, z którą mamy (przynajmniej od pewnego czasu) do czynienia przy okazji obchodów święta 11 listopada.

Przyznajmy to otwarcie na wstępie: przyczyna tego święta jest jednoznacznie radosna. Taki charakter ma bowiem fakt zyskania (a właściwie odzyskania) przez pewną grupę pewnych ważnych praw i przywilejów. Taki też charakter ma bez wątpienia fakt zrealizowania się pragnień i dążeń kilku pokoleń Polaków (niekiedy przypłacanych największym możliwym poświęceniem jednostkowym – przez osoby o skrajnie odmiennych poglądach, wyznaniach, pochodzeniu)*. Są oczywiście także rozliczne inne powody takiej właśnie oceny sytuacji. Teoretycznie: jest się zatem z czego cieszyć.

Gdyby ktoś jednak oczekiwał, że za przyczyną pójdzie odpowiednia forma, srodze by się zawiódł. Forma świętowania dnia 11 listopada sprowadzona została bowiem w ostatnich latach do postaci zbiorowych manifestów różnorakich zbiorowych poglądów. Dość często manifesty te zamieniają się właściwie (jak można byłoby żartobliwie powiedzieć) w meta-manifesty: okazje do wyrażania sprzeciwu wobec innych manifestów. Ostatnimi czasy zresztą osiągamy tu już poziom meta-meta-manifestów: okazji do wyrażania sprzeciwu wobec tego, że ktoś manifestuje przeciw innym manifestom. Tym grupowym aktom ekspresji stale towarzyszą akty zbiorowej agresji.

Ta rozbieżność przyczyny i formy świętowania 11 listopada w najbardziej dobitny sposób świadczy o tym, że wielu z nas (coraz więcej?) albo nie wie, co świętuje, albo traktuje przyczynę święta w sposób absolutnie obojętny. Tej narastającej zbiorowej ignorancji lub indyferencji towarzyszy nieodzownie zjawisko inne: przyczyna świętowania staje się wyłącznie pretekstem (tym razem w najbardziej dosłownym sensie tego słowa) do publicznej manifestacji własnych poglądów. Jest rzeczą dość interesującą, że poglądy manifestowane, nawet jeśli – jak ma to miejsce w wypadku manifestacji sprzeciwiających się skrajnemu nacjonalizmowi – uznać je należy za moralnie słuszne, są w jakimś sensie oderwane od ważkich i istotnych problemów współczesnego świata. Można odnieść niekiedy wrażenie, że wpadliśmy tu w jakąś umysłową pułapkę stworzoną gdzieś na przełomie XIX i XX wieku, która bezrefleksyjnie każe kategoryzować świat w ramach opozycji lewicowość/prawicowość – w tym dniu w zwłaszcza w wariantach skrajnych. Poważnego pytania o stosowalność tych przestarzałych kategorii w świecie współczesnym nie zadaje prawie nikt. W tym aspekcie grupowe akty ekspresji kontrastują wyraźnie ze zjawiskiem tak zwanego ruchu oburzonych.

Przyczyny takiego a nie innego stanu rzeczy mogą być różnorakie (zapewne nie są one proste): może dajemy tu wyraz jakimś zbiorowym frustracjom, może jest to wyraz potrzeby chwilowego oderwania się od aktualnych i ważnych problemów. Nie można wykluczyć, że faktyczne przyczyny omawianego zjawiska wskazywałyby na jego niekoniecznie negatywny charakter – jeśli na przykład byłaby to forma jakiegoś społecznego odreagowania. W niczym nie zmienia to jednak faktu, że nasze świętowanie dnia 11 listopada przypomina sytuację z pewnego starego dowcipu o pochodzie pierwszomajowym, który trwa nieprzerwanie od wielu miesięcy, ponieważ jego uczestnicy trafili na rondo.

* Bardzo pouczająca może być w tym kontekście wizyta w X Pawilonie Cytadeli Warszawskiej oraz lektura dramatycznych biogramów osób więzionych, represjonowanych lub traconych w dziewiętnastowiecznym zaborze rosyjskim. Są na niej także polscy Żydzi, obok nich liczni obcokrajowcy. Wizyta ta dobitnie uzmysławia, jak haniebny i oburzający charakter mają 11 listopada wszelkie manifestacje odwołujące się do haseł skrajnego nacjonalizmu.

** Tadeusz Ciecierski, członek redakcji „Kultury Liberalnej”, zajmuje się filozofią.

*** Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 15 listopada 2011 r. (nr 149) w ramach Tematu Tygodnia: " 11 listopada. Polskie zderzenei cywilizacji?". Więcej tekstów: Pawła Marczewskiego, Ewy Serzysko- CZYTAJ DALEJ

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka