Od kiedy zacząłem się zajmować sprawą tajnych więzień CIA, bezustannie spotykam się ze sformułowaniem „polska racja stanu”. Przeciwnicy ujawniania czegokolwiek używają go, tłumacząc, że im więcej mówimy o domniemanym tajnym ośrodku CIA w Polsce, tym bardziej zapraszamy terrorystów do Polski. „A gdyby twoja córka/żona/siostra zginęła w zamachu, to co byś wtedy powiedział?” – to jeden z delikatniejszych komentarzy, jakich czasem muszę wysłuchiwać.
Zgoda. Tylko wtedy nasuwa się pytanie: kto zaczął? Kto pozwolił, żeby na terytorium Polski łamano wszelkie możliwe konwencje i prawa człowieka? Czy wtedy nikt nie myślał o konsekwencjach? Amerykanie nie stosowali przecież tortur na terenie Stanów Zjednoczonych, bo tam jest to zakazane! Żeby obejść zakaz, wydali rozporządzenie, że podtapianie to nie tortury, a jedynie wzmocniona technika przesłuchań. Ale nawet wówczas nie stosowali tych technik w swoim kraju.
I tu dochodzimy do argumentów używanych przez zwolenników wyjaśnienia całej sprawy. Nie po to przez lata walczyliśmy o wolność – mówią – nie po to ratyfikowaliśmy konwencje o ochronie praw człowieka i nie po to mamy konstytucję, żeby to wszystko naginać dla swoich celów. W 2002 i 2003 roku powodem łamania prawa była walka z terroryzmem, po ujawnieniu pewnych szczegółów całą prawdę wciąż ukrywano, zasłaniając się „polską racją stanu”. To z kolei może spowodować, że za kilka lat może nadejść taki czas, gdy tajne służby będą porywać niewygodnych dziennikarzy i opozycjonistów z ulicy w imię „dobra władzy”. Tak naprawdę zamiatając problem pod dywan, stajemy się pośmiewiskiem Europy.
Gorzej jest tylko w Rumunii. I nawet nie chodzi o postawienie przed sądem winnych, ale o rzetelne wyjaśnienie sprawy. Bo dziś można nam zarzucić, że mieszamy się w sprawy innych (vide Białoruś), a sami pozwoliliśmy na łamanie prawa i nic z tym nie zrobiliśmy.
Nie da się ukryć, że wielu osobom – i to nie tylko politykom – ujawnienie tej sprawy jest nie na rękę. W końcu grozi za to Trybunał Stanu. (Choć tak naprawdę tylko grozi, bo nie znam żadnego polityka, któremu włos spadłby z głowy). W cały proceder zamieszane są oczywiście służby specjalne, ale to przecież politycy rozdawali karty.
Zaczęło się 11 września 2001 roku, gdy rząd Jerzego Buzka deklarował, że atak terrorystyczny na jednego członka NATO zobowiązuje do działania wszystkich sojuszników. I trzeba przyklasnąć takiej interpretacji art. 5 konwencji NATO. Między innymi ze względu na to polscy oficerowie wywiadu pomagali Amerykanom w namierzeniu Al Kaidy. Tajne loty i domniemany ośrodek CIA w Starych Kiejkutach to już lata 2002–2003. Wtedy rządził Leszek Miller. Prezydentem był Aleksander Kwaśniewski. Czy wiedzieli o tym procederze? Zapewniają, że nie. Ale ktoś nadał tajnym lotom status lotów rządowych. Kto? Na to pytanie dziennikarze nie dostali odpowiedzi.
Kolejny rząd – Prawa i Sprawiedliwości – ukrywał informacje. Nie chciał współpracować z komisją Parlamentu Europejskiego, która przyjechała do Warszawy, nie wszczął też śledztwa. To rozpoczęło się dopiero w 2008 roku, gdy u władzy był Donald Tusk. Można gdybać, czy premier chciał – jak deklarował – wyjaśnienia sprawy, czy raczej nie można już było udawać, że nic się nie stało. Dziennikarze w tym wypadku dokładali coraz więcej informacji. Choć muszę przyznać, że niektórzy koledzy po fachu odsądzali nas od czci i wiary.
Dziś dziennikarzy piszących o więzieniach CIA jest jakby nieco mniej. W mediach ciszej, niewiele portali cytuje nowe doniesienia, rzecznik rządu za każdym razem odsyła do niezależnej prokuratury, a ta zasłania się klauzulą „ściśle tajne”. Zresztą patrząc po osobistych doświadczeniach, nie dziwię się, że już brakuje dziennikarzy, którym chce się zaryzykować rozwikłanie tej zagadki.
Śledztwa nie umorzono chyba tylko ze względu na zainteresowanie mediów i organizacji pozarządowych. Lawinę poruszyło dziennikarskie śledztwo Dany Priest. Również my, w Polsce, dołożyliśmy swoją cegiełkę, dostarczając wielu informacji. A także dowodów, które własnoręcznie rok temu przekazałem prokuraturze. Co ciekawe, dysk twardy z wieży kontroli lotów, który rzekomo został spalony, a który odnalazłem, cały czas jest w rękach biegłych, którzy starają się odczytać skasowane informacje. Trwa to już niemal rok! Trudno uwierzyć ostatnim zapewnieniom prokuratora, że w przyszłym roku zakończy śledztwo. Na razie wydaje się, że jest ono może nie narzędziem walki politycznej, ale takim straszakiem przeciwko politycznym rywalom. Choć z moich nieoficjalnych informacji wynika, że śledczy mają już wystarczającą ilość dowodów, by zamknąć śledztwo. Dziennikarze dostępu do tych dowodów są pozbawieni, więc trudno liczyć, by byli skuteczniejsi od prokuratorów.
* Adam Krzykowski, dziennikarz „Panoramy” Telewizji Polskiej. Bada sprawę domniemanych tajnych więzień CIA. Jako pierwszy dziennikarz w Polsce potwierdził lądowanie w Szymanach Boeinga 737 o numerze N313P. Odnalazł zaginioną księgę lotów i dysk twardy z wieży kontrolnej lotniska w Szymanach.
**Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 22 listopada 2011 r. (nr 150) w ramach Tematu Tygodnia: " Łajdactwo zamiecione pod dywan? Tajne więzenia CIA a sprawa polska." Więcej tekstów - Adama Bodnara, Józefa Piniora i Ireneusza Kamińskiego CZYTAJ TUTAJ
Inne tematy w dziale Polityka