Dezawuowanie marszu niepodległości organizowanego przez Jarosława Kaczyńskiego jest dość łatwym zadaniem. Wiadomo przecież, że Tusk to nie Jaruzelski, że marsz nie zostanie rozjechany przez czołgi, a we wtorek rano poleci zarówno „Kawa czy herbata” jak i „Dzień dobry TVN”. A jednak Jarosław Kaczyński nie jest śmieszny i z pewnością marsz nie doprowadzi go do utraty twarzy. Dzieje się tak dlatego, że stan wojenny a także poprzedzający go wybuch „Solidarności” to jedyne żywe mity w polskim życiu politycznym.
Odtwarzanie przewrotu majowego, października 56’ albo nocy teczek stawiałoby każdego polityka poza nawiasem powagi. Odwołanie do stanu wojennego nie działa w ten sposób. Z pewnością patentu na jego wykorzystanie nie ma wyłącznie prawica, bo do stanu wojennego nawiązywali przecież także przeciwnicy IV RP czy lewicowi krytycy terapii szokowej. Wydarzenia sprzed 30 lat zachowują aktualność, bo były ostatnią chwilą, gdy jako zbiorowość odczuwaliśmy możliwość kształtowania historii a nie tylko podlegania jej prawom.
Dlatego też interpretacja „Solidarności” i stanu wojennego podlega odmiennym kryteriom oceny niż odczytywanie innych wydarzeń. Prawdziwość, wiarygodność informacji czy weryfikacja hipotez nie są tu najważniejsze. Kluczowe jest odniesienie do problemu wolności.
Opowieść prawicowa opiera się na sprawdzonych akordach narodowych. Polacy w grudniu 81’ dzielili się na patriotów i zdrajców. Jaruzelski realizował partykularne interesy partii, które powiązane były z interesami ZSRR. Przemoc wobec Solidarności była powtórzeniem odwiecznego gwałtu na polskim narodzie. Naród wytrwał jednak i zawsze zachowuje siłę, aby się podnieść. Prawicowa wolność polega na suwerenności wyznaczania kto jest szczerym patriotą a kto zdrajcą.
Druga interpretacja opiera się na zestawieniu ze sobą wolności łatwej i wolności ciężkiej. Łatwa wolność nie musi przejmować się konsekwencjami i jest czysto negatywna. Opiera się na niedojrzałych odruchach i wybujałych oczekiwaniach. Trudna wolność opiera się na zasadzie rzeczywistości. To zdolność nie ulegania pokusie populizmu i przyjmowania odpowiedzialności za skutki swoich działań. W tej optyce wprowadzenie stanu wojennego było roztropnym stosowaniem wolności, które powstrzymywało nieprzewidywalny rozwój sytuacji. Niepopularność jest oczywistą konsekwencją takiego postępowania. Ten sam rodzaj heroicznej suwerenności pojawia się zawsze wtedy, gdy oświeconym reformatorom przeciwstawia się roszczeniowy lud.
Trzecia interpretacja odwołuje się do napięcia, jakie istnieje między zarządzaniem społeczeństwem a demokracją. Administrowanie może prowadzić do wzrostu dobrobytu i lepszego zaspokojenia potrzeb, ale polega na wyłączaniu kolejnych sfer życia spod kontroli obywateli i umiejętnym ukrywaniu ciemnych stron wzrostu. Kryzysy są momentami powrotu wypieranych kosztów dobrobytu i jednocześnie wiążą się z ożywieniem odruchów wolnościowych. Pojawia się dążenie do rozszerzenia demokracji i przejścia od zarządzania społeczeństwem do samorządzenia społecznego. Stan wojenny był interwencją, która te nadzieje przekreśliła.
Obecny kryzys nie unieważnia aktualności stanu wojennego. Odpowiedzialni są niestety chyba coraz bardziej gotowi na niepopularność. Prawica zapewne zaproponuje niedługo 24-godzinny Trybunał Stanu, bo tylko tak będzie można poradzić sobie z rosnącą rzeszą zdrajców. Najsłabszy jest głos zwolenników samorządzenia a jego utopijnej energii najbardziej nam dziś potrzeba.
* Maciej Gdula, doktor socjologii, członek redakcji „Krytyki Politycznej”.
** Tekst ukazał się w Kulturze Liberalnej z 13 grudnia (nr 153) w ramach Tematu Tygodnia: "Stan wojenny w czasach Facebooka". Więcej tekstów- Jarosława Kuisza, Łukasza Jasiny, Anny Piekarskiej i Filipa Memchesa - CZYTAJ DALEJ
Inne tematy w dziale Polityka