Kultura Liberalna Kultura Liberalna
217
BLOG

Don Quixote vive! Recenzja filmu „Człowiek, który zabił Don Kichota”

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Gilliam stanął w szeregu twórców, którzy latami mierzyli się z arcydziełem Cervantesa. Być może jednak paradoksalnie najciekawszym efektem tych zmagań byłoby niezwieńczenie ich ukończeniem filmu?

Terry Gilliam nie jest dandysem, chciał zrobić swój film o Don Kichocie i go zrobił – tak, żartobliwie parafrazując Charles’a Baudelaire’a, można skomentować wejście do kin „Człowieka, który zabił Don Kichota”. Choć reżyser podróżuje teraz z filmem po festiwalach i namawia, by traktować go jak każdy inny, nie warto zapominać, że powstawał niemal trzydzieści lat. Wydaje się, że tak długa historia zmagań z dziełem źle na nie wpłynęła. W niektórych komentarzach sugeruje się, że lepiej byłoby, gdyby Gilliam skończył film kilkanaście lat temu, wtedy gdy jego zmaganiom w Hiszpanii towarzyszyła kamera Keitha Fultona i Louisa Pepego („Zagubiony w La Manchy”, 2002). W innych pojawia się sugestia, że powrót do „Don Kichota” zakrawa o donkiszotowską uporczywość, a ta, jak wiadomo, jest szkodliwa. Patrząc z perspektywy innej niż widz czy filmoznawca można jednak potraktować powyższe zarzuty inaczej. Refleksje, które prowokuje film Gilliama, mówią bowiem coś istotnego o kulturze późnej nowoczesności, która – jak się okazuje – ma problem zarówno z „Don Kichotami” skończonymi, jak i niedokończonymi. Przyjrzyjmy się jednak najpierw temu, jaki jest stosunek „Człowieka, który zabił Don Kichota” do literackiego pierwowzoru.

Którego „Don Kichota” czytał Gilliam?

W wywiadach z twórcami filmu zwraca uwagę to, że zarówno Terry Gilliam, jak i Adam Driver (filmowy Toby) przyznali się, że przeczytali tylko pierwszą część powieści Cervantesa, a zatem książkę wydaną w 1605 roku. Tymczasem to, co oglądamy na ekranie – rozwarstwienie rzeczywistości będące efektem sławy Don Kichota oraz różne mistyfikacje i czary, które dzieją się na zamku rosyjskiego magnata alkoholowego – wskazuje, że obcujemy raczej z adaptacją książki, którą Cervantes napisał w 1615 roku, na rok przed śmiercią.

Przypomnijmy: trzydzieści rozdziałów, czyli jedna czwarta drugiej części powieści, rozgrywa się w zamku książęcym, który Nabokov nazwał „izbą tortur”, miejscem psychicznego, barbarzyńskiego znęcania się nad rycerzem. U Gilliama zobaczymy m.in. słynną scenę z koniem Kołkowcem, na którym Don Kichote musi polecieć do królestwa Kandai, by odczarować brodate dwórki czy „płonącą” na stosie Angelikę (grana przez Joanę Ribeiro postać łączy w sobie tożsamości Altisidory i Dulcynei). W tej części powieści Cervantesa, wraz z nocą, podczas której rycerz dostrzega oczko w szmaragdowych pończochach, zaczyna się jego pogrążanie się w melancholii. Zdaniem wielu komentatorów to ona ostatecznie zabija Don Kichota. W filmie, choć reżyser decyduje się pokazać tę zachwycającą, pełną smutku i żałości scenę, to jednak nie metafizyka, lecz fizyka – upadek z wysokości – zabija bohatera. Scena wyjęta zostaje zatem z logiki cervantesowskiej narracji i nie jest to jedyny przypadek: podobnie można traktować ujęcia dwóch postaci na tle mitycznej równiny, które pojawiają się tylko na początku i końcu filmu jako kulturowy cytat. To, że Gilliam unika pustej, nudnej, przestrzeni tierra de paso (hiszp. strefy tranzytowej), najlepiej widać zresztą w wizualnie ekscytującej sekwencji zrealizowanej w miejscu, które stanowi połączenie zajazdu i obozu nielegalnych arabskich imigrantów, a którą reżyser postanowił dołączyć do filmu na tydzień przed ukończeniem montażu.

Reżyser nie zrobił filmu o Don Kichocie dlatego, że fascynował się postmodernistyczną grą z odbiorcą, ludycznym, diabolicznym poczuciem humoru, rozprzestrzenianiem się donkiszotyzmu, pełnym repetycji, imitacji i wariacji stylem Cervantesa – za co cenimy drugą część powieści. Gilliamowi wcale nie jest też bliżej do komentujących istotę cervantesowskiej perspektywy „Medytacji o Don Kichocie” José Ortegi y Gasseta niż do wydobywających z „Don Kichota” egzystencjalny, tragiczny, religijny wymiar esejów Miguela de Unamuna. Znając język filmowy autora „Bandytów czasu”, mielibyśmy prawo do tego rodzaju supozycji co do kształtu ekranizacji „Don Kichota”. A zatem moglibyśmy po Gilliamie spodziewać się brawurowej, bezkompromisowej, ironicznej zabawy z hiszpańskim bohaterem.

Tymczasem Gilliam pozostaje raczej wierny pierwszej części „Don Kichota”: w której Cervantes kreśli sylwetkę samotnej postaci otwierającej nowoczesność i z której pochodzą – mające status symboli – przygody z wiatrakami, owcami czy bukłakami wina. To w niej zdefiniowana jest przestrzeń wartości, która z Alonsa Quijany uczyniła Don Kichota: pragnienia sprawiedliwości, wolności, prawdy czy autentyczności. Konflikt z tymi wartościami pokazuje Gilliam przez przeciwstawienie Don Kichota i Toby’ego, który wyrzekł się marzeń o pracy reżysera, by kręcić reklamy.

To w napięciu między nimi – oraz w późniejszej przemianie Toby’ego – niczym w soczewce skupia się nakreślony przez niemieckich romantyków, m.in. Friedricha von Schlegela, Friedricha Schellinga, Heinricha Heinego, konflikt między idealizmem a realizmem, który zobaczyli oni właśnie w „Don Kichocie”. Zauważmy, że figury Toby’ego reżyser nie porzucił przez dekady przepisywania scenariusza.

Sueños

Cała recenzja TUTAJ

Magdalena Barbaruk

kulturoznawczyni, adiunkt w Instytucie Kulturoznawstwa UWr. Autorka książek: „Długi cień Don Kichota” (Kraków 2015 / „The Long Shadow of Don Quixote”, Frankfurt am Main 2015) oraz „Sensy błądzenia. La Mancha i jej peryferie” (Kraków 2018). Zrealizowała film dokumentalny „Błędne mapy” (2014). Prowadzi badania nad potencjałem literatury w kształtowaniu sposobów życia i przestrzeni. Aktualnie prowadzi badania nad Amereidą, latynoamerykańską poetycko-architektoniczną „utopią w ruchu”.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura