Zrobiłem jakiś czas temu głupotę i wszedłem na forum miłośników broni palnej. Wiedziałem z góry, że robię głupotę, bo środowisko to znam w miarę dobrze. Dzieli ono ludzi na swojaków (ci, którzy deklarują absolutne uwielbienie dla broni palnej i twierdzą, że jest ona panaceum na wszystkie problemy czegokolwiek i kogokolwiek) i lewackie mendy. I tak oto ja, z moim muszkietem 19mm i marzeniem o posiadaniu pewnego dnia M4 (karabinka szturmowego, nie mieszkania) zostałem lewacką mendą. A to dlatego, że nie uważam, że dostęp do broni palnej powinien być powszechny i nie uważam, że każdy powinien mieć prawo chodzić z nią poza domem. Nie pierwszy raz, nie ostatni. Przy okazji nałykałem się dawki tych "argumentów", o których mówiłem poprzednio - rytmicznie wywrzaskiwanych sloganów, nad którymi nikt się już nie zastanawia, bo samo zastanowienie się nad nimi czyni człowieka lewacką mendą.
Oczywiście ukochane statystyki i przykłady jednostkowe. Gdzieś w USA jest pono miejscowość, w której każdy ma obowiązek posiadania broni palnej. I przestępstw tam nie ma. W porządku - w Walii znajdziecie masę miejscowości, w których nikt nie ma broni palnej, a ostatnie przestępstwo popełniono w okolicach II Wojny Światowej i była to kradzież roweru. Co z tego? W obu przypadkach - nic.
Co ciekawe i zadziwiające (choć w sumie po poznaniu środowiska przestaje takim być) to absolutna wiara fanatyków broni palnej w dogmat o Ograniczaniu Przestępczości. Dogmat ten mówi, że tam, gdzie broń palna jest powszechna, przestępczość spada. Jest dogmatem, albowiem nie ma na jego potwierdzenie absolutnie żadnych danych, poza ślepą wiarą wyznawców.
Weźmy sobie kilka krajów o powszechnym i łatwym dostępie do broni palnej. Stany Zjednoczone, w początkach XX wieku, były krajem tak krzyczącego bezprawia, korupcji i wszechwładzy bandytów, że porównać je można właściwie tylko do obecnej Rosji. Od tego czasu do czasów obecnych zmieniły się uprawnienia i siła policji z właściwie nieistnienia, do instytucji silnych i współczesnych. Natomiast nasycenie społeczeństwa bronią palną zasadniczo się nie zmieniło (a jeśli już, to raczej spadło, niż wzrosło). Jeśli istnieje więc bezpośrednia korelacja między ilością broni palnej a przestępczością, to nic nie powinno ulec zmianie. Ale uległo. Stany Zjednoczone są obecnie krajem w miarę bezpiecznym.
Bardziej współczesny przykład - Somalia. Nasycenie bronią palną niemal stuprocentowe. Ma ją kto chce mieć i nie musi się ograniczać do pistoletów. Karabinki szturmowe, ciężkie karabiny maszynowe, granatniki przeciwpancerne - istny raj. Zgodnie z tezą, że wzrost nasycenia bronią palną jest proporcjonalny do wzrostu bezpieczeństwa i spadku przestępczości, Somalia powinna być najbezpieczniejszym krajem na świecie. Jest?
Stany Zjednoczone, Czad, Somalia, Szwajcaria, Irak. Czy są między nimi jakieś podobieństwa? Tylko to, że w każdym z nich dostęp do broni palnej jest łatwy i w miarę powszechny. W myśl tezy Wyznawców poziom przestępczości w tych krajach powinien być podobny. Jest?
Trzeba być wybitnie ślepym na fakty, żeby nie widzieć, że między ilością broni palnej w rękach populacji a poziomem przestępczości nie istnieje nawet ślad zależności. Można bez problemu zestawiać kraje o skrajnie różnym poziomie przestępczości i podobnym nasyceniu bronią palną i o skrajnie różnym poziomie nasycenia bronią palną i takiej samej przestępczości. Zależność nie istnieje.
Dostępność broni palnej dla zwykłych obywateli nie jest wymogiem praktycznym. Ani zastąpi, ani pomoże policji. Nie wpłynie na bogactwo, nie wpłynie na przestępczość (chociaż może zmienić jej naturę). Jej praktyczne skutki są przyzerowe. Argumenty przemawiające za udostępnieniem obywatelom owej broni są natury czysto etycznej. Sytuacja w której broń ma tylko policja i bandyci, a obrona własnego życia i/lub życia bliskich przed bandytą jest zbrodnią jest moralnie obrzydliwa. Człowiek zaatakowany we własnym domu ma moralne prawo odpowiedzieć ogniem, państwo natomiast nie ma prawa wymuszać sytuacji w której bandyta zawsze ma przewagę. Jeśli ktoś uważa, że bandytę należy przytulić, wysłuchać i zrozumieć, to na zdrowie, ale powinien to być jego wyłączny wybór. Czyli niech on wychodzi z chlebem na tacy, przytula i rozumie, a ja chcę móc wywalić w śmiecia cały magazynek. Każdy będzie miał to, czego chce. Czy argument moralny nie jest silniejszy niż bzdurne argumenty praktyczne, które nie wytrzymują jakiejkolwiek konfrontacji z faktami?
Jestem Quellistą, wierzącym w słowo Adama Smitha i chronienie najsłabszych przed skutkami owego słowa. To chyba czyni mnie centrystą. Niech i tak będzie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka