Moje nieszczęście polega na tym, że dość wcześnie nauczyłem się nieufności. Nawet gdybym był wierzący, w moim porywie ku Bogu, byłyby jakieś zastrzeżenia i szczypta nieszczerości. Emil Cioran
O ile łatwiejsze jest ujawnianie charakteru naszej seksualności, intymności - niż otwieranie duszy w sprawach związanych z Bogiem, wiarą.
Nawet nie na poziomie naszych przewinień wobec Niego, ale jak wygląda sama konstrukcja sacrum naszego przymierza z Nim.
Mój ekstrawertyzm tu też nie pomaga.
Jednak postanowiłam, że pojawi się tak ważki temat.
Odwołam się się do pewnego przeżycia.
Kilka lat temu niespodziewanie zostałam zaproszona na ślub kolegi. Ponad dekada różnicy w metryce - ale bardzo polubiliśmy się. Pomimo młodego wieku, szybko został wdowcem - rak żony.
Kilka lat potem poznał dziewczynę via net. Zakochali się i ślub. Zmienił dla niej miasto.
Zaskoczona zaproszeniem na ślub, wesele - pojechałam. Ze mną zabrał się znajomy kapłan kolegi Piotrek. Nie znałam go wcześniej.
Ślub w krakowskim kościele - tuż przed kazaniem wpada zdyszany Piotrek - w jeansach, plecakiem na ramieniu.
"No ten to się ostro spóźnił" - pomyślałam sobie - ale jaki szok - za chwilę on we własnej osobie wchodzi na ołtarz z kazaniem dla nowożeńców.
Zajecudne miał to kazanie - co zresztą powiedziałam mu już przy stole weselnym. Szeroko uargumentowałam, dlaczego wysoko oceniam jego refleksję.
Pamiętam, że zaczął homilię od słów:
- Milość nie ma nic wspólnego z M - jak miłość, czy kapłaństwo - z P - jak plebania:-)
Nie słodził jaki to miód i cud czeka małżonków. Bez gromowładnych, pouczających wycieczek - eksplikował na czym polega trud milości i ile jest piękna w tym trudzie.
Już na weselu - prawie 10 godzin trwała nasza rozmowa. O życiu o Bogu - w wielu sprawach mieliśmy tożsame stanowiska, ale było kilka punktów do ostrego przedyskutowania.
W pewnym momencie myślałam, że da mi z liścia - tak był pobudzony tematem. Jego twarz nabiegła groźnie krwią...jak nic - bałam się, że mi dołoży...
Ale potem stało się coś, czego do końca życia nie zapomnę.
Bo nie tyle skapitulowałam, co odpuściłam sobie drążenie tematu - w końcu wesele, radość, relaks - ale skonstatowałam:
- Wiesz Piotrek, zaskakujące jest to, że wyraźnie w mej optyce Bóg jest większą Miłością niż w Twej....
Były tylko dwie opcje jego reakcji:
- albo atak - no jak mogę tak myśleć a propos jego osoby, w końcu duchownego...i to z niebywałą inteligencją...
- albo... - no właśnie....
Moje słowa strzelily w niego jak piorun. Głęboko odetchnął, oparł się swobodnie o oparcie krzesła, delikatnie uśmiechnął się do mnie i widziałam w nim wstyd. Autentyczny wstyd i był bardzo poruszony - ale w taki ładny, spokojny sposób.
Kiedy pomykaliśmy przez autostradę na ślub - nie pytał nikogo z obecnych czy chcemy nabożeństwo w aucie.
Opowiedział jakiś tam kolejny dowcip, potem nagle wyjmuje Brewiarz i na głos zaczyna modlić się - trwało to blisko godzinę.
Potem jak nic, wrócił do rozbawiania obecnych.
To było dla mnie niesamowite doświadczenie - jak kiedyś moja spowiedź na szosie, nocą - na wakacyjnej wyprawie...
Gdy wracaliśmy autem z wesela - to samo - ale uderzyło mnie co innego - pięknie pomodlił się za mnie, tak imiennie.
Już wiedział wiele o mnie, o mych obawach, o tym co przeżyłam...w jakim stanie jestem...
Choć na ślub zostałam zaproszona z ówczesnym moim partnerem - właściwie całe wesele przegadałam z duchownym.
Pan młody wręcz skonstatował z uśmiechem:
- Ja wiedziałem, że muszę was razem posadzić!:-)))
Sięgam po to miłe wspomnienie dla szerszej myśli.
Wpis otwiera cytat o zależności nieufności do wiary.
Przy zastrzeżeniu, że ufność nie jest tożsama z naiwnością - deficyt ufności utrudnia nie tylko dialog z Bogiem, ale w ogóle budowanie relacji z drugim człowiekiem.
Nieufność to wdrukowany lęk przed tym, by nas nie skrzywdzono, by z nas nie zadrwiono, nie wydymano.
Ale jeśli już, to te akty nieprawości zafunduje nam człowiek, a nie Bóg.
Autentyzm wiary nie polega na rytuale w gorsecie pamięci jak nas wychowano.
Wiara jest spójna z miłością, a jeśli tak - i ona wymaga etapów konfrontowania - pytań, nawet buntu.
Bo tylko wtedy jest żywa, a nie jak martwa Biblia wepchnięta w ciąg grzbietów innych książek.
Nigdy nie dopadł mnie kryzys wiary.
W siebie tak, ale nie w Boga.
W jakimś sensie mam ten komfort, że nie muszę wierzyć - ja wiem...
Nie bez oporów, ale kiedyś zrelacjonowałam kapłanowi co mi się wydarzyło.
Mały, nadmorski kościółek - msza i moja modlitewna intencja, by Bóg podpowiedział mi jak poradzić sobie z pewnym, konkretnym problemem.
Jak mantrę powtarzałam w myślach ową prośbę.
Już przy balaskach kapłan podaje mi Komunię i dzieje się coś tak zaskakującego, wręcz wprawiającego mnie w szok - że trzymał mnie on jeszcze kilka dni później.
Bo otrzymałam answer - tak dosłowny, tak nie po mej myśli, wręcz początkowo mnie oburzający - że nie miałam wątpliwości, iż to nie moja autorska myśl.
Komentarz księdza, któremu to opowiadałam:
- Nawet nie wiesz jak ci zazdroszczę!
W całym moim życia miałam jaszcze kilka takich przeżyć, choć mniej zamanifestowanych.
Tamto było jak obuchem w głowę...
Wiara to nasza głęboka intymność.
Wiara to podmiotowe budowanie relacji z Bogiem.
Nigdy - powórzę - nigdy nie zdarzyło mi się wejść na wredny poziom protekcjonalizmu - jak ktoś ma wierzyć, co ma z Bogiem czynić w swej biografii.
Moja Córka jest głęboko wierząca - ale też dlatego, że dałam jej pełną swobodę szukania Boga.
Jej kryzys wiary bolał mnie cholernie - ale doskonale wiedzialam, że presja w tak delikatnej sferze da odwrotny skutek.
Co się okazało?
Ów kryzys był niczym innym - jak wydobycie się motyla z kokonu konieczności wiary - dla wolności jej podmiotowego budowania.
Żadnej miłości nie można wmówić - do Boga podobnież.
Dlatego szalenie mnie irytują próby ustawiania mnie, pouczania jaka mam być wobec Boga.
Ja już jestem z Bogiem. I nigdy z Nim nie zrywałam, pomimo mej oczywistej, bo ludzkiej - grzeszności.
Bóg jest bliżej nas, niż my siebie samych. Augustyn z Hippony
Inne tematy w dziale Rozmaitości