Andrzej Szymon Kozielski Andrzej Szymon Kozielski
867
BLOG

Sprawa ks. Alfonsa Millera. Oskarżenie – śledztwo – wyrok – uwolnienie

Andrzej Szymon Kozielski Andrzej Szymon Kozielski Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

  

Sprawa ks. Alfonsa Millera. Oskarżenie – śledztwo – wyrok – uwolnienie

13 lutego 1952 r. został tymczasowo zatrzymany przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Opolu (dalej WUBP) „w związku z prowadzonym dochodzeniem” ks. Alfons Miller , proboszcz z Zawadzkiego w powiecie Strzelce Opolskie, pochodzący z małego górnośląskiego miasteczka Leśnica , malowniczo położonego na stoku Góry św. Anny . Tego samego dnia zarządzono rewizję domową u ks. Millera. Zlecił ją (nomen omen) Józef Herod, oficer śledczy opolskiego WUBP w oparciu o art. 91 § 2 Kodeksu wojskowego postępowania karnego (KWPK) z 23 czerwca 1945 r. i art. 142 Kodeksu postępowania karnego z 19 marca 1928 r. (KPK) . Podczas rewizji domowej, która odbyła się dwa dni później, „zakwestionowano” m. in. różnego typu zapiski i bruliony, 5 książek w tym 5 egz. Niedzielnego mszalika, fotografie i dwie książeczki wojskowe należące do poległych żołnierzy niemieckich . Podczas drugiej rewizji, tym razem osobistej, która została przeprowadzona także 15 lutego, „zakwestionowano” z kolei: kwotę pieniędzy, obrączkę i koronkę zęba z „żółtego metalu” i zegarek ze „srebrnego metalu”, klucze, papierosy, rękawiczki, okulary, szalik wełniany, dwa sznurowadła „od butów” i laskę trzcinową” . Na koniec, tego samego dnia, ppor. Stefan Proszowski z opolskiego WUBP przesłuchał ks. Millera . Podczas tego pierwszego z długiej serii badań, ks. Miller przedstawił swój życiorys oraz zeznał m. in., że od 1934 r., kiedy to został proboszczem parafii w Zawadzkiem, był prezesem Kongregacji Mariańskiej. Do 1938 r. zebrania odbywały się w sali parafialnej, później, aż do roku 1944 zebrania nie mogły odbywać się poza kościołem. Po wyzwoleniu, w maju lub kwietniu 1945 r. ks. Miller założył w swej parafii stowarzyszenie katolickie pod nazwą Kongregacja Mariańska , które prowadził do września 1949 r. W tym czasie zebrania odbywały się także w sali parafialnej i niekiedy w kościele .

***

W tym miejscu wypada przypomnieć pewien fakt. Otóż 5 sierpnia 1949 r. władza „ludowa” wydała dekret o zmianie niektórych przepisów prawa o stowarzyszeniach , stawiający przed stowarzyszeniami wyznaniowymi alternatywę: albo pełne poddanie się kontroli władz, albo delegalizacja . Celem było pozbawienie związków wyznaniowych możliwości prowadzenia działalności formacyjnej za pośrednictwem organizacji religijnych. Starano się „z całą stanowczością nie dopuścić do wdzierania się kleru i organizacji katolickich na grunt robotniczy” . Nowa regulacja zmieniła brzmienie art. 9 lit. a Prawa o stowarzyszeniach z 1932 r. poprzez zniesienie zapisanego tam wyłączenia zrzeszeń mających na celu wykonywanie kultu religijnego. Stowarzyszenia religijne zostały zobowiązane do dokonania rejestracji w ciągu 90 dni od daty wydania dekretu lub ulegały rozwiązaniu . Szczegółowy tryb rejestracji zawarty był w rozporządzeniu Ministra Administracji Publicznej (MAP) z dnia 6 sierpnia 1949 r. w sprawie wykonania dekretu z 5 sierpnia 1949 r. o zmianie niektórych przepisów Prawa o stowarzyszeniach . Jednak rzeczywisty sposób postępowania w tej sprawie wskazywała tajna instrukcja nr 30 Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego (MBP) z 1 września 1949 r. Zgodnie z nią rzeczywistym organem decyzyjnym w kwestiach tyczących się rejestracji stowarzyszeń wyznaniowych były urzędy bezpieczeństwa, chociaż Prawo o stowarzyszeniach oddawało kompetencje w tym względzie organom administracji państwowej . „W konsekwencji, nie mogąc się zgodzić na poddanie stowarzyszeń wyznaniowych pełnej inwigilacji aparatu bezpieczeństwa państwowego oraz na narażenie ich członków na represje poprzez ujawnienie ich personaliów, Episkopat Polski wydał polecenie, aby „stowarzyszenia kościelne, których celem było wykonywanie kultu religijnego lub prowadzenie działalności charytatywnej i formacyjnej, a zwłaszcza stowarzyszenia młodzieżowe, nie zwracały się do władz państwowych w sprawie rejestracji. Z dniem 3 listopada 1949 r. została zawieszona ich działalność” .

Mniej więcej we wrześniu 1949 r. ks. Miller zaprzestał prowadzenia Kongregacji (Sodalicji) Mariańskiej w Zawadzkiem. Jak zeznał, obawiał się „narażenia osób świeckich wchodzących w skład Zarządu”, a konkretnie „kontroli ze strony władz administracyjnych”. Już na pierwszym przesłuchaniu proboszcz podał personalia członków Zarządu Kongregacji . Podczas tego przesłuchania ks. Miller wspomniał także o istnieniu w parafii Towarzystwa Młodzieży Katolickiej (gdzie indziej – Towarzystwa Młodzieńców Katolickich - TMK), którego był doradcą duchownym. Zeznał, że poinformował Gertrudę Niesłoną i Karola Szostaka – liderów obu wspólnot o prawnym obowiązku rejestracji decydując jednocześnie, że z „legalizacji” stowarzyszeń rezygnuje w przekonaniu, iż pociągnie to za sobą „kontrole przeprowadzane przez władze administracyjne”. Ks. Miller przekazał także personalia innych księży z którymi „rozmawiał na temat legalizacji stowarzyszeń” (ks. ks. Emil Cebula ze Staniszcz Wielkich, Jan Gładysz z Dobrodzienia, Józef Białas z Kielczy) .

15 lutego 1952 r. sierżant Józef Jakubik z opolskiego WUBP wniósł do wojskowego prokuratora rejonowego w Opolu wniosek o zastosowanie wobec ks. Alfonsa Millera, podejrzanego o dokonanie przestępstwa z art. 86 § 1 Kodeksu karnego Wojska Polskiego (KKWP) – „środka zapobiegawczego – aresztu tymczasowego z osadzeniem w więzieniu w Opolu”. W jaki sposób na podstawie jednego przesłuchania, które nie wykazało zresztą żadnego złamania prawa, „przypisano” ks. Millerowi chęć dokonania zbrojnego zamachu stanu – z art. 86 KKWP (tzw. „zbrodnia stanu” ) oskarżano np. „żołnierzy wyklętych” - pozostanie tajemnicą opolskiego UB. Wydaje się, że funkcjonariusze zastosowali tutaj w praktyce znaną współczesną maksymę prawniczą domniemanego autorstwa Andrieja Wyszyńskiego „daj mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. Ujawniając księdza – zamachowca można było w tych latach z pewnością liczyć na co najmniej pochwałę ze strony przełożonych. Areszt miał mieć zapewne charakter wydobywczy i skłonić kapłana do przyznania się i wydania współpracowników. Tak właśnie się stało. Dlaczego, o tym poniżej.

Postanowienie o tymczasowym aresztowaniu ks. Millera zostało wystawione przez Wojskową Prokuraturę Rejonową w Opolu 16 lutego 1952 r. W uzasadnieniu napisano, że „w okresie od jesieni 1950 r. do dnia 15 II 1952 r. na terenie Zawadzkiego powiat Strzelce Opolskie w celu założenia nielegalnej organizacji wszedł w porozumienie z innymi osobami”, co zakwalifikowano jako przestępstwo z art. 88 § 1 w zw. z art. 86 KKWP . Kwalifikacja ta była oczywiście dalej bzdurna, gdyż ks. Miller żadnej organizacji jesienią 1950 r. nie zakładał, jedynie co najwyżej zrezygnował z obowiązkowej „legalizacji” od dawna istniejących, jednak zniknęło już zagrożenie karą główną na rzecz ewentualnej kary więzienia.

18 lutego 1952 r. ks. Miller został przesłuchany ponownie . Oficerem śledczym był por. Bielecki (imię nieznane) z Okręgowego Zarządu Informacji Okręgu Wojskowego nr 4 z Wrocławia, czyli przedstawiciel kontrwywiadu wojskowego , który rozpoczął „pracę” z ks. Millerem po jego tymczasowym aresztowaniu. Proboszcz z Zawadzkiego zapytany o osoby, z którymi „utrzymuje bliższe znajomości”, wymienił nazwiska i adresy 5 księży i tyluż świeckich . Stosunki z księżmi miały charakter towarzyski, koleżeński, ze świeckimi natomiast proboszcz kontaktował się głównie w sprawach kościelnych. Ks. Miller przypomniał sobie, że J. Ziaja schował na jego polecenie książki niemieckie („cała biblioteka”) na strychu koscioła. Książki te władze kościelne w 1945 r. nakazały wprawdzie oddać, jednak ks. Miller uznał, że „mogą być jeszcze potrzebne”. Zapytany o swoją „wrogą działalność przeciwko obecnemu ustrojowi” odpowiedział, że takowej nie prowadził, niemniej jednak rzekł, iż „były pewne kroki poczynione […], które mogą świadczyć, że prowadziłem wrogą działalność”. Do nich zaliczył ukrycie wspomnianych niemieckich książek, czytanie podanych mu przez organistę Paruzela wycinków prasowych, które ten ostatni otrzymał w poczcie od krewnych z Zachodnich Niemiec, a które były „wrogiej treści obecnemu ustrojowi”. Ostatni wątek widocznie zainteresował śledczych, gdyż ks. Miller szeroko opowiedział o tym, jak to w latach 1949 – 1950 rzeczony Paruzel przychodził do niego i dawał mu te wycinki, a on – ks. Miller – czytał je i oddawał Paruzelowi. Powtórzyło się to w roku 1951. W wycinkach tych znajdowały się apele do Niemców, którzy opuścili Śląsk po II wojnie światowej, aby „nie tracili nadziei, gdyż przyjdzie czas, że znów powrócą na swoje ziemie”. Wycinki te Paruzel dostawał od swego syna, a także od niejakiej Elżbiety Bul lub innej osoby, nieznanej z nazwiska, która zamieszkiwała w pobliskim Krasiejowie. Osoby te były bliskimi znajomymi Paruzela, jednak nie krewnymi . Nazajutrz, 19 lutego 1952 r. odbyło się następne przesłuchanie, będące kontynuacją poprzedniego. Przesłuchującym był por. Bielecki. Ks. Miller zapytany o swoją „wrogą działalność” stwierdził m. in., co następuje: „Na przesłuchaniu w dniu 18 lutego 1952 r. zeznałem, że nie prowadziłem wrogiej działalności przeciwko obecnemu ustrojowi. Dzisiaj jednak doszedłem do wniosku, że wypowiedzi moje jak również fakty o których podałem już w poprzednim protokóle stanowiły wrogą działalność skierowaną przeciwko obecnemu ustrojowi. Wypowiedzi moje były wrogie, powstałe u mnie wskutek niezadowolenia mego z obecnie panujących stosunków i zdaję sobie sprawę, że godziły one niekorzystnie w interesy Państwa Polskiego” . Zapytany o „konkretne fakty wrogich wystąpień” powiedział, że po wojnie pragnął uniknąć wysiedlenia do Niemiec, gdyż czuł się Polakiem, jednak pod wpływem działań szabrowników „powstało u niego niezadowolenie z tego” i „poczuł nienawiść do zaistniałych stosunków po wojnie”. W 1948 r. odebrano mu możliwość prowadzenia lekcji religii w szkole, co „utrwaliło lepiej jego nienawiść do stosunków panujących w Polsce”. Od tego też czasu rozpoczął ks. Miller krytykować panujący ustrój w rozmowach z różnymi ludźmi. I tak, w końcu 1950 r. lub w początkach 1951 – zdarzyło się to w rozmowie z ob. Stochlikiem, kierownikiem wydziału ds. wyznań Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu, który nakłaniał ks. Millera do wzięcia udziału w zjeździe księży – patriotów. Ks. Miller powiedział mu, że „posiada gniew”, gdyż jest przekonany, że „chcą go wykończyć, bo jest autochtonem”. Mówił także, że „w krajach zachodnich jest większa wolność, a księża swobodnie mogą prowadzić naukę religii”. Kolejna sprawa to interwencja przedstawiciela Urzędu Likwidacyjnego ze Strzelec Opolskich, który posądził ks. Millera o zatrzymanie jakichś poniemieckich mebli, a ten odebrał to jako chęć poderwania jego autorytetu i próbę robienia z niego złodzieja. Wreszcie rozmowa z nieszczęsnym organistą Paruzelem podczas powrotu z pogrzebu w 1951 r., podczas której ks. Miller stwierdził, że w Niemczech Zachodnich ludziom musi powodzić się lepiej niż w Polsce „ludowej”, ponieważ paczki żywnościowe wysyłane są z Niemiec do Polski, nie zaś odwrotnie. „Wyraził także niechęć” z tego powodu, że po wojnie został w Polsce. Jak „zapodał” ks. Miller – „Paruzel do mojego przypuszczenia ustosunkował się przychylnie i poparł wypowiedzianą przeze mnie myśl”. Do Paruzela także w 1951 r. ks. Miller powiedział, że Polacy nie kochają autochtonów, uważają ich za szwabów i nie mają do nich zaufania. I tutaj Paruzel poparł swego proboszcza, jak się później okazało, na swoją zgubę. Gdy ks. Miller nie otrzymywał przez pewien czas „bonów na mięso” w 1951 r., „wypowiedział się do swojej kucharki ob. Anny Herzog, że teraz przyjdzie nam wszystkim powoli zginąć, gdyż nie jesteśmy potrzebni” . Ponadto były proboszczowskie wypowiedzi dotyczące niewłaściwego traktowania ludności śląskiej w państwie polskim. Do swej „wrogiej działalności” ks. Miller zakwalifikował „dwuznaczne wypowiadanie się na kazaniach”, a także odbytą w połowie lat czterdziestych XX w. rozmowę z profesorem gimnazjum w Zawadzkiem (nazwisko profesora: „Brosz” lub podobnie), w której stwierdził, że „my, Ślązacy, jesteśmy rozczarowani” (nie podając jednak przyczyny tego rozczarowania). Ponadto, podczas odwiedzin chorych w ich domach, wspomniał niejakiemu ob. Garcorzowi, iż „spodziewaliśmy się czegoś lepszego”, mając na myśli stan wolności religijnej w „ludowym” państwie. Na koniec ks. Miller zaznaczył, że nie jest pewien, czy wyznał wszystko, bo jakieś wrogie wypowiedzi mógł już zapomnieć .

Kolejne przesłuchanie odbyło się 20 lutego 1952 r. Przesłuchiwał por. Bielecki z Informacji Wojskowej w asyście kpt. Grzelaka, kierownika sekcji śledczej WUBP w Opolu . Pierwsze pytanie dotyczyło powstania Stowarzyszenia Młodzieńców Katolickich (zapewne tożsamego z przedstawianym wcześniej przez ks. Millera Towarzystwem Młodzieńców Katolickich czy Towarzystwem Młodzieży Katolickiej) na terenie parafii Zawadzkie. Zostało ono zorganizowane „mniej więcej” w 1946 r. pod kierownictwem proboszcza przez Józefa Ziaję, którego zastępcą był Karol Szostok. Sekretarzem był niejaki Gola, a skarbnikiem – Stefan Rzezik. Rozwiązanie stowarzyszenia miało nastąpić do 3 listopada 1949 r. (patrz wyżej), jednak ks. Miller postanowił kontynuować jego działalność dalej, jednak bez oficjalnej rejestracji, czyli nielegalnie. Rejestracji unikał, ponieważ bał się ingerencji czynników państwowych w działalność stowarzyszenia . Po 3 listopada 1949 r. SMK zatem nadal istniało, organizowane były spotkania i zbiórki, jednak bez udziału proboszcza. Ten jednak był świadomy tego, co się działo, a nawet zalecał Szostokowi wchodzenie do kościoła „bocznym wejściem” .

Codzienne przesłuchania kontynuowano. 21 lutego 1952 r. ks. Miller przekazał przesłuchującemu go por. Bieleckiemu listę nazwisk osób z którymi „utrzymywał bliższą znajomość” . Znajomość ta polegała na częstych spotkaniach z wymienionymi osobami w ramach SMK, byli oni ministrantami, a także pomagali w pracach przy kościele. Ks. Miller wskazał także miejsca przebywania tych osób („miasto” Zawadzkie), co do Karola Szostoka poinformował także, że od końca1950 r. odbywał on zasadniczą służbę wojskową. Wreszcie proboszcz z Zawadzkiego powiedział śledczym, że z tymże Szostokiem przeprowadził rozmowę „na temat wyzwolenia Śląska [spod władzy polskiej] i utworzenia samodzielnego państwa” na tych ziemiach . Wyznanie to, jak się później okazało, zaprowadziło Szostoka na ławę oskarżonych, gdzie otrzymał karę śmierci, jednak o tym niżej. Wzorem dla państwa śląskiego miałaby być Szwajcaria, która „też jest niedużym państwem i istnieje”. Szostok miał poprzeć tę ideę „w całej rozciągłości”. Uzupełniając ten wątek na wezwanie przesłuchującego, ks. Miller dodał, że „na terenie Zawadzkiego istnieje założony przeze mnie „Związek powstańców o wyzwolenie Śląska od Polski”. Dalej ksiądz fantazjował, że organizacja ta gromadziła broń „niezbędną w razie konfliktu wzajemnego, aby zdobyć władzę i ustanowić samodzielne państwo Śląsk” . Broń miała być składowana w jakimś spichrzu, na strychu i w piwnicy, a stanowić ją miało 100 sztuk karabinów, 20 karabinów maszynowych i 100 pistoletów. Uzbrojenie miało być pozyskiwane (kupowane) od żołnierzy cofających się wojsk niemieckich i zbierane na polach przez ks. Millera, Juliusza Kocha, Piotra Sumienko (?) i Karola Opielę. Nadzór nad magazynem miał sprawować niejaki Malik, robotnik leśny, będący także członkiem „Związku powstańców” . Zeznając dalej ks. Miller stwierdził, że zlecił Szostokowi pozyskiwanie zwolenników idei wyzwolenia Śląska od Polski na terenie wojska. Następnie, ewidentnie plącząc się w zeznaniach ks. Miller odwołał część swoich wcześniejszych twierdzeń i wyjaśnił, że nielegalna organizacja wywrotowa powstała latem 1949 r., wtedy wciągnięty został do niej Karol Szostok, który z kolei zwerbował innych członków, w tym swojego brata Jana i innych, których imiona i nazwiska ksiądz podał. Gdy Szostok szedł do wojska, miał w jednostce prowadzić dalej tajną działalność, z czego się wywiązywał. Zorganizował później nawet grupę zwolenników, których nazwiska ksiądz rzetelnie podał przesłuchującemu. Wspomniał ponadto o pomyśle Szostoka na zorganizowania drukarni, która miała się mieścić w kościele parafialnym. Następnie poproszony przez śledczego proboszcz z Zawadzkiego podał kilkadziesiąt (!) nazwisk członków tajnej organizacji, których przyjmował „sam osobiście” .

Podczas kolejnego przesłuchania, które odbyło się 22 lutego 1952 r. ks. Miller opowiadał o kulisach założenia „Związku powstańców”. Znowu padło wiele nazwisk „członków i współpracowników”, częściowo wraz z miejscami zamieszkania i miejscami pracy. Elementem zupełnie nowym w tym zeznaniu było potwierdzenie zbierania składek na rzecz organizacji. Uskładać miano ok. 18 000,00 zł „starej waluty” .

Bardzo niespodziewana i wielce znamienna była deklaracja ks. Millera wygłoszona na kolejnym przesłuchaniu, 27 lutego 1952 r. Na pytanie o sposób „zamelinowania” arsenału „Związku powstańców” odpowiedział on: „Odwołuję swoje poprzednie zeznania złożone dobrowolnie przed oficerami śledczymi w Woj. Urzędzie Bezp. Publ. w Opolu do protokołów przesłuchania mnie w charakterze podejrzanego w dniach 21 i 22 lutego 1952 r., ponieważ zeznania te nie są prawdziwe, a ja je zmyśliłem” . Zatem nieprawdziwe okazały się opowieści o „Związku powstańców”, szykowanej insurekcji, tajnej drukarni, uwikłaniu Szostoka, i wielu innych osób w te działania, o imponującym arsenale skrytym gdzieś w spichrzu. Swe konfabulacje ks. Miller uzasadniał tym, że „gdy byłem zapytany o nielegalną organizację, […] aby uczynić państwu zadość, ponieważ w dwóch ostatnich latach nie brałem udziału w życiu społecznym przez co szkodziłem państwu i dlatego chciałem obciążyć się tymi zeznaniami oraz to, że dowiedziałem się o aresztowaniu Szostoka, więc część winy chciałem wziąć na siebie i to był mój powód do kłamstwa” .

4 marca odbyło się kolejne przesłuchanie. Ks. Miller ponownie odwołał wszystkie dotychczasowe zeznania. Nie przyznawał się zatem – jak już wyżej wspomniano - do należenia do nielegalnej organizacji, potwierdził, że „nie jest mu znana działalność innych osób”, a wszystko co zeznał dotychczas, było kłamstwem. Swoje postępowanie wyjaśniał tak: „Zaraz po aresztowaniu byłem moralnie załamany i w trakcie przesłuchań będąc szachowany pytaniami, które dotyczyły mej przynależności do nielegalnej organizacji. Sądziłem, że jeśli zeznam coś niekorzystnego dla siebie, otrzymam z powrotem wolność, nie zdając sobie sprawy z następstw jakie z tego mogą wyniknąć. Kiedy wypytywano mnie o szczegóły tej działalności, a szczególnie [o] osoby, podawałem ludzi, którzy również nie prowadzili szkodliwej działalności wobec państwa ludowego. Obecnie po przemyśleniu całości sprawy, że spowoduję przykrą sytuację dla osób, które w swych zeznaniach podawałem, a które znam tylko z racji wykonywanej pracy duszpasterskiej […], odwołuję [moje zeznania]” .

W trakcie przesłuchania z 4 marca 1952 r. ks. Miller zadeklarował, że „od teraz” będzie mówił tylko prawdę . Zeznał zatem, że w sierpniu lub wrześniu 1947 r. zgłosił się do niego Karol Szostok wraz z trzema kolegami i poprosili o zorganizowanie w parafii stowarzyszenia katolickiego o charakterze dewocyjnym. Proboszcz wyraził zgodę, zaznaczając, że jego udział w tym przedsięwzięciu będzie dotyczył tylko kwestii religijnych. Prezesem został Józef Ziaja, a Szostok – jego zastępcą. Nie zostało ono zarejestrowane zgodnie z przepisami dekretu o zmianie niektórych przepisów prawa o stowarzyszeniach z obawy przed spodziewanymi represjami ze strony państwowej. Organizację oficjalnie rozwiązano, nieoficjalnie działała nadal pod kierownictwem Szostoka, zrezygnowano jedynie z noszenia znaczków organizacyjnych. W listopadzie 1950 r. Szostok wraz z innymi członkami SMK został powołany do odbycia zasadniczej służby wojskowej, a stowarzyszenie podupadło. Wiosną 1951 r. Szostok przybył na urlop do Zawadzkiego i spotkał się z proboszczem w zakrystii kościoła. Rozmowa dotyczyła wrażeń ze służby w jednostce „pancernej” w Kłodzku . Ponownie spotkał się z Szostokiem we wrześniu 1951 r. przy okazji wspólnego uczestnictwa w przyjęciu weselnym. Wtedy także nie poruszano tematów politycznych . Wydaje się, że przedstawiona tutaj wersja jest rzeczywiście prawdziwa. Przedstawione wyżej odwołane zeznania budowały zupełnie nierealny obraz działalności ks. Millera i jego parafian.

6 marca 1952 r. ks. Miller wydał oświadczenie następującej treści: „Zaklinam się przed Bogiem w Najświętszym Sakramencie, przed Krzyżem św., że moje zeznania odnośnie […] wrogiej działalności przez zorganizowanie jakiejś nielegalnej organizacji celem oderwania Śląska od Polski i werbowanie członków do takiej organizacji, dalej, odnośnie […] zbierania pieniędzy i broni, i do wprowadzenie Szostoka Karola na drogę wrogiej działalności przeciwko Polsce były wymyślone i [były] kłamstwem. Niech Bóg mnie karze największymi karami w razie nieprawdziwości tego mojego oświadczenia”. Dalej czytamy: „Jeśli moje oświadczenie okaże się fałszywym podstępem wybielającym moją przestępną działalność, proszę o opublikowanie tego oświadczenia we wszystkich czasopismach polskich” .

Podczas bardzo krótkiego przesłuchania tego samego dnia ks. Miller po raz kolejny zaznaczył, że jego zeznania obciążające „innych ludzi” były nieprawdziwe. Złożył, gdyż był „zdenerwowany” tym, że go zatrzymano. Jednocześnie deklarował, że te zeznania złożył dobrowolnie, absolutnie nie będąc pod presją ze strony przesłuchujących. Dodał, że sam nie wie, dlaczego tak zeznał.

10 marca 1952 r. pytano go o nielegalne Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży, zeznał wtedy ponownie to, co o KSM powiedział wcześniej, nie odnosząc się zupełnie do działań innych osób. Mówił tylko o sobie.

Nazajutrz, w charakterze świadka, zeznawał Karol Szostok . Powiedział, że w czasie spotkań z młodzieżą należącą do KSM ks. Miller twierdził, że władza ludowa walczy z Kościołem i chce odłączyć go od Rzymu. Potwierdził także, że proboszcz starał się przekazać podczas spotkań, że dobrze byłoby oderwać Śląsk od Polski i ustanowić samodzielne państwo na wzór Szwajcarii. Ks. Miller miał także zalecić Szostokowi wpajanie członkom KSM nienawiści do tych, w których posiadaniu jest ziemia śląska. Szostok, będąc autorytetem dla innych członków organizacji wywiązywał się z tego zadania i przygotowywał młodzież do „późniejszej walki o wyzwolenie Śląska od Polski”. Zeznał, że ks. Miller zalecił mu pozyskiwanie zwolenników dla tej idei podczas zasadniczej służby wojskowej (JW 2879 w Kłodzku), do której został powołany – jak już wyżej wspomniano - w końcu 1950 r. Potwierdził także, że planował w zabudowaniach swego ojca otworzyć tajną drukarnię – wszystko za wiedzą i zgodą księdza, który jednak zalecił tworzenie tejże raczej w podziemiach kościoła. W trakcie służby wojskowej Szostok pozyskał współpracownika, niejakiego Stołtnego .

Ów Stołtny pytany podczas przesłuchania w dniu 13 marca 1952 r. o swoją „antypolską działalność” zeznał, że kiedyś prowadził rozmowę na temat wyzwolenia Śląska z pewnym pracownikiem huty w Zabrzu i uznał, że istotnie powinno to nastąpić. Wraz z Szostokiem postanowili dobrać sobie podobnie myślących żołnierzy – Ślązaków, przedyskutowali z nimi sprawę i rozpoczęli przygotowania do insurekcji. Ponadto Stołtny napisał kilka wierszy „o tematyce rewizjonistycznej” i rozpowszechniał je wśród osób, których nazwiska podał śledczemu. Mocno obciążał Szostoka – mówiąc o nielegalnej drukarni, którą tenże miał organizować. Do organizacji powstańczej mieli być wciągnięci także brat Szostoka, ks. Miller i organista Paruzel .

Biorąc wszystkie te zeznania pod uwagę Wojskowa Prokuratura Rejonowa w Opolu – ze względu na zawiły charakter sprawy i konieczność przesłuchania świadków spoza województwa opolskiego – przedłużyła ks. Millerowi aresztowanie tymczasowe do 15 kwietnia 1952 r. Także później było ono kilkakrotnie przedłużane.

Podczas kolejnych badań ks. Miller zeznał m. in., że od organisty Parusela dostawał wycinki prasowe, które ten otrzymywał od krewnych z Niemiec , opowiadał o swoich brulionach, które UB zarekwirowało, a w których notował różne swoje spostrzeżenia i przemyślenia , o niemieckim paszporcie jakiegoś poległego żołnierza, który u ks. Millera znaleziono , o fotografii kard. Mindszentiego, wygnanego przez komunistów kardynała Węgier, pisaniu kościelnej kroniki Zawadzkiego (podejrzenie szpiegostwa), korespondencji z rodziną za granicą. Były to sprawy poboczne.

29 marca 1952 r. nastąpiło przesłuchanie kościelnego Augustyna Parusela . Było on już starszym człowiekiem, emerytem, byłym nauczycielem – miał 67 lat. Przed oficerem śledczym WUBP zeznał, że ks. Millera od 1934 r., kiedy objął on funkcję proboszcza w Zawadzkiem. Przyznał się do propagowania informacji wrogich Polsce Ludowej, które czerpał z wycinków prasowych, otrzymywanych od znajomych i rodziny żony z Niemiec. Przekazywał je ks. Millerowi. Obciążył w zeznaniach Elżbietę Buhl z Krasiejowa, od której też miał otrzymywać podobnej treści wycinki .

29 marca 1952 r. komendant Milicji Obywatelskiej powiatu strzeleckiego sporządził charakterystykę ks. Alfonsa Millera . Czytamy w niej, że „przed 1939 r. do niemieckich faszystowskich organizacji nie należał”. Wtedy i po 1945 r. prowadził wyłącznie organizacje kościelne. Stosunek do Polski Ludowej miał obojętny, podatki płacił i „nieraz na kazaniach wygłaszał modły na rzecz pokoju”, księdzem „postępowym” nie był. Jednak „szczególnie dobrą opinią się nie cieszył, ponieważ był skąpym i przeważnie kontaktował się z zamożniejszymi obywatelami, jak prywatna inicjatywa, czyli z ludźmi negatywnie ustosunkowanymi do władzy ludowej”.

3 kwietnia 1952 r. oficer śledczy WUBP w Opolu wydał postanowienie o pociągnięciu ks. Millera do odpowiedzialności karnej z art. 87 w zw. z art. 85 KKWP , zgodnie z art. 166 Kodeksu Wojskowego Postępowania Karnego (KWPK) . Winą ks. Millera było tym razem, że „jako proboszcz parafii Zawadzkie wpajał młodzieży […] idee rewizjonistyczno – odwetową, wskutek czego […] Karol Szostok po wcieleniu do służby wojskowej wspólnie ze Stołtnym Feliksem założył na początku 1951 r. w jednostce wojskowej nr 2879 organizację kontrrewolucyjną, mającą na celu oderwanie Śląska od Polski”. W ten sposób „czynił przygotowania do pozbawienia Państwa Polskiego niepodległego bytu i oderwania przemocą południowo – zachodnich jego części […]” . 4 kwietnia 1952 r. ks. Miller został zapoznany z materiałami śledztwa , wtedy także przedstawiono mu postanowienie o zamknięciu śledztwa . 15 kwietnia gotowy był już akt oskarżenia przeciwko proboszczowi z Zawadzkiego – oskarżony był on z art. 87 w związku z art. 85 KKWP . W dokumencie czytamy m. in.: „W początkowej fazie śledztwa osk. Miller przyznawał się do zarzucanych mu aktem oskarżenia czynów, jednak później odwołał wszystkie swoje zeznania, nie uzasadniając przyczyn odwołania, a następnie ponownie częściowo je potwierdził, jednakże na podstawie zeznań przesłuchanych świadków wina osk. Millera Alfonsa została udowodniona”. W tym twierdzeniu kryją się oczywiste nieścisłości. Ksiądz nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów, tylko w sposób nieco fantastyczny tworzył własne ich wersje, obciążając samego siebie i innych ludzi. Wielokrotnie uzasadniał swoje działanie, a to szokiem, którego doznał po zatrzymaniu, a to chęcią „wzięcia na siebie” większej części „winy”. Uważał zapewne, że jeśli będzie miły dla swoich dręczycieli i dokona samooskarżenia, to oni będą także mili dla niego i wypuszczą go z więzienia. Zjawisko znane psychologom, najpewniej coś na kształt współczesnego syndromu sztokholmskiego . Na mocy art. 51 dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r. o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa zwanego „małym kodeksem karnym”, sprawa podlegała rozpatrzeniu przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Opolu . Świadkami w sprawie mieli być: Szostok, Stołtny i Parusel. Akt oskarżenia zatwierdzono 26 maja 1952 r. i przesłano do WSR w Opolu.

Tymczasem, 22 maja 1952 r. Wojskowy Sąd Okręgowy we Wrocławiu uznał Feliksa Stołtnego i Karola Szostoka wraz z dwoma jeszcze żołnierzami (Jan Hum i Alfons Jasiulek) winnymi tego, że „usiłowali oderwać od Państwa Polskiego część jego obszaru, mianowicie Śląska” poprzez założenie na terenie jednostki wojskowej w Kłodzku nielegalnej organizacji, w ramach której prowadzili werbunek członków i wrogą agitację, przygotowywali się do skonstruowania nielegalnej radiostacji nadawczo – odbiorczej i drukarni dla celów organizacji”, co stanowiło przestępstwo z art. 85 KKWP . Stołtny i Szostok zostali skazani na karę śmierci z utratą praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia na rzecz skarbu państwa. Hum został skazany na 10 lat więzienia, Jasiulek na 8.

28 maja 1952 r. ks. Millerowi odczytano akt oskarżenia , tego także dnia zgłosił się obrońca wojskowy, adwokat M. Bigda z Opola, który otrzymał pełnomocnictwo od brata ks. Millera .

4 czerwca miała miejsce pierwsza rozprawa w sprawie ks. Millera . Ze względu na „okoliczności sprawy” prokurator wystąpił o wykluczenie jawności rozprawy, na co sąd się zgodził. Po wysłuchaniu świadków, wyjaśnieniach oskarżonego, odroczono rozprawę do 6 czerwca. Tego dnia odczytano zeznania Szostoka, Stołtnego i Parusela, a sąd, mając na uwadze przedłożone przez obrońcę świadectwo lekarskie, stwierdzające, że ks. Miller cierpi na arteriosklerozę naczyń mózgu wraz z zaburzeniami psychicznymi, skierował go na badania psychiatryczne w zamkniętym zakładzie dla psychicznie chorych w Branicach . Do placówki tej oskarżony został odstawiony 25 czerwca 1952 r. Początkowo nie uzyskał zgodny na odwiedziny, ani na otrzymywanie paczek żywnościowych . Dopiero w końcu sierpnia opolski WSR zezwolił na doręczenie mu takiej paczki . Orzeczenie sądowo – lekarskie po zakończeniu siedmiotygodniowej obserwacji zostało wydane 22 sierpnia 1952 r. Stwierdzono w nim, że „badany ks. Alfons Miller nie wykazuje objawów choroby umysłowej ani niedorozwoju umysłowego, cierpi natomiast na sklerozę naczyń mózgowych stwierdzoną już w 1948 r., a potwierdzoną podczas obserwacji w tutejszym szpitalu. Schorzenie to osłabiło sprawność umysłową oskarżonego, utrudniło mu w pewnym stopniu rozpoznanie znaczenia i karalności czynu, i pokierowanie jego postępowaniem […]” . 3 września 1952 r. ks. Miller został odtransportowany z powrotem do więzienia w Opolu . Opolski WSR zebrał się w jego sprawie na posiedzeniu niejawnym dzień później. Sprawę postanowiono skierować na rozprawę . Ta odbyła się 9 września 1952 r. Sąd dopuścił dowód ze świadków, którzy mieli być przesłuchani na kolejnej rozprawie w dniu 16 września 1952 r. Odczytano wtedy zeznania Stołtnego i Szostoka, ks. Miller udzielił obszernych wyjaśnień odnośnie swego wcześniejszego zmyślania zeznań. Osobiście zeznawali August Parusel, Roman Ziaja, Stefan i Franciszek Żyzikowie, Jan Ibrom, Jan Pasieka, Franciszek Gajda, Jan Hepner i Paweł Gola. Sąd postanowił odroczyć sprawę do czasu nadejścia z Wrocławia akt Szostoka a areszt tymczasowy wobec ks. Millera utrzymać w mocy .

28 września 1952 r. ks. Miller wystąpił z prośbą do prokuratora WSR w Opolu o zgodę na wizytę adwokata , celem opracowania strategii obrony. Kolejna rozprawa odbyła się 7 października tego roku , następna zaś 13 października . Znów odczytano protokoły przesłuchań świadków do których ustosunkował się oskarżony, po czym zarządzono przerwę w rozprawie do 29 października 1952 r., do godz. 9.00 . Do akt sprawy na tym etapie postępowania dołączono opinię o ks. Millerze wydaną przez Kurię Diecezjalną Śląska Opolskiego w jeszcze w czerwcu 1952 r. W dokumencie tym zapisano, że rodzina oskarżonego kapłana ma korzenie polskie, a jej członkowie brali udział w powstaniu śląskim. O samym ks. Millerze napisano, że „ze względu na swój bojaźliwy charakter trzymał się z dala od polityki” . A dalej: „Można go więc uważać za niezdolnego do jakiegokolwiek ryzyka lub tajnej akcji, która by go narażała na utratę wolności lub konsekwencje karne”.

28 października 1952 r. wznowiono przerwaną rozprawę karną, podczas której zakończono postępowanie dowodowe oraz ogłoszono wyrok, mocą którego środek zapobiegawczy – areszt tymczasowy utrzymano nadal w mocy . Ponadto przy wyrokowaniu sąd wziął pod uwagę przede wszystkim obciążające ks. Millera zeznania K. Szostoka (któremu 18 sierpnia 1952 r. Wojskowy Sąd Okręgowy IV we Wrocławiu złagodził karę śmierci do 15 lat pozbawienia wolności), obciążające samego siebie zeznania oskarżonego, „a nadto uwzględniając całokształt okoliczności sprawy” i w rezultacie „uznał winę [ks. Millera] za całkowicie udowodnioną” . Przy wymiarze kar sąd wziął ponadto pod uwagę na niekorzyść oskarżonego „szczególną szkodliwość społeczną jego czynu”, rzekome wykorzystanie stanowiska proboszcza do negatywnego wpływu na młodzież oraz „społeczne niebezpieczeństwo osoby sprawcy wyrażające się w jego systematycznym głoszeniu swych wrogich poglądów”. „Na korzyść sprawcy sąd uwzględnił okoliczność, że cierpi on na sklerozę naczyń mózgowych”. Ostatecznie skazano ks. Millera „na mocy art. 87 KKWP na karę 7 lat pozbawienia wolności oraz na mocy art. 46 § 1 pkt b. i 48 § 1 KKWP na utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na okres 3 lat i przepadek całego mienia” . Wyrok ten był nieprawomocny .

Już 4 listopada 1952 r. mec. Wacław Pietronik, obrońca ks. Millera z wyboru złożył skargę rewizyjną do Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie, zaskarżając powyższy wyrok „w całej osnowie” . Obrońca wnosił o uchylenie zaskarżonego wyroku i umorzenie postępowania z braku dowodów winy, a podstawą skargi było „skazanie wbrew okolicznościom sprawy”. W uzasadnieniu mecenas Pietronik błyskotliwie wskazywał punkt po punkcie, że sąd orzekający wziął pod jedynie te fragmenty zeznań ks. Millera i świadków, które nadawały się do uzasadnienie skazania. Natomiast zupełnie pominięto te fragmenty zeznań, które świadczyły na korzyść oskarżonego. Ponadto sąd przyjął, że ks. Miller reprezentował nastawienie proniemieckie i że „władze niemieckie darzyły go szczególnym zaufaniem”. Nie było to jednak prawdą, gdyż oskarżony był szykanowany przez Niemców za swój pozytywny stosunek do Polaków, co w czasie procesu zostało dowiedzione. Jego stosunek do „władzy ludowej” także nie był negatywny .

Najwyższy Sąd Wojskowy rozpoznał sprawę ks. Millera na posiedzeniu niejawnym 27 lutego 1953 r. Oceniając działania opolskiego WSR, sędziowie NSW stwierdzili, że wobec stwierdzonych uchybień „wyrok ostać się nie mógł i należało go uchylić, i sprawę Millera Alfonsa przekazać sądowi I instancji do ponownego rozpoznania w innym składzie sędziów po uprzednim uzupełnieniu śledztwa” . Takie też postanowienie podjęto. Wskazano jednocześnie, że w nowym dochodzeniu należy wrócić m. in. do kwestii związanych z pozyskiwaniem i przechowywaniem fantastycznych ilości broni palnej na rzecz rzekomo istniejącej wywrotowej organizacji, do czego przyznał się ks. Miller podczas wcześniejszych, a później odwołanych zeznań. Sprawy te bowiem nie były wzięte w ogóle pod uwagę przez sąd I instancji, który wydał uchylony wyrok.

Nowe śledztwo wszczęto 7 kwietnia 1953 r. Ks. Miller był tym razem podejrzany o „przygotowanie do oderwania przemocą części składowej Polski – Śląska” . Ponownie przesłuchano świadków: Piotra Śmieszkoła, Karola Opielę, Józefa Malika, Juliusza Kocha, wreszcie samego ks. Millera w charakterze podejrzanego. Przesłuchania były krótkie i raczej nie wniosły nic nowego. Wreszcie 10 maja 1953 r. oficer śledczy WUBP w Opolu postanowił „śledztwo przeciwko Miller Alfonsowi z art. 85 KKWP i art. 4 § 1 dekretu z 13 czerwca 1946 r. umorzyć z powodu braku dostatecznych dowodów winy” . W uzasadnieniu czytamy, że zeznania ks. Millera dotyczące powołania nielegalnej organizacji „Związek Powstańców o Oderwanie Śląska od Polski” i gromadzenia znacznej ilości broni, które - jak już wyżej wspomniano – odwołał, nie znalazły potwierdzenia w zeznaniach innych świadków. 11 maja zamknięto śledztwo , a 5 czerwca 1953 r. opolski WSR na posiedzeniu niejawnym postanowił „skierować sprawę przeciwko […] Alfonsowi Millerowi oskarżonemu o przestępstwo z art. 87 w związku z art. 85 KKWP” skierować do rozpoznania na rozprawie niejawnej, a areszt tymczasowy w stosunku do oskarżonego utrzymać w mocy . Rozprawa ta odbyła się 9 czerwca 1953 r. Podczas niej po raz kolejny przesłuchano świadków i zamknięto postepowanie dowodowe. Wyrok miał być ogłoszony 19 czerwca 1953 r. Tak się stało. Tym razem WSR w Opolu stwierdził , że „oskarżony Miller Alfons […] winien jest, że w okresie od listopada 1947 r. do 15 lutego 1952 r. w swym mieszkaniu w Zawadzkiem […] przechowywał trzy listy pisane do niego przez jego brata Millera Józefa przebywającego w Niemczech Zachodnich, zawierające fałszywe wiadomości, mogące wyrządzić istotną szkodę interesom Państwa Polskiego, czym dopuścił się przestępstwa z art. 24 § 1 dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r. i za to skazał go na mocy art. 24 § 1 dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r. na karę więzienia przez 2 /dwa/ lata i 6 /sześć/ miesięcy, którą to karę na podstawie art. 4 ust. 1 pkt 2 lit a ustawy o amnestii z dnia 22 listopada 1952 r. łagodzi o połowę, t. j. do 1 /jednego/ roku i 3 /trzech/ miesięcy więzienia. Na mocy art. 56 KKWP na poczet orzeczonej kary pozbawienia wolności zalicza się oskarżonemu okres aresztu tymczasowego od dnia 15 lutego 1952 r.” Nie było już więc w ogóle mowy o jakimkolwiek spisku zorganizowanym przez ks. Millera, o podburzaniu młodzieży, o budowaniu organizacji wywrotowej i gromadzeniu broni. Sąd wziął pod uwagę dolegliwości oskarżonego potwierdzone podczas obserwacji w szpitalu psychiatrycznym, a nie wziął – odwołanych wcześniej zeznań i obciążających oskarżonego zeznań Szostoka. Pozostały zatem tylko trzy listy z Zachodnich Niemiec, rzekomo o treściach „nawołujących do wywołania nowej pożogi wojennej i zawierających fałszywe informacje mogące wyrządzić szkodę interesom Państwa Polskiego”. Nic więcej. Do ich posiadania ks. Miller przyznał się na rozprawie, co zapewne było wynikiem realizacji linii postępowania uzgodnionej z adwokatem. Pozwalało to sądowi zachować twarz i wreszcie prawomocnie skazać „niebezpiecznego przestępcę”, a ks. Millerowi umożliwiało szybkie wyjście na wolność.

Także 19 czerwca 1953 r. WSR w Opolu wydał nakaz zwolnienia ks. Millera. Powinien on być „niezwłocznie wypuszczony na wolność i skierowany do miejsca zamieszkania” . Tak też się stało.

Dalsze losy ks. Millera nie są dobrze znane. 29 kwietnia 1956 r. wystosował do sądu wojskowego w Opolu pismo z prośbą o „wystawienie odpisu wyroku wydanego na rozprawie dnia 19 czerwca 1953 r. w Opolu”. W uzasadnieniu prośby pisał, iż „aż dotąd wyrok nigdy nie został mi wręczony” . Wtedy ks. Miller przebywał w Rogowie Opolskim w powiecie krapkowickim. Odpis wyroku nadszedł po kilku dniach z Wydziału IV Sądu Wojewódzkiego w Opolu . 14 maja 1956 r. ks. Miller skierował do Sądu Wojewódzkiego prośbę o „łaskawe usunięcie [swojej] karty karnej z rejestru skazanych” . Na piśmie znajduje się odręczna adnotacja: „Na podstawie art. 2 ust. 1 ustawy o amnestii z dnia 27 kwietnia 1956 r. skazanie […] z art. 24 § 1 MKK uważa się za niebyłe, a kartę karną usunięto z rejestru skazanych” .

W krótkim czasie po swej rehabilitacji ks. Alfons Miller wyjechał do Niemiec, gdzie zmarł .

***

Wydaje się, że na podstawie zebranych dokumentów w miarę spójnie udało się odtworzyć przebieg batalii toczonej przez stalinowski ateistyczny reżim przeciw jednemu ze skromnych, śląskich duchownych. Była to bowiem batalia, pełna przemocy wojna z uznanym za wroga bezbronnym człowiekiem, nie żadne prawdziwe śledztwo i postępowanie sądowe. Opolski Urząd Bezpieczeństwa prawdopodobnie miał pilną potrzebę wykazania się neutralizacją jakiegoś znaczącego reakcjonisty i zdrajcy, a jeśli dało się to połączyć z wykryciem klerykalnego spisku oraz zamachu na integralność terytorialną „ludowej Ojczyzny”, to tym lepiej. Ściśle według przypisywanej sowieckiemu prokuratorowi Andriejowi Wyszyńskiemu maksymy prawnej, „dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie”. Dokładnie tak było w przypadku ks. Alfonsa Millera i wielu, wielu innych.

Wydaje się jednak dziwne, że sami ubecy nie wiedzieli dokładnie, o co oskarżać swoją ofiarę. I tak 15 lutego 1952 r., gdy WUBP wnioskował o areszt tymczasowy dla ks. Millera, był on podejrzany o dokonanie przestępstwa z art. 86 § 1 KKWP, czyli o „zbrodnię stanu” zagrożoną karą śmierci („Kto usiłuje przemocą usunąć ustanowione organa władzy zwierzchniej Narodu albo zagarnąć ich władzę, podlega karze więzienia na okres nie krótszy od lat 5 lub karze śmierci”). Nazajutrz, 16 lutego, Wojskowa Prokuratura Rejonowa w Opolu, przychylając się do wniosku o tymczasowe aresztowanie, przypisała ks. Millerowi przestępstwo z art. 88 § 1 w zw. z art. 86 KKWP, czyli dalej antypaństwowy spisek, jednak „w porozumienie z innymi osobami”. 3 kwietnia 1952 r. oficer śledczy WUBP w Opolu wydał postanowienie o pociągnięciu ks. Millera do odpowiedzialności karnej z art. 87 w zw. z art. 85 KKWP, zgodnie z art. 166 Kodeksu Wojskowego Postępowania Karnego (KWPK). Tym razem zawadzkiemu proboszczowi zarzucano czynienie przygotowań do oderwania od Państwa Polskiego części jego obszaru, czyli przygotowywanie czegoś na kształt kolejnego rozbioru Polski. Dalej są to więc „zbrodnie stanu”. 15 kwietnia gotowy był już akt oskarżenia przeciwko ks. Millerowi – oskarżony był on dalej z art. 87 w związku z art. 85 KKWP. Tutaj nic się nie zmieniło. 28 października 1952 r. zapadł pierwszy wyrok i nastąpiło skazanie „na mocy art. 87 KKWP […] oraz na mocy art. 46 § 1 pkt b. i 48 § 1 KKWP”.

Gdy sprawa trafiła przed Najwyższy Sąd Wojskowy zmieniło się wiele. Absurdalnie zideologizowany i po ludzku skrajnie niesprawiedliwy wyrok sądu I instancji uchylono i sprawę skierowano do ponownego rozpatrzenia. 10 maja 1953 r. opolski prokurator umorzył śledztwo z art. 85 KKWP i art. 4 § 1 dekretu z 13 czerwca 1946 r. z powodu „braku dostatecznych dowodów winy” ks. Millera, czyli uznano, że jednak nie chciał od dokonać rozbioru kraju i pozbawić go „niepodległego bytu”. Nie gromadził także w tym celu zapasów broni. Zatem zarzut dokonania „zbrodni stanu” i zagrożenie karą śmierci (która groziła z obu tych paragrafów) stały się już nieaktualne. Okazały się sztucznie wykreowanym kłamstwem. Wprawdzie opolski WSR w dniu 5 czerwca 1953 r. skierował sprawę ks. Millera do rozpoznania jeszcze z art. 87 w związku z art. 85 KKWP, jednak uczynił to chyba niejako „siłą rozpędu” i z przyczyn formalnych, gdyż równo w dwa tygodnie później tenże sąd skazał go z zupełnie „lekkiego” art. 24 § 1 dekretu z dnia 13 czerwca 1946 r., czyli za przechowywanie „wywrotowych” wycinków prasowych. Uwzględniono wcześniej zignorowane badania lekarskie oskarżonego i sprzeczności w zeznaniach świadków, na które niedawno jakimś sposobem „nie zwrócono uwagi”. Po zastosowaniu przepisów ustawy o amnestii ks. Miller mógł wyjść na wolność. Góra na szczęście urodziła mysz, ze zbrodniarza, zamachowca i terrorysty pozostał posiadacz nieprawomyślnych gazetek, chociaż przez długi czas było bardzo niebezpiecznie i końcowy „sukces” wcale nie był oczywisty. Duża w nim – co niespodziewane - zasługa Najwyższego Sądu Wojskowego z Warszawy. A wcześniej adwokata, który skutecznie bronił i obronił swego klienta.

Domniemywać można jakąś formę przemocy stosowanej wobec księdza podczas dochodzenia, o której z oczywistej przyczyny nie ma mowy w aktach sprawy, jednak z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć jej istnienie. Chodzi o dziwne zeznania składane przez ks. Millera w początkowej fazie dochodzenia, zupełnie fantastyczne samooskarżenia i denuncjowanie innych osób. W miarę szybko odwołane, przyczyniły się jednak m. in. do skazania Karola Szostoka wraz z towarzyszem na karę śmierci. Aby je uzyskać, zawadzkiemu proboszczowi ewidentnie coś obiecano, bądź znęcano się nad nim fizycznie lub psychicznie w toku śledztwa. Konsekwencją było złamanie życia niewinnego człowieka, który zdawał sobie sprawę z tego, że pogrążył innych ludzi. Ksiądz Millet nie był typem bojownika (także o polskość) ani dobrym materiałem na bohatera. Był zwykłym, przeciętnym człowiekiem. Sama Kuria opolska pisała o nim – przypomnijmy - „ze względu na swój bojaźliwy charakter trzymał się z dala od polityki”. I: „Można go […] uważać za niezdolnego do jakiegokolwiek ryzyka lub tajnej akcji, która by go narażała na utratę wolności lub konsekwencje karne”. Jako taki był łatwym przeciwnikiem dla machiny represji stalinowskiego reżimu.

W opisanym wyżej przypadku mamy zatem do czynienia z nie w pełni udaną próbą wykreowania przez władze bezpieczeństwa uniwersalnego straszaka do późniejszego propagandowego wykorzystania: księdza – reakcjonisty – zdrajcy i zbrodniarza, a do tego wszystkiego rewizjonistycznego, zachodnioniemieckiego agenta, będącego oczywiście rdzennym Ślązakiem czyli nigdy nie darzonym pełnym zaufaniem autochtonem . Zabrakło tylko pożądanego finału: wykonania „słusznie” orzeczonej kary śmierci, będącej wyrazem niemniej „słusznego” gniewu ludu pracującego.


Zwykły człek. 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura