Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
931
BLOG

Postęp kontra ciemnogród: apartamenty zamiast bazarów

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Gospodarka Obserwuj notkę 20

       Walka aktualnej władzy z dość pokaźną częścią społeczeństwa polega nie tylko na obrażaniu, wyśmiewaniu, czy wręcz wyzywaniu elektoratu opozycji lub na maksymalnym redukowaniu pamięci o katatrofie smoleńskiej. Na płaszczyźnie ekonomicznej przejawia się ona chyba najpełniej w ciągłych próbach likwidacji mniejszych lub większych targowisk czy bazarów, jak  ma to miejsce w Warszawie. Znana wszystkim sprawa przepędzenia warszawskich kupców i niezgodne z prawem zaangażowanie w tym celu firmy ochroniarskiej to tylko prolog do sztuki i jej zapowiedź.

     Kolejne akty dramatu to zwalczanie bazarów i targowiski w poszczególnych dzielnicach. "Zacofanie", "bród i ubóstwo", "szkoda dla wizerunku miasta", "nigdzie w Europie czegoś takiego nie ma", "jak gdzieś w Azji" - to najczęściej spotykane argumenty padające z ust i z komputerów prawdziwych Europejczyków, ludzi nowoczesnych i obytych w świecie w celu pognębienia lokalnej biedy, ciemnogrodu i zacofania. Siły postępu tworzą w ten sposób odpowiedni klimat wspomagający decyzje władz.

       Jaka jest wartość takich wypowiedzi? Zerowa. Są one nieprawdą i nadużyciem. Zacofaniem, brudem i ubóstwem w ogóle nie należy się zajmować - od brudu jest Sanepid a dwa pozostałe argumenty są durne, gdyż nikt do tej pory nie stwierdził, jak należy mierzyć poziom zacofania. Co do ubóstwa to jest go w Polsce dużo i to także wśród ludzi, którzy całe życie pracowali i płacili różne składki więc odmawianie tej grupie prawa do robienia zakupów w pobliżu miejsca zamieszkania jest nieetyczne i bandyckie.

       Argument dotyczący wizerunku miasta jest nadużyciem a ten, że jakoby nigdzie w Europie czegoś takiego nie było, ewidentnym kłamstwem.  W wielu europejskich metropoliach działają rozliczne targowiska i bazary i to nie tylko te ekskluzywne czy okazjonalno-tematyczne. Na zwykłych targach z żywnością codzienne zakupy robią w wielu miastach solidne gospodynie domowe starszej daty, rodzice z dziećmi czy studenci. Łączy ich jedno - wszyscy chcą mieć na stole zamiast przemysłowej papki z supermarketu rozsądne produkty zakupione po przystępnej cenie u zaufanego handlarza.

       Argumentowi, że "to jak w Azji" o tyle warto się bliżej przyjrzeć, że wiele metropolii tego kontynentu wyprzedza Warszawę pod licznymi względami, choćby pod względem poczynionych inwestycji, czystości czy bezpieczeństwa i to mimo działania bazarów.

       Jedno z warszawskich targowisk, na którym zaopatrują się mieszkańcy okolicznych osiedli od kilku lat jest zagrożone zakusami ustosunkowanego dewelopera, ostrzącego sobie zęby na atrakcyjny grunt. Deweloper ów wybudował już wokół kilka apartamentowców wątpliwej estetyki (jakość ponoć dobra), część targowiska musiała ustąpić. Deweloper i jego klienci wypierają przy pomocy władz miasta stragany i sklepiki i ich klientów. Młodzi wypierają starszych, zamożni mniej zamożnych, więcej mogący mniej mogących - społeczny darwinizm przy błogosławieństwie władz miasta. Chodzi (i to wszystkim bez wyjątku) wyłącznie o pieniądze a stworzona na usprawiedliwienie tego darwinizmu ideologiczna nadbudowa nakazuje opowiadać o dążeniu do europejskich standardów i o walce z ciemnogrodem.

       A sam bazar? Kilkadziesiąt stoisk, z których tylko kilka oferuje chłam i tandetę. W budce z ubrankami dziecięcymi właścicielka sprzedaje towar niemarkowy ale przyzwoitej jakości. W odróżnieniu od rozkojarzonych panieniek obsługujących drogie butiki wie, co ma i co akurat dzieciakom jest potrzebne. Kilka stoisk oferuje doskonałe pieczywo i ciasta - wszystko produkty z niewielkich, rodzinnych piekarni i cukierni. Przy stoiskach rzeźniczych można nabyć tradycyjne wędliny i mięso z wiadomego źródła. Oczywistością są liczne stragany warzywno-owocowe i kilka budek z artykułami przemysłowymi.

       Z takich stoisk czy sklepików utrzymują się zwykle całe rodziny. W normalnych warunkach te najlepsze miałyby szanse za kilka lat przekształcić się w sklepy czy w firmy, najpierw małe a potem nawet średniej wielkości. Komu i dlaczego to przeszkadza? Zrozumiałe jest, jeżeli władza ustawodawcza czy władze lokalne stwarzają wyjątkowo dogodne warunki dla zagranicznych inwestorów, chcących inwestować miliony (czy miliardy) i budować firmy produkcyjne zatrudniające tysiące osób. Trudno jest jednak zrozumieć, jaki sens ma z punktu widzenia gospodarki narodowej lansowanie za wszelką cenę supermarketów (często w posiadaniu zagranicznych podmiotów) przy jednoczesnym działaniu na szkodę małych, rodzinnych firm i lokalnych kupców. Brakuje tu jakichkolwiek argumentów ekonomicznych, urbanistycznych czy ekologicznych.

       To jedno z pytań dotyczących polskiej gospodarki, które - szczególnie wobec nadciągającego kryzysu - domaga się jak najszybszej odpowiedzi.

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (20)

Inne tematy w dziale Gospodarka