Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
536
BLOG

Co przeboje młodzieży mówią o jakości świata

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Kultura Obserwuj notkę 12

       Okazuje się, że całkiem sporo, choć oczywiście muzyka słuchana przez młodzież zawsze wydawała się starszym hałaśliwa i jazgotliwa. Często nawet uosabiała wręcz zło moralne i zepsucie. Wysłuchawszy ostatnio kilku hitów zaczęłam się jednak poważnie zastanawiać nad kondycją świata i ludzkości.

       Zacznijmy od dwudziestolecia - ówczesna młodzież upajała się przebojami o miłości, oczywiście tej "grzesznej", traktowanej już wtedy zresztą dość swobodnie. Na taką skalę - stało się to możliwe dzięki technice mechanicznego odtwarzania utworów - działo się to po raz pierwszy  (dawniej teksty o miłości wolnej,  niesakramentalnej zarezerwowane były dla kabaretów i podejrzanych przybytków). Grzmiał oczywiście na te przeboje kościół katolicki, grzmiały zacne ciotki rodem jeszcze z wieku XIX. No i jazz - dla młodych ludzi hit, dla ówczesnych obłudników symbol zepsucia. Młodzież dwudziestolecia demonstrowała poprzez tę wywrotową muzykę tęsknotę za swobodniejszymi obyczajami i chęć odrzucenia tradycyjnej pruderii. Zrozumiałe.

       Nastolatki dorastające w czasie wojny i okupacji na żadne głupoty i bunty okresu dojrzewania czasu ani możliwości nie miały - ze zrozumiałych powodów. Walka o życie i przeżycie, niejednokrotnie z bronią w ręku nie pozwalała na celebrowanie buntów okresu dojrzewania. Hity młodzieńcze pokolenia moich rodziców koncentrowały się wokół wyzwolenia od epoki stalinizmu. Nasączeni socrealistycznymi przebojami w rodzaju "Zbudujemy nowy dom" czy "Do roboty" nie chcieli więcej słyszeć o żadnych socjalistycznych budowach i gdy tylko nadarzyła się okazja, uciekali w "Intymny mały świat" czy w  "Pamiętasz była jesień" - w ogóle muzycznie uciekali w prywatność. Po przefaszerowaniu socrealizmem można doskonale zrozumieć.

       Nieco młodsi słuchali Beatlesów i ich poslkich odpowiedników - "Czerwonych Gitar" i "Skaldów". To świat radosny, pełen śmiechu i energii.  No i świat ostatecznie rozprawiający się z dobnomieszczańską obłudą i sztywnością. Ponuractwo, grzmiące autorytety (pseudo)moralne miały zniknąć, młodzież nowej daty miała być trochę niedomyta, potargana i - na złość panom w garniturach i paniusiom w uładzonych koczkach - ubrana w jakieś postrzępione szmaty. W ogóle miało być głośno i wesoło - pewnie chodziło o demonstrację radości życia odgraniczającej to pokolenie od poprzednich, dotykanych okropnościami wojny, nędzy itp. W porządku, jako motyw buntu też może być.

       Moje pokolenie przyszło w pewnym sensie na gotowe - można było się już kochać pozamałżeńsko i niesakramentalnie (w dużych miastach oczywiście), można było biegać w mini, maxi, z rozczochraną głową i w czymś oberwanym (straszyły jeszcze tylko groźne matematyczki starej daty i dyrektorki szkół). Właściwie już prawie wszystko było można. Pamiętam jednak okres mojej wczesnej młodości jako okres ubolewania nad niedoskonałością świata - tu komuna, tam wolny świat, jakieś marzenia o wolności, o czymś lepszym. Gdy przypominam sobie hity wieku nastoletniego (przełom lat 70/80-tych), to widać w nich tęsknotę za egzotyką - jakąś chęć odlotu do czegoś ciekawszego. Było o Babilonie, o Rasputinie, o wiatrach Afryki czy tym podobnych i  "Sun of Jamaica". No i jeszcze trzeba uwzględnić wszystkie rodzime, antysocjalistyczne przeboje buntownicze - to też wyraz tęsknoty za lepszym, doskonalszym światem, za ideałami.

      Rozmarzyłam się o tej młodości jak stara ciotka, w końcu wiadomo - my to byliśmy zupeeeeełnie inni niż "ta dzisiejsza młodzież"... Jakby jednak nie patrzeć, dzisiejsze hity wypadają mizernie. Ostatnio miałam okazję wysłuchać dwóch z nich. Hity są - jak to obecnie wszystko - globalne, ponadnarodowe i ponadkontynentalne. Na całym świecie przyjaciółki pożyczają je sobie i słuchają w ekstazie, puszczają je na tych małych cacuszkach technicznych, których nazw jako natura atechniczna nawet nie potrafię zapamiętać. W jednym z tych hitów facet (kochają się w nim wszystkie) opowiada, że jest na kacu, bo gdzieś wieczorem siedział czy wisiał przy jakimś barze i popił sobie za dużo. I tak na okrągło, rytmicznie, o tym kacu. W drugim przeboju inny gwiazdor pop-muzyki (też wszystkie szaleją i kochają się w nim) wyśpiewuje przez całą piosenkę, jak to mu się nie chce nic robić i leży cały dzień w łóżku. I tak - też rytmicznie - nic nie robi, leży sobie i ciągle mu się nic nie chce. Ufff!!!!

       Sama prawda, bo i co w końcu robić? Buntować się nie ma  przeciwko czemu, żadnych zakazów czy nakazów. Kochać można się z każdym i wszędzie (w pewnej starej piosence brzmiało to "w przeciągu, w pociągu, na drągu"), wyzwalać nie ma się od czego, bo ludzkość od wszystkiego już się wyzwoliła. Nawet marzeń i tęsknot mało, bo w dużych europejskich metropoliach nastolatki nawet w rodzinach średnio uposażonych mają poczucie niekończącego się dobrobytu a na safari do Kenii czy do Turcji wyjeżdża się jak kiedyś z Warszawy do Otwocka czy do Podkowy Leśnej. I nic dziwnego - jedyne, co pozostaje, to jeszcze tylko schlać się i celebrować kaca. Albo - do wyboru - leżeć w łóżku cały dzień i nic nie robić. Bo i po co, skoro inni już i tak wszystko za mnie zrobili.

 

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (12)

Inne tematy w dziale Kultura