Leonardo Leonardo
1916
BLOG

NOTES PODRÓŻNY – Podróż do Mordoru cz.1 (Rosja, kwiecień)

Leonardo Leonardo Podróże Obserwuj temat Obserwuj notkę 27

Samolot zniża się nad martwą krainą. Pod skrzydłem miotły bezlistnych drzew, domy, szara wstęga skutej lodem rzeki, zamarznięta przystań z uwięzionym statkiem. Gdzieniegdzie jeszcze resztki śniegu, ale w krajobrazie dominuje szarość. Nawet kolory dachów czy ścian budynków to zaledwie różne jej odcienie, jakby coś wyssało z nich całe życie.

W oddali przerażające betonowe zęby wieżowców, wielkie ich pole ciągnie się aż po horyzont. Nad nimi niskie ciemne chmury, spod których przebija się niesamowite pomarańczowe światło. Zbliżamy się do piekielnej krainy i nie ma w tym widoku nic, co by miało w sobie choćby nutkę radości.

Czuję się jak bohater cyberpunkowej powieści fantastyczno-naukowej. Ale nawet miasto, do którego przybywał Blade Runner, mimo industrialnego chłodu, miało kolory. Ta ziemia zaś bardziej przypomina tolkienowski Mordor.

 2013-04 Lądowanie w Mordorze

*

Pierwszą wskazówką na temat kraju, do którego przybywam jest wygląd toalet na lotnisku. Na Szeremietiewie pod tym względem jest wyjątkowo paskudnie: stare sanitariaty z zastarzałym brudem i zdewastowaną armaturą, śmierdzi i strach dotknąć klamki.

Walizka przyjeżdża bardzo szybko, ale z urwanym zamkiem i bez kłódki, co – jak się potem dowiedziałem – podobno jest tutaj standardem. Nic nie zginęło, bo nie było w niej niczego do ukradzenia. Wychodzę i tuż za szklanymi przesuwnymi drzwiami wpadam na Żannę. Witamy się serdecznie i idziemy do samochodu. Jest chłodno, więc kierowca trzyma włączony silnik, żeby działało ogrzewanie i kopci niemiłosiernie śmierdzącego papierosa.

Lotnisko jest spore, ma kilka terminali. Pomiędzy nimi ciągną się parkingi, estakady. Mam wrażenie, że samochody są wszędzie – stoją na poboczach, na skrajnych pasach dróg, zajęte są chyba wszystkie miejsca parkingowe. Dużo leksusów i bmw, ale nie zauważam zdezelowanych moskwiczy i ład, które były powszechne jeszcze kilka lat temu. Trochę się pewnie już Rosjanie obkupili w używane auta z Niemiec, przynajmniej tu, w stolicy.

Jest już dziewiąta lokalnego czasu (dla mnie dopiero siódma), kwiecień, ale cały czas jest jasno. To jednak kwestia tego, że Moskwa leży dalej na północ niż Warszawa. Żanna mówi, że w lecie dzień kończy się tutaj koło jedenastej.

Czekamy jeszcze na samolot z Helsinek, żeby zabrać resztę towarzystwa. Przylatują bez opóźnienia. Tymczasem zrobiło się ciemno, a my przebijamy się przez boczne podmoskiewskie drogi.

Za oknem generalnie chaos i bałagan. Okolica wygląda przedziwnie: latarnie świecą się tylko na zamkniętych, ogrodzonych blachą falistą placach firm, hurtowni czy jakichś składów, tymczasem latarnie uliczne są ciemne. W ogóle karbowana blacha falista wydaje się być tutaj najpopularniejszym rodzajem ogrodzenia, nawet przy całkiem porządnych domach, co wraz z dziurawymi drogami sprawia wrażenie, jakbyśmy jechali przez jakieś slumsy czy favele. Na poboczach śmietnik, wszędzie jakieś powalone płoty, zrujnowane resztki zabudować, rozkopana niewyrównana ziemia, wraki samochodów. Na tym wszystkim masa mniej lub bardziej brudnych szyldów, reklam i napisów cyrylicą. Najjaśniejszymi punktami są wielkie podświetlane plansze reklamy zewnętrznej, na których można podziwiać miłe dla oka obrazki przedstawiające lśniące samochody i uśmiechniętych, ładnych ludzi. Przez to dysonans ze światem wokół jest jeszcze większy. Momentami mam uczucie, jakbym trafił do którejś z powieści Strugackich albo do filmu Tarkowskiego „Stalker” (znowu S-F!). Przyjazd do Puszkina wcale nie rozwiewa tego uczucia.

*

Mieszkamy w małym hotelu/internacie. Pokoje odremontowane i schludne, choć daje się zauważyć typowo ruskie podejście do estetyki: w łazience są położone ładne beżowe kafelki, ale na nich jest stara gruba rura centralnego ogrzewania, a prysznic odgradza ohydna plastikowa zasłonka zawieszona na jeszcze starszej rurce, pogiętej i niechlujnie przymocowanej do ściany.

Pokoik czysty i funkcjonalny, ale stolik przykryty ceratą. Jest czajnik i filiżanki, ale nie ma herbaty ani kawy. I tak dalej. Po ciemku nie bardzo mogę dostrzec jak wygląda okolica za oknem, ale dobrze widzę, że balkon został zamieniony w klatkę, za sprawą mocnej żelaznej kraty od góry do dołu.

2013-04 Okno w hotelu

Leonardo
O mnie Leonardo

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Rozmaitości