Stacja duża a na niej mały miś
Stacja duża a na niej mały miś
lestat lestat
825
BLOG

Miś zwany Paddington dla córki Testigo

lestat lestat Kultura Obserwuj notkę 6

Około 18 walił z nieba jak to mawiają w ichniej telewizji "SZAŁER". Z gatunku tych mocnych. Jakoś na zewnątrz nieskoro a i wracać też nie . Metrem kilka stacji .

* Państwo Brown po raz pierwszy ujrzeli Paddingtona na peronie stacji kolejowej. I właśnie to sprawiło, że Paddington otrzymał takie niezwykłe, jak na misia, nazwisko.

Paddington bowiem jest nazwą stacji kolejowej w Londynie.Państwo Brown przyszli na stację po córkę Judytę, która miała przyjechać ze szkoły do domu na wakacje.Był ciepły letni dzień, na dworcu zebrały się tłumy ludzi wyjeżdżających nad morze. Lokomotywy gwizdały, taksówki trąbiły, tragarze biegali pokrzykując jeden na drugiego i w ogóle był taki hałas, że pan Brown, który pierwszy ujrzał niedźwiadka, musiał kilka razy powtórzyć żonie wiadomość o swym odkryciu, zanim zrozumiała, o co mu chodzi.

– Niedźwiedź? Na stacji? – spytała pani Brown, spoglądając na męża ze zdumieniem. – Co ty opowiadasz, Henryku! To niemożliwe!Pan Brown poprawił okulary na nosie.
– A jednak – upierał się. – Widziałem go na własne oczy. O, tam, za workami z pocztą. Na głowie ma bardzo śmieszny kapelusz.
Nie czekając na odpowiedź żony, pan Brown wziął ją mocno pod ramię i zaczął się z nią przepychać przez tłum. Okrążyli wózek z czekoladą i herbatą, minęli kiosk z książkami i wąskim przejściem między stosami walizek przedostali się do biura rzeczy znalezionych.
– No, proszę! – z dumą oznajmił pan Brown, wskazując w stronę ciemnego kąta magazynu. – A nie mówiłem!
Pani Brown spojrzała w kierunku wskazanym przez męża i w ciemnym kącie z trudem dostrzegła coś małego i kudłatego. Siedziało to na walizce i miało zawieszoną na szyi kartkę, na której coś napisano. Walizka była stara i bardzo zniszczona. Na jej boku ktoś napisał dużymi literami: BAGAŻ PODRĘCZNY. Pani Brown ścisnęła ramię męża.
– Och, Henryku! – zawołała. – Miałeś chyba rację. To jest niedźwiedź!
Przyjrzała się uważnie stworzeniu siedzącemu na walizce. Wyglądało ono na bardzo niezwykłego niedźwiedzia. Było brunatne, w brudnym odcieniu, a na głowie miało przedziwny kapelusz z szerokim rondem – śmieszny kapelusz, jak powiedział przed chwilą pan Brown. Spod ronda spozierała na panią Brown para dużych, okrągłych oczu.
Widząc, że w tej sytuacji wypada coś zrobić, niedźwiadek wstał i uprzejmie uchylił kapelusza, odsłaniając dwoje czarnych uszu.
– Dzień dobry – rzekł cicho i wyraźnie.
– Hm... dzień dobry – odparł pan Brown dość niepewnym głosem.
Nastała chwila ciszy.
Niedźwiedź obdzielił ich pytającym spojrzeniem.
– Czym mógłbym służyć? – zapytał.
Na twarzy pana Browna odmalowało się zakłopotanie.
– Eee... niczym. Hm... prawdę mówiąc, to myśmy się zastanawiali, czy nie moglibyśmy panu w czymś pomóc.
Pani Brown schyliła się.
– Jest pan bardzo małym niedźwiedziem – powiedziała.
Miś wypiął pierś.
– Jestem niezmiernie rzadko spotykanym okazem niedźwiedzia – oświadczył z wielką godnością. – Niewiele nas już zostało tam, skąd pochodzę – dodał.
– To znaczy gdzie? – spytała pani Brown.
Miś, zanim odpowiedział, bacznie się rozejrzał.
– Tam, w mrocznych ostępach Peru. Szczerze mówiąc w ogóle nie powinno mnie tu być. Jestem pasażerem na gapę!
– Na gapę? – pan Brown zniżył głos i niespokojnie obejrzał się przez ramię. Wcale by się nie zdziwił, gdyby zobaczył, że za jego plecami stoi policjant z notesem i ołówkiem w ręce i skrzętnie wszystko notuje.
– Tak – przyznał niedźwiadek. – Wyemigrowałem, pan rozumie? – Oczy mu posmutniały. – Mieszkałem w Peru u cioci Lucy, ale ciocia musiała pójść do domu dla emerytowanych niedźwiedzi.
– Nie powie pan chyba, że całą podróż z Południowej Ameryki odbył pan samotnie! – zawołał pan Brown.
Miś skinął głową.
– Ciocia Lucy zawsze mówiła, że chce, bym wyemigrował z Peru, jak tylko podrosnę. Dlatego właśnie nauczyła mnie mówić po angielsku.
– Ale jak pan radził sobie z jedzeniem? – spytała pani Brown. – Pewnie pan głodował.
Miś się schylił, otworzył walizkę kluczykiem, który – wraz z kartką – miał zawieszony na szyi, i wyjął ze środka prawie pusty, duży, szklany słój.
– Jadłem marmoladę – oświadczył nie bez dumy. – Niedźwiedzie lubią marmoladę. Ukryłem się w łodzi ratunkowej.
– Ale co pan teraz będzie robił? – zapytał pan Brown. – Nie można przecież siedzieć na stacji Paddington i czekać na zmiłowanie boskie.
– Och, jakoś sobie poradzę... jestem dobrej myśli.
Pochylił się, by zamknąć walizkę. Pani Brown zerknęła na kartkę wiszącą na szyi niedźwiadka. Było na niej napisane tylko tyle: PROSZĘ ZAOPIEKOWAĆ SIĘ TYM NIEDŹWIADKIEM. DZIĘKUJĘ.
Zwróciła się tonem prośby do męża:
– Och, Henryku, co zrobimy z tym fantem? Nie można go tutaj zostawić. Nie wiadomo, co się z nim stanie. Londyn to wielkie miasto. Kto nie wie, dokąd się udać, jest zgubiony. Czy ten miś nie mógłby parę dni zatrzymać się u nas?
Pan Brown nie był przekonany.
– Ależ, moja droga Mary, nie możemy go wziąć z sobą... tak bez namysłu. Przecież...
– Przecież co? – w głosie pani Brown zabrzmiała stanowcza nuta. Spojrzała na niedźwiadka. – On jest bardzo miły. Byłby świetnym towarzyszem dla Jonatana i Judyty. Niechby pomieszkał u nas choć parę dni. Dzieci nigdy ci nie wybaczą, jak się dowiedzą, żeś go tu zostawił.
– Cała ta historia może nas narazić ma grube nieprzyjemności – odparł pan Brown nie bez wahania. – Na pewno istnieją przepisy, które obowiązują w takich przypadkach. – Pochylił się nad misiem.– Czy zechciałby pan zatrzymać się w naszym domu? – zapytał. – To znaczy – szybko dodał, by nie urazić misia – jeśli nie ma pan innych planów.
Niedźwiadek podskoczył z radości i o mało kapelusz nie spadł mu z głowy.
– Oooch, tak, bardzo chętnie. Ogromnie by mi to odpowiadało. Nie mam gdzie się udać, a tutaj wszyscy są tacy zabiegani.
– No, to sprawa załatwiona – stwierdziła pani Brown szybko, żeby mąż się nie rozmyślił. – A marmoladę może pan co dzień rano dostać na śniadanie i... – wysilała umysł, by dodać coś jeszcze, co mogą lubić niedźwiedzie.
– Co dzień? – miś zrobił taką minę, jakby własnym uszom nie wierzył. – W domu marmoladę jadłem tylko w wielkie święta. W najmroczniejszej części Peru marmolada jest bardzo drogim specjałem.
– No to od jutra co dzień rano będzie pan jadł marmoladę – zapewniła go pani Brown. – A miód co niedziela.
Na twarzy misia pojawił się wyraz zmartwienia.
– Czy to dużo będzie kosztowało? – spytał. – Widzi pani, z pieniędzmi nie jest u mnie najlepiej.
– Skądże znowu! Do głowy by nam nie przyszło za cokolwiek wystawiać panu rachunek. Chcielibyśmy uważać pana za członka naszej rodziny, prawda, Henryku?
Pani Brown spojrzała na męża, by ją poparł.
– Ależ naturalnie – rzekł pan Brown. – A swoją drogą, skoro wybiera się pan do nas, nie od rzeczy będzie, jeśli się przedstawimy. Ta pani jest moją żoną, a nazywamy się Brown.
Niedźwiadek uprzejmie uniósł w górę kapelusz – dwa razy.
– Właściwie nie mam nazwiska – oświadczył. – Mam tylko peruwiańskie nazwisko, którego tu nikt nie zrozumie.
– W takim razie będziemy musieli nadać panu jakieś angielskie nazwisko – oświadczyła pani Brown. – To ogromnie uprości sprawę. – Rozejrzała się po stacji, jakby szukała natchnienia. – To musi być coś oryginalnego – powiedziała zamyślona.
Jakby w odpowiedzi, stojąca przy jednym z peronów lokomotywa głośno gwizdnęła i wypuściła obłok pary.
– Już wiem! – zawołała pani Brown. – Znaleźliśmy pana na stacji Paddington, więc będzie się pan nazywał Paddington!
– Paddington! – miś powtórzył to słowo parę razy, żeby się upewnić, czy dobrze usłyszał. – Nazwisko to wydaje mi się nieco przydługie.
– Ale jest całkiem wytworne – zapewniła pani Brown. – Tak, podoba mi się to nazwisko. I niech już tak zostanie.
* fragment pierwszego rozdzialu

Testigo napisał

zdaniem mojej córki

należy koniecznie odwiedzić Paddigton Station i uściskać łapę Misia

 

Poklepałem Paddingtona po kapeluszu :)

Zobacz galerię zdjęć:

bardzo duża stacja
bardzo duża stacja PROSZĘ ZAOPIEKOWAĆ SIĘ TYM NIEDŹWIADKIEM. DZIĘKUJĘ waliza lub walizeczka A bear called Paddington
lestat
O mnie lestat

W związku z końcem postkomunistów,a poszerzeniem pojęcia lewica oraz uznaniem Gierka za patriotę - odkurzam znaczek sprzed 35 lat "Za nic bym nie chciał , aby uważano mnie za człowieka poważnego , bo w obecności tzw. poważnych ludzi dzieci bawia się bez wigoru i radości , kobiety przestają być zalotne , wojskowi nie chcą opowiadac pieprznych anegdot , maski zdejmuja lub nadziewają w ich obecności tylko ludzie smutni. A na dodatek - durnie są zawsze poważni. Jeden z tych poważnych wygłosił najgłupsze zdanie w salonie na mój temat "dyskomfort części dyskutantów wynikający z tej wprost niemożliwej już do banalizowania, relatywizowania czy tym bardziej ignorowania kompromitacji PO, wzrósł niepomiernie i manifestuje się w sposób różnoraki. Jedni fundują nam różnego rodzaju divertissement w postaci zagadek...."

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura