leszek.sopot leszek.sopot
157
BLOG

Być ślepym jak Igor Janke

leszek.sopot leszek.sopot Polityka Obserwuj notkę 39

 

Szanowny współwłaściciel salonu24 reklamuje na swoim portalu książkę o straconej szansie – jego zdaniem wielkiej. Jak sam uprzedził jest ona wyrazem jego rozczarowania, może nawet rozgoryczenia, że nie było popisu albo pispo – to drugie bardziej adekwatne, gdyż to PiS w 2005 r. wygrał wybory. Jaka wielka szansa, szansa na co? Jeśli była to powinny były być jakieś przesłanki do jej zrealizowania. Tych brakowało. Moim zdaniem, każdy trzeźwy powinien był to widzieć.

Janke jest jak zdradzony kochanek, który był ślepy na widoczne w i przed 2005 rokiem objawy hucpy wyprawianej przez kochankę, tj. popisowe partie. Hucpa polegała na płaskich chwytach propagandowych. Czy rzetelny publicysta może być tak stronniczy, że w otaczającej rzeczywistości nie widzi znaków na ziemi i niebie, które uprzedzają o nadciągającej katastrofie? Może. Jest nim Igor Janke. Teraz dopiero zdobywa się na „odwagę”, aby wykazać jakie to ogromne zło stało się za sprawą polityków. Zło polega na tym, że nie zrobili tego, co obiecywali… Janke jak dziecko, co czekało na cukierki, albo jak przysłowiowy pechowiec, który po raz dziesiąty w tym samym miejscu, na tej samej drodze i o tym samym czasie poślizgnie się na skórce od banana.

Czyż pięć lat temu pispowi politycy byli inni? Oczywiście, że nie. Nie ma znaczenia, że niejeden z nich stał w innym miejscy niż teraz. Niby teraz stoi tam gdzie było ZOMO, ale to tylko ciemny lud się cieszy z takich epitetów, bo temu i innym politykom wcale nie chodzi o to, aby nie stać w jednym szeregu z ZOMO, czy z wodzem wiodącym ciemny lud na barykady.

Niestety, ideologicznie, a może i partyjnie zaangażowani publicyści, którzy czują czasem wręcz drżenie w łydkach, gdy ocierają się o wielki świat salonów polityki, gdy drżą z podniecenia na myśl, że pojawią się przed kamerą TV, albo sami poprowadzą program TV, czy tejże TV będą prezesem lub kumplem prezia, tracą rozum. Publicyści w takiej chwili stają się częścią partyjnych szeregów i walą na oślep. Niesie ich fala. Gdy wejdą w taki sposób uprawiania dziennikarstwa później z trudem się z niego wycofują. Czasem wcale – bo to się im opłaca. A przecież być może wystarczyłoby 9 i 5 lat temu pisać o wadach polityków i ich projektów politycznych, patrzeć uważnie na to co robią i mówią, na ich moralność i etykę, surowo krytykować i karcić – głównie „swoich”, aby odnieśli sukces. Sukcesu nie zapewni chowanie głowy w piasek, zamiatanie pod dywan, przymykanie oczu i przyjęcie stanowiska, że dobrze jest bo „wali się” w tych, których się nie lubi.

 

Poszperałem sobie, co też ja pisałem w 2005 r. Nie poddałem się euforii, tak jak zdecydowana większość internautów, którym i politycy i publicyści starali się jak najbardziej schlebiać, czyli kłamali o tym, co będzie później, gdy nastąpi „wielka zmiana”. Drugiego października 2005 r. zastanawiałem się: „Wątpię, aby w społeczeństwie śladu po obecnych emocjach nie zostało. Złe emocje są w ludziach i w niech zostaną. Niestety mało polityków rozumie, że posługując się negatywną propagandą – a PO i PiS robiło to przez minione 4 lata, przyczynia się do późniejszych własnych kłopotów przy konstruowaniu rzeczy pozytywnych”. To żadna filozofia, to oczywistość.

Teksty propagandowe pisane przez światek publicystów, jak i propaganda serwowana przez polityków polegała na sianiu wrogości i nienawiści, na stereotypach, była jak komiks. Skutki były łatwe do przewidzenia. Jak można było mieć nadzieję na „wielką szansę” przy oglądaniu niegodnego sposobu uprawiania polityki?

Nietrudno się domyśleć, że polityk, który wszelkie sposoby stosuje, aby zwalczyć inną partię polityczną, w chwilę później może takie same sposoby stosować wobec „przyjaciół” – członków własnej partii, koalicjantów, potencjalnych koalicjantów czy drobnego politycznego planktonu. Nie ma już żadnych zahamowań moralnych, nie jest osobą honorową. O tym nikt w 2005 r. nie wiedział? Człowiekiem moralnym albo się jest, albo nie. Nie można nim bywać tylko wówczas, gdy to się opłaca.

Ktoś wówczas na forum gazeta.pl założył wątek o „gówniarskich” zagraniach polityków z PO i PiS. Skorzystałem sobie, aby dać upust „frustracji”:

„Przez cztery lata bufony z PO i PiS waliły jak w bęben w aferalny SLD. Cieszyło to wszystkich, bo zawsze cieszy, gdy dokopuje się władzy, a tym bardzie wtedy, gdy ta władza sama się podkłada. Nadymali się coraz bardziej, a kwakanie kaczek Donalda i kaczorów Lecha rozchodziło sie po całej Polsce. W końcu kwakali prawie wszyscy – tak dali się otumanić błaznom strojącym się w ideowe piórka.

Kto kogo nabrał: społeczeństwo czyścicieli moralnych, czy czyściciele społeczeństwo? Było to chyba jakieś sprzężenie zwrotne. Im bardziej rosły sondaże tym bardziej nadymali się bufoni, a im bardziej oni byli nadęci to tym bardziej wzrastała radość i entuzjazm tłumu. W końcu bufony zeszły się ze sobą, aby tworzyć rząd. Oba tak nadęte, że nic nie skore do spuszczenia z tonu, w dodatku dwóch z urażoną ambicją – pisali o sobie już premier i prezydent, a dwóch z niesamowicie podbitym bębenkiem – jeden prezydent a drugi lider zwycięskiej partii. W normalnym kraju, gdzie nie nadęte bufony zdobywają władzę, ale politycy, którzy wiedzą na czym polegają konsultacje i negocjacje, stworzenie koalicji może trwać długo ale dochodzi do skutku. Tu u nas bufoniastość, nadętość i cynizm okazała się nie do przezwyciężenia.

Najgorsze jest to, że tych bufonów nie ma kto zastąpić, że nie ma szans na powstanie partii bez bufonów, ale złożonej z ludzi kierujących się dobrem wspólnym. Są tacy politycy, ale nie maja oni szans na przebicie się i przekonanie do siebie społeczeństwa. Na wiele, wiele lat czeka nas polityczna mizeria:( ”.

 

Niestety, czeka nas polityczna mizeria, także dzięki takim ślepym na rzeczywistość publicystom jak Igor Janke, który po pięciu latach odkrył, że politycy swoich bajek nie zrealizowali. Trzeba być ślepym, aby bajki, przedstawione jak komiks, brać za poważne teorie i plany.

Wówczas, tzn. w 2005 r. pisałem to samo co dziś, nie byłem pełen zachwytu jak red. Janke nad odnową klasy politycznej w Polsce.  Pisałem: „Od tamtego momentu możemy mówić tylko o demokracji partyjnej a nie obywatelskiej – rozumianej bardziej jako gra polityczna, jako technologia zdobywania władzy. Jakość tej partyjnej demokracji zależy teraz tylko o zasad wedle których same partie postępują, w jaki sposób traktują swoich członków i
liderów. Ich wewnętrzne zwyczaje rzutują na późniejsze stosunki polityczne, kształtują obraz polskiej sceny politycznej, a koniec końców na to, że w Europie Polacy chyba najniżej ze wszystkich oceniają swoich polityków, rząd, parlament i całe życie polityczne”.

Igor Janke dziś to może dostrzegł. Bystrzak!

 

Znęcałem się jesienią 2005 r. nad Smolarem i Tuskiem. Smolar bowiem ściął mnie z nóg. Pisałem 15 listopada w komentarzu na forum gazety „Smolar dostrzegł głębię Tuska!” pod jakimś tekstem na forum gazeta.pl (dziś link do tekstu – to link do nikąd):

„To znaczy powiedział, że dostrzegł, ale nie powiedział w czym – może w oczach?
Bez przesady, Smolar powiedział, że głębię usłyszał w tym co Donald mówił. Panie Smolar! Bardzo proszę o konkretny przykład tej głębi, ja na prawdę uważnie przysłuchiwałem się temu, co ten pokorny słuchacz staruszek szepczących królom mówił i tej głębi nie mówił – no chyba, że pan za głębię właśnie tę anegdotę z wyborczego spotu bierze. Tak iście głęboka w niej jest myśl, że zawsze trzeba mieć czas na wysłuchanie maluczkich – czy także tych pogardliwie wyzywanych kobiet z moherem na głowie?

Eugeniusz Smolar dokładnie powiedział: »Pod koniec kampanii można było usłyszeć w języku Donalda Tuska nowe tony, głębię, której przedtem nie dostrzegałem«.

Pod koniec kampanii Tusk zapętlił się w ataku na pisowski program reformy służby zdrowia, atakował sprawą swojego dziadka Kaczyńskich, chciał wymóc na PiS aby Jarek był premierem i za wszelką cenę uniemożliwiał konstruktywne negocjacje rządowe. Być może gdzieś w przelocie rzucił jakąś głębszą myśl, ale mi ona umkła. Jeśli panu coś głębokiego w wykonaniu Tuska wpadło do ucha to wypadałoby się z czytelnikami podzielić tym wiekopomnym odkryciem, a nie tylko rozpowiadać plotki i pomówienia. Bo może mówienie o głębi pełni tu funkcję pomówienia? Przecież PO od lat walczyło właśnie z głębią intelektualnych analiz, szczytem ich marzeń było osiągnięcie mistrzowskiej technologii zdobycia władzy, były to marzenia o skuteczności, a tych posądzanych o inteligencję za wszelką cenę usiłowano zepchnąć na śmietnik historii i oskarżyć o największą zbrodnię - budowę III RP.

Mogę chyba przez godzinę skrobać się w głowę i nie dopatrzę się głębi ani w tuskowym słowie pisanym ani mówionym. Dla mnie ta mityczna głębia jest tak samo trafnym spostrzeżeniem jak domniemywany przez komentatorów geniusz polityczny Jarka Kaczyńskiego. Trzeba nie mieć miary ani żadnych wzorów by pleść takie głupstwa”.

 

Przytoczę i to, co napisałem 13 listopada 2005 r.: „Sam walor antykomunizmu nie wystarcza by w Polsce było jeszcze lepiej niż jest dziś. Bo kto i jak ma zrobić, aby było lepiej? Moim zdaniem sprawy utkną w jakichś drobnostkowych kłótniach, sprzeczkach, pryncypiach i didaskaliach. Rządzącym po prostu brakuje wyobraźni na dostrzeżenie skutków swoich działań. Nie wiem co takiego ujmuje w Jarku Kaczyńskim komentatorów, że część z nich nazywa go »politycznym geniuszem«. Geniuszem do czego? Do rozgrywania ludzi przeciwko ludziom, knowania, spiskowania, geniuszem walki o władzę? […]

Ja mam nieodparte wrażenie, że to wszystko lezie samo z siebie, że zdarzenia są powodem następnych zdarzeń, że nikt i nic nie planuje, że politycy nie mają wyobraźni do czego to wszystko prowadzi, nie rozumieją, że nie są ważne tylko działania same w sobie, ale że bardzo ważne jest to kto i jak jest ich sprawcą. […]

Obijamy się raz od lewej, a raz od prawej ściany. Guzów już nam nabił co niemiara. Jakby sztuką było jechać prosto bez gwałtownych skrętów. Można tylko zgadywać, że frekwencja jeszcze bardziej nam spadnie - o czym przekonamy się w zbliżających wyborach samorządowych (góra 30 proc.?).

Ja się już też kwalifikuję to tych, którzy będą mówić politykom, idźcie sobie w cholerę rządzić sami. Ręki do was, swołoczy jedna, już nie przyłożę. Ja nie chcę u władzy widzieć tych, którzy się znają na jej technologii, wiedzą jak się należy najlepiej sprzedać i komu w odpowiednim momencie nogę podstawić i którego pupilka na jaki stołek wsadzić. Nie dla mnie taka partyjna demokracja w społeczeństwie bezobywatelskim. […]

W komentarzu „Wojna popaprańców z popaprańcami” 16 listopada pod postem gdzie po wyborach doszło do nawalanki pisowców z platfusami pisałem: Początek formularza

„Tłuczcie się, walcie, licytujcie kto głupszy i bardziej podły, kto mądrzejszy i bardziej polski, kto mówi prawdę a kto kłamie itd. Dawajcie się dalej podpuszczać swym popapranym partyjnym liderom. Miałbym tylko jedna prośbę, abyście tak okładając się nie zapominali o Polsce, która jest więcej warta niż wasze zafajdane partie”.

Dziś Igor Janke promuje swoją książkę. Pisze we wstępie: „W pierwszej dekadzie wolne państwo polskie nie było nastawione na obsługę zwykłych obywateli. Zajmowało się przede wszystkim interesami kasty funkcjonariuszy dawnego reżimu, członków rozmaitych korporacji, towarzystw, znajomych”.

Ślepiec, taki jak Igor Janke, mógł nie widzieć, że partie dążące do „zburzenia świątyni mędrców” (z Rokity”, „szarpania cuglami” (także Rokita), „walki z układem” (z J. Kaczyńskiego), „odnowy moralnej” (także Kaczyński) itd. itp. dążą do tego samego co poprzednicy – zawłaszczenia tego co państwowe przez swoje koterie, kasty, funkcjonariuszy nowego reżimu, członków rozmaitych korporacji, towarzystw, znajomych. Stosują w walce każdy chwyt i uczą tym samym swoich zwolenników, że wszelkie sposoby w dojściu do celów są dobre, byle tylko „moje” było na wierzchu.

Panie Igorze. W ocenie działań polityków i partii politycznych wystarczy porównywać ich działania (odarte z propagandowego fałszu!) z Dekalogiem, spisem grzechów głównych i powszednich. Katolik nie powinien mieć z tym problemu.

Mogę jeszcze pozostawić na koniec otwarte pytanie, dlaczego wiara katolicka nie pozwala na to, aby mieć oczy szeroko otwarte na kłamstwo, fałsz, obłudę, egoizm, chciwość, relatywizm, pychę, arogancję itd. itp. Czy przeszkadza w tym krzyżyk na piersi, podpieranie się autorytetem wiary przez tych, którzy mają być oceniani, czy z góry każdego katolika ma czekać rozgrzeszenie, bo… jest katolikiem i wszystko w imię „wyższych celów” mu wolno? Czy to właśnie oślepia? A przecież wiara powinna ułatwiać ocenę. Nie tylko ona.

 

Najlepszy zawsze będzie taki popis:

 

Igorowi Janke powinien się bardziej spodobać oczywiście "Taniec karzełków":)

"W gwałtownych przemianach społecznych grozi zawsze niebezpieczeństwo i pokusa nadmiernego skupiania się na rozgrywkach personalnych. [...] Nie idzie o to, aby wymieniać ludzi, tylko o to, aby ludzie się odmienili, aby byli inni, aby, powiem drastycznie, jedna klika złodziei nie wydarła kluczy od kasy państwowej innej klice złodziei". Prymas kardynał Stefan Wyszyński, słowa do delegacji "Solidarności" Warszawa, 06.09.1980 r. __________________________________________________ O doborze reklam na moim blogu decyduje właściciel salonu24 Igor Janke. Nie podobają mi się, ale nie mam na nie wpływu.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka