
Kto słyszał lat 50-60 temu o plastrach przyklejanych na rany? Moja Mama, która pamięta jeszcze jak wyglądały wtedy żniwa, mówi że żaden żniwiarz nie miał czasu na jakieś tam odkażania, przemywania czy robienie opatrunku, kiedy przypadkiem okaleczył się na przykład kosą. Chłop obsikał ranę i szedł kosić dalej. Na myślenie o opatrunkach sił nie starczało.
Ale mama nie kultywowała tych „tradycji”. Jak się któreś z nas okaleczyło, lała wodę utlenioną i zalepiała nam rany prestoplastem – dziś w aptekach wybór jest o wiele większy – robiąc z nas mięczaków. Gdybyśmy byli jak nasi dziadkowie, obsikalibyśmy sobie rany i by wystarczyło. Wydaje mi się czasami, że histeria wokół różnych naszych problemów tylko je powiększa zamiast je zmniejszać. Bo te rany pod plasterkami wcale się nie chcą szybciej goić, a zaburzają nam życie. Naczyta się taki jeden z drugim o zakażeniach i już żyć nie może, jak się nie poobkleja.
:) Mam nadzieję, że żart nikogo nie obraził.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo